Mieszkam w Antoninku - miejscu najpiękniejszym na świecie.
Przynajmniej tak sobie o nim myślę. Jest tutaj wszystko to, czego potrzebuję do
życia. Las, woda, piękne tereny spacerowe, łatwy i szybki dojazd, dostęp do
komunikacji publicznej, blisko do centrum miasta. Żyć, nie umierać! Trafiłam tu
przez przypadek prawie 20 lat temu i kiedy potem różne zawirowania życiowe spowodowały,
że musiałam się przeprowadzić, to obudziły się we mnie wszystkie duchy przodków
- bojowników o prawo do swego miejsca na Ziemi. Drzymała był mi idolem, a moja
determinacja rosła z każdym kolejnym oglądanym domem, zlokalizowanym w innym
miejscu, niż Antoninek w Poznaniu. Czepiłam
się tego miejsca pazurami. Tak długo szukałam, tak kombinowałam, by nie zmienić
lokalizacji, że w końcu się udało. I każdego dnia myślę sobie, że należę do
grupy wybrańców, bo mieszkam w takim wyjątkowym miejscu.
Tego dnia jechałam do miasta po jakieś zakupy. Ważne: jeżdżę wszędzie komunikacją miejską lub rowerem. Do wyboru mam autobus, tramwaj i pociąg (ten do centrum dojeżdża najszybciej!). Wybrałam autobus, bo tak było najwygodniej. Poszłam na przystanek osiedlową uliczką. Piękna pogoda, majowy poranek. Po drodze kwitnące ogrody, śpiew ptaków, znajome Burki i Brysie, bezimienne kociska-chuligany przebiegające po bruku i chowające się pod zaparkowanymi gdzieniegdzie eleganckimi samochodami. Wszystko zadbane, ładne i znajome. A przystanek z ławeczką zalany słońcem i zielenią. Czego chcieć więcej? Usiadłam sobie taka rozanielona i smakowałam wydzielające się endorfiny
I wtedy przyszedł ON!
Pewnie trochę starszy ode mnie, ale raczej niewiele. Wysoki, dobrze ubrany, szczupły, szpakowaty – generalnie robiący dobre wrażenie starszy Pan. Powiedzieliśmy sobie dzień dobry, obdarowaliśmy uśmiechem i Pan usiadł koło mnie.
- No jak co! autobus jeden, dojechać nie ma jak – żyć się nie da! odpowiedział mój nowy znajomy.
- A pan potrzebuje więcej autobusów? Dwoma Pan będzie jechał? – zapytałam podtrzymując konwencję kompletnej kretynki.
Wtedy podjechał autobus i wsiedliśmy. Miejsc siedzących było pełno i mogłam usiąść gdziekolwiek. Ale jak człowiek ma umierać i nikogo nie zna, no to co mi szkodzi pogadać i bezinteresownie pomóc. Cierpiącemu. Usiadłam koło nowego znajomego. Wyraźnie się ucieszył.
Najczęściej sami ze sobą!
Czytaj więcej »
Tego dnia jechałam do miasta po jakieś zakupy. Ważne: jeżdżę wszędzie komunikacją miejską lub rowerem. Do wyboru mam autobus, tramwaj i pociąg (ten do centrum dojeżdża najszybciej!). Wybrałam autobus, bo tak było najwygodniej. Poszłam na przystanek osiedlową uliczką. Piękna pogoda, majowy poranek. Po drodze kwitnące ogrody, śpiew ptaków, znajome Burki i Brysie, bezimienne kociska-chuligany przebiegające po bruku i chowające się pod zaparkowanymi gdzieniegdzie eleganckimi samochodami. Wszystko zadbane, ładne i znajome. A przystanek z ławeczką zalany słońcem i zielenią. Czego chcieć więcej? Usiadłam sobie taka rozanielona i smakowałam wydzielające się endorfiny
I wtedy przyszedł ON!
Pewnie trochę starszy ode mnie, ale raczej niewiele. Wysoki, dobrze ubrany, szczupły, szpakowaty – generalnie robiący dobre wrażenie starszy Pan. Powiedzieliśmy sobie dzień dobry, obdarowaliśmy uśmiechem i Pan usiadł koło mnie.
- Strasznie w tym Antoninku! Żyć tu się nie da! – zagadał do
mnie, bo nikogo innego nie było. Zamurowało mnie, oślepiło, ogłupiło i mowę
odebrało!
- Ale że niby co? – zadałam inteligentne pytanie, bo na
twarzy nie mam napisane, że ja kształcona jestem, to mogę sobie zadać, jakie
chcę. I wgapiłam się niego oczętami wielkimi jak spodki, bo jeszcze nigdy w
życiu takiej herezji nie słyszałam.- No jak co! autobus jeden, dojechać nie ma jak – żyć się nie da! odpowiedział mój nowy znajomy.
- A pan potrzebuje więcej autobusów? Dwoma Pan będzie jechał? – zapytałam podtrzymując konwencję kompletnej kretynki.
- No nie – zgodził się ponuro, by po głębokim westchnieniu
dorzucić: Ale tu jest beznadziejna komunikacja. Pani! Ja tu mieszkam od
czterech lat i tu się żyć nie da. No po prostu jest strasznie. Patrz Pani –
jeden autobus na godzinę. – spojrzał z żalem na mnie i na rozkład jazdy nad
moją głową. Dzieci mnie namówiły na przeprowadzkę. A ja takie miałem
mieszkanie, cztery pokoje w bloku na Osiedlu Czecha. Pani, jak tam się mieszkało.
A tu co! Ja tu nikogo nie znam. Ja tu umrę!
- Od braku komunikacji Pan umrze? Czy od braku autobusu? – dopytałam
błyskotliwie, ale cienkiej aluzji nie pojął, taki był zdołowany.
Najpierw mnie zirytował. No bo jak może się mój
najpiękniejszy na świecie Antoninek nie podobać? Matko! Ludziom się w głowach
przewraca. Facet ma dom, obok las, ptaki mu śpiewają, do tramwaju blisko,
autobusy śmigają punktualnie, wszystkie usługi na miejscu i chce umierać, bo w
tych warunkach żyć się nie da?
Potem pomyślałam sobie, że mu smutno, bo sam. A wiadomo, jak
człowiek sam, to mu na oczy pada i urody świata nie widzi. I z tego niewidzenia
i żalu gada głupoty. Wtedy podjechał autobus i wsiedliśmy. Miejsc siedzących było pełno i mogłam usiąść gdziekolwiek. Ale jak człowiek ma umierać i nikogo nie zna, no to co mi szkodzi pogadać i bezinteresownie pomóc. Cierpiącemu. Usiadłam koło nowego znajomego. Wyraźnie się ucieszył.
A potem dostałam za swoje.
Pan Sąsiad w ciągu 8 przystanków opowiedział mi o wszystkich
głupstwach które zrobił w ostatnich pięciu latach. Leciał po tematach z
szybkością odrzutowca. Jest głupi, bo posłuchał dzieci. Koledzy są mądrzejsi od
niego, bo sprzedali już swoje domy i uciekli z Antoninka. Był idiotą, bo za
tanio sprzedał swoje mieszkanie. I nie był taki cwany, jak sąsiad z dziesiątego
piętra, który sprzedał dwa lata wcześniej o 100 000 zł drożej. A przecież on
miał lepsze, bo na pierwszym piętrze. I dodatku miał super zrobione, ale nowy właściciel
wszystko sobie zmienił i nic mu nie zapłacił. To było preludium. Potem przyszedł
żal za minionymi czasami, przerywany beznadziejnością wszystkich polskich rządów,
gównianą emeryturą i uchodźcami. Acha! Jeszcze Żydzi i homoseksualiści
przewinęli się w tej logorei. I ogólne chamstwo.
Matko! Nawet nie próbowałam przerwać, bo cwałował po tych
swoich klęskach z takim zacięciem, że i tak niczego, by nie usłyszał. Jeszcze nigdy
tak szybko nie stawałam przy drzwiach, szykując się do ucieczki. Autobus
skręcał na podjazd, a ten mój gotowy na śmierć sąsiad na koniec zwierzył się, że
jest emerytowanym nauczycielem i to, co teraz dzieje się w edukacji, to zgroza.
Wysiadłam na swoim przystanku, żegnana tęsknym spojrzeniem
mojego Sąsiada z osiedla. Pewnie tyle by mi jeszcze opowiedział. A ja z
wdzięczności, byłam gotowa całować ślady opon pojazdu uwożącego tego Pana. Chwała komunikacji publicznej - musi odjechać!
Teraz rozumiem dlaczego jego wszyscy koledzy sprzedali swoje
domy i wynieśli się z Antoninka. Też bym sprzedała, gdybym miała tego słuchać
częściej.
A swoją drogą – ludzie to mają ciężkie życie! Najczęściej sami ze sobą!