Dlaczego kobiety powinny jeździć do SPA?

07:57
„Pytanie w tytule postawione tak śmiało, choćby z największym trudem, rozważyć by należało” .
To chyba jakiś cytat. Albo wbita w mózg fraza z bajki  z dzieciństwa. Ewentualnego autora przepraszam, ale zdanie na tyle fajne, że stało się prawie jak moje. A sprawa, o której piszę, wbrew pozorom ważna. Dla zdrowia psychicznego dodam - by ukrócić podejrzenia, że to jakaś manipulacja.
Od kilku lat regularnie co pewien czas jadę w towarzystwie koleżanek do jakiegoś miejsca atrakcyjnego np. w SPA, gdzie pławimy się luksusie.
Luksus polega na tym, że:

·       nie czujemy się zobowiązane do gotowania obiadu,
·       nie odrabiamy lekcji z naszymi ewentualnymi dziećmi,
·        nie prasujemy, nie sprzątamy, nie zapobiegamy rodzinnym katastrofom (niech się wali! a co! posprzątamy po przyjeździe),
·        rozmawiamy w samochodzie w czasie podróży,
·        rozmawiamy przy posiłkach,
·        rozmawiamy między posiłkami,
·        rozmawiamy w jacuzzi i saunie,
·        wybieramy ładne miejsca , by w pozostałym czasie porozmawiać w spokoju,
·        rozmawiamy w drodze do tych ładnych miejsc.
Ponieważ mamy zdecydowanie za mało pieniędzy, by się poddawać kosztownym zabiegom kosmetycznym, rozmawiamy także o tym ile byśmy straciły, gdyby tak nałożyć nam na twarz maseczki i zmusić do niemówienia.
Uwielbiam te wyjazdy, bo zazwyczaj już pierwsze 5 godzin powoduje, że wszystkie ważne i trudne sprawy są przegadane i tym samym oswojone. Czasem obśmiane do łez i przyswojone jeszcze bardziej. Brak mężczyzn pozwala nam gadać więcej i bardziej pławić się w luksusie.
Odwiedziłam w ten sposób wiele miejsc w Polsce i przymierzam się do opisywania ich wad i zalet, ukrytych pułapek utrudniających odpoczynek.
Wczoraj w wróciłyśmy z Wojanowa koło Jeleniej Góry. Przepiękny zespół pałacowo-parkowy odrestaurowany i przekształcony na kompleks hotelowo-szkoleniowy. Cena bardzo przyzwoita w stosunku do usługi, szczególnie, kiedy się wykupi groupon. Obok, kilkadziesiąt metrów dalej za rzeką,  Łomnica, która mnie osobiście zachwyca. W tej miejscowości także odnowiono dwa pałace i folwark, ale tam jest nie tylko hotel i restauracja, ale także festyny i różne społeczne aktywności właścicieli tego obiektu organizowane ku uciesze licznie odwiedzających. Cudnie brać udział w takim święcie, a właśnie rozpoczęły się festyny adwentowe. Kolorowo, wesoło, pachnąco – tak jak kiedyś! I nie tak jak np. w Lidlu!
W Wojanowie także starają się, by umilić pobyt gościom. Nam udało się trafić na koncert zespołu „U studni”. To w pewnym sensie  kontynuacja nurtu „Starego dobrego małżeństwa”. Zespól założyli dawni członkowie „Starego dobrego małżeństwa” i trzeba przyznać, że śpiewają i grają przepięknie. Taki wieczór poezji śpiewanej w wojanowskim zamku, to wspomnienie na długo. Naprawdę warto było posłuchać i przez czas koncertu milczeć uważnie.
Za niewielkie pieniądze człowiek się nagadał, napatrzał, namoczył, nacieszył i odnowiony powrócił, by heroicznie stawić czoło grudniowym przeciwnościom - rozbitej Europie, zmianom klimatycznym, katastrofom rodzinnym i rozwalaniu demokracji.

Z tego wszystkiego, już nie wiem co gorsze.
Czytaj więcej »

Upiory z przeszłości

02:16
Moja strategia ucieczki w kulturę od polityki i rewolucyjnych zmian zawiodła na całej linii.  Udział w zbiorowym doświadczeniu nocnej terapii śmiechem pomógł na krótko, choć piosenkę pod wdzięcznym tytułem „Romans zasłyszany w barze mlecznym od staruszki, która spożywała pomidorową z ryżem”  nadal śpiewam pod nosem. Głównie utkwił mi w głowie refren ze słowami „dno, serdeńko, dno” Telewizora nie włączam na wszelki wypadek, żeby tej głupoty do domu nie wpuszczać.  Tylko radio mnie czasem dopadnie  i to już jest wystarczająco trudne do zniesienia.
Uciekłam w lekturę i chyba mam pecha. Na półce do czytania, wśród wielu innych tytułów,  miałam powieść Nurowskiej, kupioną gdzieś, kiedyś i oczekującą swojej kolejki.  Tytuł „Miłość rano, miłość wieczorem”  zapowiadał raczej ckliwe wzruszenia i refleksje nad przemijaniem,  zamiast  kolejnej porcji emocji politycznych. Powieść od początku nie porywała i raczej stanowiła bardziej środek nasenny, a nie emocjonujące przeżycie. Do czasu. Jest to historia powikłanych losów kilku bohaterów z Powstania Warszawskiego, których życie po wojnie mocno się skomplikowało. W połowie książki właściwie chciałam ją już odłożyć, ale  wczoraj dotarłam do roku 1989 i jeden z tych bohaterów – największy dziwak i życiowy popapraniec zaangażował się w życie polityczne naszego kraju i został senatorem. Oczywiście  znalazł się  w grupie  walczących z układem okrągłego stołu i został bliskim współpracownikiem braci Kaczyńskich. Nurowska  wykorzystała polska scenę polityczną, kolejne wyczyny  braci  Kaczyńskich, by przedstawić bohatera. Pewnie rok temu  ten zabieg nie przykułby mojej uwagi, ale w obecnej sytuacji ta postać i jej otoczenie wyglądają zupełnie inaczej. Straszą. A lektura,  choć tego nie chciałam, wywołała  wspomnienia i czarne myśli o naszej obecnej sytuacji. Wcale nie bohaterów. U nich w roku 2000 wreszcie się poukładało.  Za to w naszym kraju – mam wrażenie -  rozpada się wszystko.
Teraz to bezpiecznie mogę chyba czytać tylko „Dzieci z Bullerbyn” albo „Mikołajka”.
Choć i tego nie jestem pewna, bo przecież mogę nie rozumieć podtekstów i Pan Wicepremier mi wskaże zagrożenia.
Na szczęście, żeby nie zwariować pojadę w towarzystwie moich nieocenionych przyjaciółek do miejsca uciech wszelakich – czyli do SPA w prawdziwym zamku i jak najprawdziwsze królowe/królewny/księżniczki (niepotrzebne skreślić) będziemy moczyć kupry w jacuzzi, aż nam mięso od kości odejdzie.

I opracujemy nową strategię na przeczekanie zawieruchy politycznej i społecznej.
Czytaj więcej »

Noc w teatrze

09:29
Wczorajszy wieczór, a właściwie noc w teatrze (spektakl „Klimakterium II” zaczynał się o 21.15) to był dobry pomysł. Trochę to wszystko przypominało sabat czarownic, bo na widowni prawie same kobiety i cztery gwiazdy w wieku dojrzałym na scenie. Trudno o inne skojarzenia. Wszystkie miejsca oczywiście wyprzedane i jak zwykle zabawa przednia, choć chwil refleksji też nie brakowało. Widziałam „Klimakterium I” i przyznaję – na pierwszym bawiłam się lepiej. Ale zawsze kiedy coś  porównujemy do pierwowzoru to ocena jest mało obiektywna. Bo my już jesteśmy inni. Pojechałam z koleżanką, która poprzedniego przedstawienia nie widziała i która szczerze popłakała się kilka razy ze śmiechu i jak twierdzi, dawno tak się nie zrelaksowała. No więc – nie słuchajcie malkontentów a raczej malkontentek, tylko same idźcie i zobaczcie Drogie Panie! A Panów też weźcie, bo nigdy nie wiadomo, jakie to nasz ewentualny partner katharsis w teatrze przeżyje i co z tym przeżyciem później zrobi. A nuż zrozumie swoją ważną społeczną rolę waszego życiowego partnera , a nie podpórki do pilota?  Albo odkryje, że inwestycja w starość nie polega na kupnie większego ekranu, tylko dbałości o relacje z najbliższymi. No chyba, że to już nie najbliżsi, tylko współmieszkańcy. To może niech już kupi większy telewizor, a  Wy zabierzcie koleżankę .I tyle.
W pewnym wieku trzeba świadomie wydatkować energię.
Do domu wróciłam po północy i długo męczyła mnie piosenka  „gdzie moja junost, gdzie moj restoran” . Postanowiłam, że  teraz przygotuję ten kawałek i będę śpiewała wszystkim znajomym na  powszechnych w moim środowisku sześćdziesiątkach i siedemdziesiątkach. Uwaga! proszę to potraktować jako ostrzeżenie dla tych, co niebawem zamierzają obchodzić urodziny – ja nie żartuję. Odśpiewam w całości.
A rano wstałam i wysłuchałam wywiadu  z jakimś  profesorem z Krakowa na temat reformy edukacji. Otóż z wypowiedzi Pana Profesora ( nie usłyszałam nazwiska) likwidacja gimnazjów jest bardzo  potrzebna, bo wyniki na maturze są beznadziejne i trzeba lepiej przygotować uczniów. Muszą dobrze znać historię , bo potem niczego nie rozumieją. Poza tym będzie więcej godzin dla nauczycieli, bo sześciolatki nie pójdą do szkoły. Na pytanie redaktora, co z dziećmi z rocznika 2009 , które już są w pierwszej klasie i wg pani Minister ich rodzice mogą zdecydować, czy chcą żeby dzieci zostały w pierwszej klasie  jeszcze rok, Pan Profesor się wyłączył.
Oniemiałam ! Takich bzdur nie słyszałam od wielu lat.  Gadał, jak potłuczony.
Nienawidzę być bezradna. Źle znoszę głupotę. I wcale mi nie chodzi o to , kto kogo bardziej obrazi, który redaktor /polityk/ekspert ma patent na mądrość. Chodzi mi o nasze wspólne dobro i naszą  (w tym też moją!) przyszłość. O wartości, w których mnie wychowano, o odpowiedzialne traktowanie obywateli i spraw ważnych.
A swoją drogą, że ludziom po prostu nie wstyd!

Ech ! ”Gdzie moja junost, gdzie moj restoran”
Czytaj więcej »

Sposób na przeżycie

09:58
Gdyby mi ktoś kilka lat temu powiedział, że w ciągu jednego miesiąca w Polsce obejmą władzę ugrupowania skrajnie prawicowe  i skutecznie  usuną wszystkie demokratyczne elementy kontroli władzy i bariery jej samowoli,  nie uwierzyłabym. Gdyby ktoś dodał do tego falę uchodźców i odnowę faszyzmu, i realną groźbę ataków terrorystycznych  w każdym miejscu i o każdym czasie – w czoło stukałabym się  z siłą dzięcioła. Nikt spośród moich licznych znajomych, też by nie uwierzył.
A jednak!  Tydzień temu Paryż, dzisiaj Bruksela. To, co dzieje się w Polsce  przeraża. Mnie bardzo, choć na Fb czytam wypowiedzi niektórych osób bardzo zadowolonych. Mam wrażenie, że chyba nie wszystko rozumieją, nie dostrzegają konsekwencji tych wszystkich kontrowersyjnych decyzji, których jesteśmy świadkami i ich skutków, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć.
Szukam wskazówki, jak dalej żyć. Bo trzeba się nauczyć żyć na nowo. Inaczej. Po staremu się nie da.
Dziś rano wysłuchałam w radio wypowiedzi prof. Śpiewaka , który opisując obecną sytuację polityczną, społeczną i ekonomiczną kraju i Europy, powiedział, że być może nadchodzący czas uruchomi wreszcie etap tworzenia społeczeństwa obywatelskiego, mocniejszych więzi różnych grup, wspólne inicjatywy obywateli na różnych poziomach życia społecznego.  Ale w którym kierunku te inicjatywy pójdą? I czy powstaną?  Czy my, jako obywatele  „damy radę”?
Bo o rząd się nie ma co kłopotać. Tam wierni, wybrani spośród miernych zrobią to, co trzeba. I okrzyk „damy radę” brzmi, w moich uszach  jak największa groźba.

No trudno. Dlatego, żeby nie zwariować dzisiaj idę na „Klimakterium II” i będę próbowała zrozumieć i  rozwiązać tylko problemy wieku dojrzałego. Zalewając się łzami oczywiście. 
Czytaj więcej »

Kobiety niewidzialne

10:20
Biegnę przez miasto. Jest listopadowe południe. Chmurno, dżdżysto, nieprzyjemnie. Na  kościelnej wieży zegar wybija dwanaście uderzeń. Natychmiast chce mi się kawy i jeśli jej nie dostanę,  to za chwilę rozboli mnie głowa. Po co ryzykować?
Wchodzę więc do małej kawiarni w centrum miasta. To jedno (może już ostanie?)  z tych miejsc, które są, od kiedy pamiętam. Czyli od dawna. Na drzwiach nieśmiało z boku wymalowano znak firmy, który w PRL-u był wszędzie  i znał każdy obywatel. Teraz firma z trudem próbuje się utrzymać na rynku. Lokal zawsze był malutki - raptem cztery stoliczki, lada cukiernicza i tyle. Ale ścisłe centrum miasta i świeże ciasto. Klientela stała od lat. W kawiarni tłok, prawie wszystkie stoliki zajęte. Same kobiety. Wszystkie w wieku, kiedy kobieta staje się niewidzialna. Nikt na nią nie zwraca uwagi, no chyba, że upadnie pod nogi. Siedzą przy stolikach przy herbatce i ciasteczku. Trzy oddzielne grupy, a wszystkie jakby takie same. Mam wrażenie, że już wszystko sobie opowiedziały i teraz po prostu są ze sobą. Milczą i siedzą.
Uciekłabym, bo lubię życie. Ale kawy mi się chce, to siadam przy czwartym stoliku. I nagle mimo woli staję się częścią tej grupy. Nawet jeśli teraz jeszcze zaniżam średnią wiekową tej wspólnoty, to czas jest nieubłagany. Więc patrzę i widzę siebie za kilka lat. Zamilknę? Usiądę i posiedzę? Nie polecę naprawiać świata? Jeszcze nie wierzę, że mi też się odechce, że mnie siedzenie przyciągnie i nie puści.
Dostaję kawę. I już po pierwszym łyku myśl, jak błyskawica przez mózg mi przelatuje i razi okrucieństwem swoim?
A z kim ja posiedzę za 10 lat? Z kim pomilczę na różne tematy?
Te panie – starsze koleżanki, na pewno mieszkają w mieście. A moje przyjaciółki wszystkie po okolicznych wsiach - Dąbrówkach, Kostrzynach, Biskupicach, Luboniach i innych odległych od centrum  Poznania landach siedzą. Kur nie mają , ale domy na swoją i moją zgubę pobudowały. No i jak my się zejdziemy na grupową herbatkę z ciasteczkiem drożdżowym, żeby wątroby nie rujnować? Bo o wspólnym wieczornym wyjściu do teatru czy opery, to nawet nie mamy co marzyć.
Więc apel mam taki – koleżanki moje! Koledzy też mogą! Łączmy się! Bo starość nam przyniesie samotność większą niż obecnym pokoleniom dojrzałych. 
Kapitalizm dał nam domy i zabrał wspólnotę. Rozproszeni, nie damy starości rady.

No chyba, ….że powołamy do życia kluby anonimowego seniora.  
Czytaj więcej »

Skąd się biorą ministrowie?

12:21
Kilka dni temu spotkałam dawno nie widzianego znajomego. Rozmawialiśmy oczywiście – jak wszyscy teraz w naszym kraju – o nowym rządzie i zapowiadanych zmianach. Znajomy, nawiązując do mojej krótkiej kariery samorządowej, zapytał mnie w pewnym momencie, co sadzę o ludziach, których poznałam wtedy na swojej drodze. Jacy są ludzie przy władzy? zapytał.  Odpowiedziałam - niestety tacy,  jak wszyscy inni ludzie w naszym kraju. Czasem mądrzy, czasem mniej. Zawsze uwikłani w coś – najczęściej w dyscyplinę partyjną, albo w inne dyscypliny ( np. interesy lokalne, grupy społecznej, wreszcie interes własny).  Zawsze przekonani o swojej racji i z trudem słuchający  innych.  Mniej przekonani odpadają. Bo kariera w polityce nie znosi wątpliwości. Więc mówić trzeba  głośno  i dobitnie. I być przekonanym. I już. 
Stanowiska, splendory, korzyści  przychodzą z czasem same. Jakie? Najpierw lepsze miejsca na listach wyborczych, medialne zainteresowanie, a dla najbardziej oddanych realna władza w postaci stanowisk. 
W przypadku doboru ministrów zawsze mowa o rządzie fachowców. Najczęściej znakomitych. Najlepszych z najlepszych.
Matko! Ile razy ja to słyszałam?
Nie znam się na fachowości ministrów od spraw finansów, gospodarki czy obronności. I nie będę ich oceniać. Mogę tylko powiedzieć, że jednemu panu z nowego rządu źle patrzy z oczu. Bardzo źle. I wszyscy się go boją, bo dostał resort  ważny z punktu widzenia bezpieczeństwa narodu. Nie jest dobrze, kiedy szaleniec ma władzę.
Ale szaleństwo ma różne oblicza. Czasem się ukryje za fachowością. Nie ma miary fachowości. To pustosłowie polityków.  Znam się na edukacji. Osoba, która podejmie decyzję o likwidacji gimnazjów i kolejnych przewrotach w edukacji rujnuje wspólne dobro i naraża nas wszystkich na ponoszenie dodatkowych i marnowanie poniesionych wielkich kosztów.
Nie dajmy się oszukać. Ktoś , kto deklaruje taką decyzję, to nie jest żaden fachowiec.  To po prostu szaleniec tylko zamaskowany. Politycznie wygodny podrzędny realizator .
Na blogu miało być o urodzie życia w wieku dojrzałym. Tymczasem życie utraciło urodę.

Wiem - listopady są trudne dla Polaków, ale żeby aż tak?
Czytaj więcej »

Jak barszcz Sosnowskiego

01:26
Wsiadłam do mojego ulubionego pociągu Kolei Wielkopolskich, by w 10 minut dojechać do centrum miasta. Uwielbiam ten środek transportu publicznego, bo oszczędzam na czasie, stację mam bliżej niż przystanek tramwajowy, jadę najkrócej i tylko płacę najwięcej. Ale co tam. Tyle frajdy za 5 zł z Antoninka na Główny. I jeszcze w dodatku obsługa pociągu zazwyczaj  sympatyczna. No więc wsiadam ufna taka, a tu masz babo placek. Konduktorka rozjuszona, jak byk opowiada głośno swoim kolegom o spotkaniu z nauczycielką. Wydarzenie świeże, dosłownie sprzed kilku minut. Do pociągu wsiadła grupa uczniów z nauczycielką. Wsiedli na stacji w Paczkowie, na której nie ma kasy, więc bilet trzeba kupić u konduktora lub w biletomacie. Jechali do Swarzędza - tylko jedną stację – około 5 minut, więc konduktorka pyta nauczycielkę, ile osób w grupie. A pani nauczycielka na to , że bilet każdy kupi sobie sam. I jako pierwsza rzuciła się do automatu, by dokonać zakupu. Za nią ustawili się uczniowie. Kupiło dwóch i pociąg dojechał. Reszta – czytaj prawie wszyscy - wysiadła bez biletu!
Nie przytoczę komentarzy kolejarzy. Konduktorka była oburzona i bardzo poruszona. Z tego co mówiła wcale nie tym, że przejechali na gapę. Bardziej tym, że doświadczyła czegoś, przed czym się chyba wszyscy bronimy – świadomego nieprzestrzegania reguł i uczenia innych ludzi, że tak wolno. Nauczycielka (podobno osoba po trzydziestce, więc już doświadczona ) dobrze znała realia i wiedziała, że pomysł zakupów indywidualnych jest nie do zrealizowania. Nie wierzę, że to przypadek lub niefortunny zbieg okoliczności. Raczej lekceważenie tego, co wspólne. Takie małe cwaniactwo, które posiane u młodych, wyrośnie chwastem gorszym niż barszcz Sosnowskiego.
Ale w momencie siania, nikt o tym nie myśli.
W dyskusje kolejarzy nie włączyłam się. Nie przyznałam się także, że czuję się częścią tej grupy zawodowej. Tylko refleksja o tym, że Karta Nauczyciela (de facto chroniąca byle jakich nauczycieli) powinna być zlikwidowana nie opuszcza mnie ani na chwilę.

Tymczasem zlikwidujemy gimnazja. 
Czytaj więcej »

Warsztaty dla seniorów

13:07
Ciągnie swój do swego. Pewnie dlatego trafiłam na te warsztaty. Ogłoszenie o nich śmigało na fejsbuku  zachęcając uśmiechniętymi twarzami dwojga starszych, ładnych ludzi. Poszłam. Namówiłam koleżankę. A co! W końcu warsztaty dla seniorów, a my obie w tym wieku, że już możemy iść. Jak to mówi jedna z moich koleżanek  „cieszyć się nie ma z czego, ale skorzystać można”.
Wpadłam na końcu, bo jakoś z przewidywaniem korków mi nie wyszło.  Wszystkie miejsca zajęte. Sala nawet ładna, ale jak w niej usiądzie rzędem kilkunastu seniorów  i każdy ma swojego marsa wypracowanego przez całe życie na twarzy, to nawet żółte ściany tracą swój optymistyczny kolor. W dodatku wszyscy ogaceni w ciepłe swetry w burych kolorach, a panie w obowiązkowych czapkach na głowie. Jest październik, ale przecież mrozy mogą nadejść znienacka. To chyba dlatego te czapki. Płaszcze rzucone byle gdzie, bo nikt nie zauważył szatni. Mężczyzn kilku, trzej z kilkudniowym zarostem i z kępkami włosów sterczących w różne strony. Bez charakteryzacji nadaliby się do filmu „Walka o ogień”. Matko! To może te czapki już lepsze? Tylko moja koleżanka radośnie kiwająca mi z kąta wygląda fajnie. Ma zgrabną fryzurkę, kolorowy szalik, niebieską bluzę. No i uśmiecha się do ludzi.  Tym się wyróżnia.
Siadam. Prowadząca zaczyna zajęcia na temat pisania bloga. Jest przygotowana, ale tak się wdzięczy do zebranych, że mnie irytuje. A słuchacze siedzą z kamiennymi minami. Po pierwszym ćwiczeniu już wiem, że to chyba nie dla mnie. Mamy w dwóch zdaniach opowiedzieć,  z czym przychodzimy. Pierwszej pani przerywają po 15 zdaniach i próbie opowiedzenia nam historii wnuczki od narodzin. Przy kolejnych uczestnikach wytrzymujemy mniej więcej po kilkanaście zdań. Ludzie liczyć nie umieją?  Kiedy rundka dochodzi do mnie mówię dokładnie dwa krótkie zdania – przedstawiam się i mówię, że lubię pisać. Zapada cisza. A potem mamy powiedzieć kim jesteśmy, co w życiu robiliśmy i o czym będzie mój blog.
No i teraz  mam problem i mętlik w głowie.
Na pytanie kim jestem nie mam prostej odpowiedzi. Najprościej było,  gdy uczyłam polskiego. Ale to było dawno. Dla uproszczenia często (przez  analogię do prezydentów, premierów i ministrów którzy do końca życia zachowują ten tytuł)  tak siebie określam – czyli jestem nauczycielką. Ale to przecież nieprawda. Nie uczę od 20 lat. Robię w życiu tak różne rzeczy, które mnie angażują i dzięki którym się rozwijam, że na samą myśl o konieczności określenia kim jestem, odczuwam pewien niepokój.  I jak tylko mogę,  unikam odpowiedzi. Uczyłam, prowadziłam projekty społeczne i edukacyjne. Większe i mniejsze. Umiem dostrzegać potrzeby i problemy, angażować ludzi,  organizować projekty i je skutecznie realizować. Jestem na emeryturze, ale nie emerytką.
Jestem liderką.  Z urodzenia, przekonania i pasji.
Ale jak to mam wytłumaczyć  księgowym, położnym, inżynierom, robotnikom, rolnikom i wojsku?
Dotrwałam do przerwy i nie tłumacząc kim jestem i czym mogę się na blogu podzielić z ludźmi, uciekłam z zajęć. Bloga będę pisać bez instrukcji.

Chyba za mało we mnie seniora w seniorze.
Czytaj więcej »

Powroty

09:17
Podobno powroty są zawsze piękne-no chyba, że wracają wielokrotnie wzmocnieni Panowie Macierewicz, Ziobro i Kamiński. Powrót tych panów, zmobilizował i mnie. Wracam do pisania. Na pewno będzie o czym, bo  zmiany zapowiadane przez nowy rząd w istotny sposób wpłyną na nasze życie. Tymczasem nie mogę nie podzielić się wspomnieniem, które od miesiąca nachalnie powraca i spać nie daje.
Był rok 2006. Wszyscy byliśmy w szoku po wolcie, którą wykonał PIS zawiązując koalicję z Andrzejem Lepperem (Samoobrona) i Romanem Giertychem (Liga Polskich Rodzin). Ten mariaż był tak zadziwiający, tak niewyobrażalnie innowacyjny, że wtedy wielu osobom zaparło dech w piersiach.
Tak się zdarzyło, że w tym samym okresie przygotowywałam wspólnie z moim dobrym znajomym, aktywnym działaczem PIS-u koncepcję jakiegoś projektu związanego z edukacją. No i byliśmy umówieni na projektową kawę. Do dziś lubię tego faceta. Jest wrażliwy, otwarty, inteligentny i dowcipny.  Pamiętam, że wtedy moje poczucie humoru jakoś tak zniknęło albo przeszło do podziemia. Łaziłam przybita, bo kto jak kto, ale w mojej ocenia Pan Lepper powinien był (wówczas) siedzieć na terapii, najlepiej niedaleko aresztu, żeby zaoszczędzić na transporcie,  a Pan Giertych (wówczas) straszył skutecznie radykalnymi poglądami, z którymi dla dobra wspólnego winien wylądować w rezerwacie. A tu masz! – zdublowani przywódcy w osobie braci Kaczyńskich zawiązali pakt,  fundując nam wszystkim wielką narodową przygodę w postaci sejmowej koalicji PIS, Samoobrona, LPR. Naród oniemiał, oniemiałam i ja.
W tej sytuacji  moja wcześniej umówiona kawa projektowa z ważnym w mieście działaczem PIS-u była dla mnie trudną lekcją demokracji i ćwiczeniem w oddzielania poglądów od człowieka. Na szczęście oboje mieliśmy tyle rozumu, by sprawy, które nas dzielą odłożyć na bok i zająć się tym, co nas łączyło.
To, jak pokazuje życie, bywa dość trudne. Ale oboje się staraliśmy. Chyba jednak stan przygnębienia miałam wymalowany na twarzy, bo mój znajomy znajdujący się w wyraźnie powyborczej euforii  w pewnej chwili patrząc mi w oczy z życzliwością poklepał mnie po ręce i powiedział ze szczerym uśmiechem „Nie martw się! Wszystko będzie dobrze! Zobaczysz. To się na bank poukłada”
Powtórzył to magiczne zaklęcie, kiedy wychodziliśmy z kawiarni – ja przygarbiona i przybita, on prawie podskakujący ze szczęścia i poczucia mocy. Z naszych projektowych planów nic nie wyszło z różnych względów. A znajomy dalej istniał w życiu społecznym, aktywnie działał kilka lat do czasu, kiedy przejrzał na oczy, stracił kolegów, funkcje i stanowiska, i z hukiem odszedł/wyleciał, kończąc polityczną karierę. Przeżył katharsis.
Nie zadzwoniłam wtedy do niego z pytaniem, czy tak sobie wyobrażał owo „dobrze”.
Jakież było moje zdumienie podczas kampanii do sejmu w 2015 roku, kiedy ten sam znajomy popierał publicznie ludzi, którzy wcześniej, używając eufemizmu,  pomogli mu politycznie i społecznie dojrzeć, a mówiąc wprost – wykopali, oszukali i zmarnowali jego potencjał. Niby rozumu mu nie odebrało, bo myśli składa, komunikuje się z ludźmi. Problemy z pamięcią? Jakaś narodowa amnezja? A może dziecięca naiwność.  Cóż to siedzi w człowieku-wyborcy?
A na koniec bardziej poetycko. Po kolejnych wyborach, których wyniki mnie przerażają, dopadły mnie wspomnienia, jesienna nostalgia i refleksja ze słowami Jerzego Lieberta kołaczącymi się po głowie:
„Uczę się ciebie i uczę
I wciąż cię jeszcze nie umiem”


No, nie umiem!
Czytaj więcej »