Wierszyk

00:27

W ubiegłym tygodniu na FB krążyła zabawa polegająca na określeniu, jak  brzmi to jedno słowo, które podobno najlepiej charakteryzuje sprawdzającego. Oczywiście wg FB. Sprawdziłam. Wyszło „sława”. Nie ukrywam, że zaskoczył mnie ten wynik. Bardzo mnie ciekawi, jakie dane bierze system, żeby wskazać to jedno słowo. Pewnie się tak prędko nie dowiem, a byłoby to dla mnie dość istotne, bo w niedawno błysnęłam lotnością prawie jak  Bridget Jones. A na pewno jej talentem do pakowania się dobrowolnie w trudne sytuacje. I teraz nie wiem, czy moja sława już uwzględnia te występy, czy to dopiero przede mną.
A wszystko przez ten nieustanny rozwój i pogoń za realizacją własnych marzeń w czasie, kiedy robota już mi nareszcie w życiu nie przeszkadza. Jak na seniorę w wieku senioralnym w tygodniu jestem bardzo zajęta. We wtorki (przed południem!!!!) gram w brydża w grupie seniorów podczas zajęć organizowanych przez klub brydża sportowego. Ostatnio nawet dostałam pochwałę za świetną licytację, ale mam wrażenie, że pan prowadzący pomylił stoliki i mówiąc do mnie, myślał o innym stoliku. Gorzej zorientowanym wyjaśniam, że w brydża gra czterech graczy, więc grupa kilkunastu seniorów zasiada przy kilku stolikach i grają w te karty, aż miło patrzeć. Grają różnie, ale wszystkie stoły mają te same karty, co ułatwia później omówienie licytacji, wysokość kontraktu i rozgrywki. Jest dwóch prowadzących, którzy niczego nie podpowiadają, tylko gdy wszyscy skończą rozgrywkę, mówią, jak zakończone właśnie rozdanie rozegrano na turniejach i komentują nasze wyczyny, używając języka brydżowego. Mózgi pracują i o to chodzi. Oczywiście pracują, gdy rozumieją, bo język brydżystów to oddzielny temat na niejedną dysertację naukową. Właśnie w języku brydżowym miałam największe luki, bo nadal nie zawsze rozumiem, co prowadzący chcą powiedzieć. Na szczęście inni grający są bardzo sympatyczni i lepiej zorientowani. Zawsze przetłumaczą i wyjaśnią. No więc robię postępy, odkopuję wspomnienia brydżowych emocji i gram. We wtorki.

W czwartek natomiast uczęszczam na zajęcia sekcji teatralno –wokalnej Akademii Trzeciego Wieku. W grupie jest kilkanaście osób i w ubiegłym tygodniu mieliśmy już pierwsze ćwiczenia. Zaczęło się od emisji głosu. Najpierw prowadząca wyjaśniła nam, jakie mamy rejestry. Pokazała, przećwiczyliśmy. Na początek był ten najniższy. Wołaliśmy Janka, tak jakby stał na drugim brzegu bardzo szerokiej rzeki. Okazuje się, że mogłabym się zatrudnić, jako przywołująca przeprawę promową nad Amazonką. Właściwie czemu nie? Przy najwyższym rejestrze byli ode mnie dużo lepsi, a od dźwięku , który wydała z siebie  prowadząca, to niejeden kot by zdechł (to wg koncepcji przyczyny śmierci babcinego kota, który wg właścicielki podobno zdechł od głosu mojej siostry śpiewającej w wysokich rejestrach). Dobrze, że nas ostrzegła. Prowadząca, nie Babcia.
A potem posadziła nas naprzeciwko siebie i poprosiła, by każdy z nas przypomniał sobie jakiś wierszyk z dzieciństwa. Nieważne jaki. Ważne, żeby był krótki i byście znali jego treść na pamięć. – dodała nasza trenerka spokojnie oczekując na gotowość całej grupy.

No i tu zrobiło się niefajnie, bo okazało się, że w moje głowie nie ma żadnego wierszyka. No po prostu nie miałam dzieciństwa, nikt mi niczego nigdy nie czytał, niczego nie recytowałam. Plaża. Pusta w dodatku. Po nadludzkim wysiłku, by coś znaleźć i galopadzie po pozbawionej pofałdowań korze mózgowej wierszyk pojawił się tylko jeden :
„Nie wychodź bawole, w to czego nie ma na stole” – znaczy się brydżowy. Nie było niczego o Jasiu, o kapturku, krzaczku, lisku i dobrym serduszku. Nie było nic. Tylko ten jeden tłukł się po głowie - brydżowy i w dodatku dość obcesowy. No ale co zrobić, jak wszyscy już w gotowości do deklamacji czekają na hasło. Pomyślałam - jakoś obleci. Trudno! Wyjdzie na to, że dzieciństwo spędziłam pod brydżowym stolikiem. Co mi tam! Jakoś się schowam  z tym tekstem.

Przede mną siedziała dość zażywna i starsza ode mnie pani, gotowa, by w parze ze mną ćwiczyć emisję głosu w różnych rejestrach. Pani należała do grona kobiet, którym z szacunkiem ustępuję miejsca w tramwaju. I wtedy prowadząca wyjaśniła, że mamy odpowiednio ćwicząc oddechy, rozmawiać z partnerem swoimi tekstami. Najpierw robiliśmy to wszyscy razem, więc mój nieprzystojny wierszyk schował się ogólnym harmidrze. Recytowałam swój i właściwe nie usłyszałam żadnego innego, bo recytowali wszyscy. I kiedy już myślałam, że mi się udało schować, to prowadząca zadysponowała ćwiczenia kolejnych par, za to każde w różnych sytuacjach i rejestrach. Przed nami były pary recytujące jak ksiądz podczas mszy, jak kołysanka śpiewana nad łóżeczkiem dziecka, jak wołanie przez rzekę. A w każdym kolejnym ćwiczeniu wśród wykonawców było wyraźnie widać bogactwo i znajomość literatury dziecięcej. No i w końcu doszło do nas. Dostałyśmy sceniczny szept. Moja partnerka wzięła głęboki oddech i wyszeptała na wydechu:
- O większego trudno zuchaaaaaa……
O matko! -przebiegło mi przez myśl. Taka sympatyczna starsza Pani, a ja jej teraz muszę tak okropnie walnąć między oczy. Trudno! I z zamkniętymi oczami zagrzmiałam szeptem (ob)scenicznym….
- Nie wychodź bawoleeeeeeee……
- niż był Stefek Burczymuchaaaaa……brzmiała wyszeptana odpowiedź, ale w tej wojnie szeptem na wierszyki Pani wyraźnie osłabła, za to grupa ryknęła śmiechem. No to już bez „krępacji” doszeptałam:
- w to czego nie ma na stoleeeeee…… I na tym skończyło się moje ćwiczenie, bo żadna z nas nie była w stanie szeptać dalej.
Po zajęciach na wszelki wypadek uciekłam, żeby nie tłumaczyć niczego.

A swoją drogą dobrze, że mi został w głowie choć ten jeden brydżowy, a nie inne z chwaliszewskiego podwórka, zdecydowanie bardziej nieprzyzwoite. Umiałam wszystkie i nauka przychodziła mi niezmiernie łatwo.

Dopiero byłaby wpadka!
I sława.
Czytaj więcej »

Dama dworu pilnie potrzebna

13:49
Piątkowe jesienne przedpołudnie. Na niebie ołowiane chmury. Ciemno jakoś i nieprzyjemnie. Niby nie jest zimno, ale taka pogoda, od której żyć się odechciewa. Siedzę w tramwaju i porządkuję myśli. A one tak samo ciężkie, jak te chmury. Żadnego śmigania po półkulach. Leniwy piątkowy bezruch. Kilkanaście przystanków mam na to porządkowanie, zanim wysiądę i pobiegnę na wykład o religiach świata.  Myślę o różnych sprawach, którymi się ostatnio zajmuję i nagle z tyłu głowy nieśmiało zagubiona myśl się kołacze i przebija przez inne. Przecież miałam dać ogłoszenie, że szukamy pomocy, tylko cała rodzina odpadła przy próbie sformułowania, czego chcemy. I wcale nie dlatego, że nie wiemy, o co nam chodzi. Wiemy bardzo dobrze! Tylko jak to napisać? Jak to współczesnym ludziom wytłumaczyć? I to jeszcze w kilku zgrabnych słowach.
Trudne, bo chodzi o opiekę nad seniorką rodu. Rzecz niby banalna, ale każdy kto ma Mamę lub Tatę w wieku bardzo dojrzałym, wie o czym myślę. Niby robota, jak każda inna, a jednak nie każdy (a raczej każda, bo o opiekunku to jeszcze nie słyszałam) się do niej nadaje. W naszym przypadku podopieczna to osoba niezależna, samodzielna, samofinansująca, kulturalna, czytająca i przez całe życie występująca raczej w roli osobnika alfa, a nie pokornej robotnicy. W dodatku z przedwojennymi obyczajami i oczekiwaniami. I wszystkie te cechy zostały zachowane w stanie nienaruszonym do dziś. Gorzej z cielesnym wymiarem. Ten zdecydowanie ucierpiał na przestrzeni lat, ale nawet w tym aspekcie wszelką pomoc należy okazywać z wyczuciem, by nie urazić Seniorki. Moja Mama kwitnie, bo moja siostra rozumie jej wszystkie potrzeby i potrafi je zaspokoić. Ale raz w tygodniu Mama prawie cały dzień musi zostać sama w domu. Z różnych względów nie chcemy, by tak było.

I rozpoczęliśmy poszukiwania pomocy. Pierwsza była Pani z ogłoszenia na słupie, że szuka pracy jako opiekunka osób starszych. Przyszła na umówioną rozmowę z godzinnym poślizgiem, bo autobus jej uciekł. Nawet specjalnie nie przepraszała – uciekł i tyle. Kiedyś pracowała w kwiaciarni, a teraz na emeryturze ma więcej czasu i mniej „pinionszków”, to chętnie sobie dorobi i z babcią posiedzi.
„Prawda kochana! Posiedzimy sobie, no nie?” – tym bezpośrednim zwrotem nawiązała kontakt z moją zacną Mateńką. Może nie usłyszy? Pomyślałam w duchu, bo czasem aparat słuchowy gorzej działa, ale gdzie tam. Usłyszała! I zareagowała natychmiast „ Z jaką babcią chce Pani posiedzieć? – odparła moja prawie 90-letnia Seniorka? Bo chyba nie myśli Pani o mnie?”. I było w tym zdaniu tyle godności, że nawet kwiaciarka pojęła, iż strzeliła gafę. Poszła gdzie indziej szukać „pinionszków”.

Przyszła druga. Też z ogłoszenia. Weszła do domu, a właściwie wkulała się, bo kształty miała raczej obłe i zbliżała się do doskonałości, czyli kuli. O średnicy ok 140 cm. A Mamusia właśnie przeczytała całą „Wyborczą”, w tym także duży artykuł o znaczeniu właściwego odżywiania dla prawidłowego funkcjonowania organizmu. Pani była raczej małomówna, choć po nadaktywnej kwiaciarce, zrobiła na nas raczej dobre wrażenie. Próbowałyśmy jej wytłumaczyć, o co nam chodzi, ale tylko kiwała głową i trudno powiedzieć, czy zrozumiała nasze potrzeby. Z rozmowy wynikało, że nie lubi czytać, sprzątać, prasować i gotować. Ale lubi jeść. Było widać. Zdesperowane, postanowiłyśmy jednak spróbować. Więc umówiono dzień i godzinę dnia próbnego.
A potem przyszedł wieczór i poranek, a z nim decyzja najbardziej zainteresowanej, czyli Seniorki:

- Odwołajcie proszę wizytę tej Pani! O czym ja z nią będę rozmawiać przez 8 godzin? Przecież przez cały czas będę musiała ją bawić rozmową. I o czym mam rozmawiać? A poza tym, jak można tak się zaniedbać?
Trudno się było nie zgodzić. Przecież  człowiek kulturalny ma pewne standardy zachowań wdrukowane na całe życie. A nasza okrągła opiekunka nie zapowiadała się jako dość interesująca rozmówczyni dla wykształconej osoby, która zachowała przytomność umysłu i potrzeby intelektualne. Zadzwoniłyśmy, by odwołać dzień próbny. Pani była bardzo smutna, tym bardziej, że nie rozumiała dlaczego spotkała ją taka przykrość. Nie tłumaczyłyśmy, bo to byłoby dla niej chyba jeszcze trudniejsze.

W tej sytuacji po drugiej nieudanej próbie postanowiłam dać ogłoszenie, żeby już na samym początku wskazać kogo szukamy.
I wyszło mi coś takiego:

„Pilnie potrzebna oczytana, kulturalna, dobrze wychowana i wykształcona, właściwie urodzona dama dworu w wieku raczej dojrzałym. Zachowująca umiar w jedzeniu i piciu. Wskazane są zainteresowania humanistyczne, choć dopuszcza się także inne. Ważne, żeby horyzonty myślowe były szerokie. Osoba zainteresowana powinna mieć poglądy polityczne właściwe i czytać odpowiednie gazety. Najlepiej, by była Polką drugiego sortu. Do obowiązków należy rozmowa, wymiana myśli i umiejętne dostosowanie się do potrzeb Królowej Matki. A te mogą być różne.”
Niestety, obawiam się, że ten tekst na OLX lub innym portalu nie zostałby odebrany jako gwałtowne wołanie o pomoc. Chyba jednak traktowano by moje ogłoszenie bardziej w kategorii żartu. A ja całkiem poważnie.
Kiedy dojeżdżałam do właściwego przystanku ustaliłam sama ze sobą, że jedyny sposób to internetowa grupa wsparcia? Ma ktoś jakiś pomysł?

Zna ktoś opiekunkę z kompetencjami damy dworu?
Pilnie potrzebna.
Czytaj więcej »

Belferski pocałunek śmierci

11:07
Miało być miło, a na pewno bez zbędnych emocji i przepychanek. Przecież, jak ognia unikam konfliktów politycznych i nawet nie używam sformułowania „dobra zmiana” i „damy radę”. Taką mamy rodzinną umowę, że rządowe media nie mają wstępu do naszego domu, bo bronimy się jak możemy przed zalewem wszechobecnej głupoty i zakłamania. Nie angażuję się, bo z mojego zaangażowania tylko zawał, niestety także mój, może wyniknąć. Unikam spotkań z ludźmi, którzy za wszelką cenę chcą mnie przekonać do zmiany poglądów na ich własne, nie pozwalam się sprowokować.
I jakoś się kula.
A wczoraj miałam wpadkę! Bo to, że milczę, nie znaczy, że się zgadzam i że w środku mi się nie gotuje, jak słyszę głupoty wygłaszane przez obecną władzę i jej żołnierzy. Najbardziej gotuje się we mnie, gdy słyszę nowe prawdy na temat edukacji. Szczególną zdolność podkręcania moich emocji mają wypowiedzi Pani Zalewskiej. Ma kobieta w sobie wyjątkową moc. Głosić takie nieprawdy i nawet się nie zająknąć, to może tylko… No właśnie? Kto? Przecież to była nauczycielka. Dotychczas myślałam, że w tym zawodzie jednak trzeba mieć choć trochę oleju w głowie, że nie wspomnę o uczciwości. Widać muszę zmienić to przekonanie.
No więc wczoraj poszłam na pierwsze zajęcia sekcji teatralno –wokalnej Akademii Trzeciego Wieku z nadzieją na nowe przygody. I już na pierwszych zajęciach przeżyłam takową. No może nie na zajęciach, bo te były (oby na razie!) dość standardowe i nie dawały dreszczyku emocji. Za to po zajęciach w towarzystwie dwóch znajomych udałyśmy się na południową kawę i dosiadła się do nas nowopoznana koleżanka z grupy. Z prezentacji członków grupy wiedziałyśmy, że właśnie przeszła na emeryturę, a przedtem była nauczycielką. Nie wiem, jakim cudem rozmowa zeszła na poczynania rządu. Chyba straciłam czujność, bo nagle, bez żadnego ostrzeżenia,  usłyszałam tekst wygłaszany przez tę panią, że to co teraz władza robi z edukacją jest bardzo dobre.
Zaniemówiłam i okrągłymi oczami wpatrywałam się w kobietę?
- Możecie mi wierzyć! - dodała – Ja jestem ciągle czynnym egzaminatorem i poziom prac, które sprawdzam jest okrutnie niski. Od samego początku wszyscy, którzy pracują w gimnazjum mówią, że tam się nie da pracować i je trzeba zlikwidować. I mniej więcej w tym duchu tokowała, zupełnie jak kopia pani Minister.
Z każdym zdaniem nakręcała się bardziej, nie zwracając uwagi na moje sztywniejące ciało i palce zaciśnięte na papierowym kubku z kawą. I kiedy trzeci raz powtórzyła, że mamy jej wierzyć, bo ona jest praktykiem, nie wytrzymałam i wysyczałam:
- Praktykiem od czego? Od jednej szkoły, w której przeżyłaś bezpiecznie kilkadziesiąt lat?
I wtedy zamilkła.
Poprosiłam , byśmy zmieniły temat, bo ja także uważam siebie za praktyka, tylko zakres doświadczeń miałam chyba bogatszy i w związku z tym jeśli dłużej zostaniemy przy temacie tego narodowego skandalu i wywalania wspólnych pieniędzy na polityczne hucpy, to ja dostanę apopleksji przy południowej kawie. A tej nie miałam w planie. Apopleksji, nie kawy!
Pani zrobiła się czerwona na twarzy i po chwili oznajmiła, że zbliżają się jej kolejne zajęcia, wstała i poszła. Słowem zamiast się zaprzyjaźnić, przegoniłam kobietę!
Pewnie bym o tej towarzyskiej porażce nie napisała ani słowa, gdyby nie fakt, że dzisiaj Dzień Nauczyciela , czyli święto wielu moich Przyjaciół i ludzi, których cenię za ich rzetelność i gotowość do ciągłego rozwoju. Z okazji tego dnia, życzę  moim Przyjaciołom Nauczycielom - czynnym i "trwale nierentownym" - zdrowia, siły i sukcesów.
Wszystkim życzę, by edukacja służyła rozwojowi, a nie doktrynie. By przestała być kartą przetargową w rękach polityków, tylko stała się zbiorową troską całego narodu. Uczniom życzę, by szkole udało się przygotować ich do dobrego życia w trudnym, ale pięknym świecie. A Rodzicom, by ich dzieci trafiły na ludzi, którzy oglądają wyniki swoich uczniów, bo starają się im pomóc i szukają informacji nad czym należy w codziennym trudzie pracować.
A swoją drogą w głowę zachodzę, jak to się dzieje, że nauczyciele stali się grupą zawodową, która ze swojej porażki (trudności wychowawcze i złe wyniki to jednak jest także  efekt pracy szkoły) robi wartość i wpisuje to na sztandary. I macha radośnie obwieszczając całemu światu komunikując „Nie umiem sobie z tym poradzić!”.  Szewc, jak nie umie zrobić butów, to zmienia kopyto albo zawód . Nikt nie likwiduje fabryki. Jakaś paranoja!
Podobno 50% nauczycieli popiera zmiany pani Zalewskiej. Nie wierzę, że aż tylu ludzi nie rozumie, iż zmiany, o których mowa to „pocałunek śmierci”. To niszczenie dorobku setek znakomitych i dobrych szkół, to wyrzucanie publicznych pieniędzy, to powrót do rozwiązań, które 20 lat temu były powszechnie krytykowane, to w końcu ordynarna polityczna gra o władzę w samorządach (zmiany mają się dokonać w roku wyborczym) za nasze pieniądze.

Na pewno zmiany popiera pani, z którą nie wypiłam kawy.
I na pewno już nie wypiję.
A miało być tak miło!
Czytaj więcej »

Będę boska!

06:12
Jak Florence.
Kiedy poinformowałam rodzinę przy niedzielnym obiedzie o swojej decyzji, przy stole zapadło głuche milczenie. Wszyscy wiedzieli, czym ona grozi, bo w większości obejrzeli film z Meryl Streep. Jedynie syn odmówił, bo jak stwierdził, nie będzie oglądał historii szurniętych bab. No i dzięki temu w niedzielę mógł spokojnie przeżuwać. Nie wiedział, co mu grozi z mojej strony. Pozostali zastygli z widelcami nad talerzem. Pierwszy zareagował Małżonek „Jakoś wytrzymam” wyrzekł i ochoczo wrócił do karkóweczki z kapusteczką. Potem odezwała się Zacna Mateńka, która sama o sobie mówi, że ma pamięć dziesięciominutową:
 - A kto to jest? - zapytała rzeczowo!
- Bohaterka tego filmu, na którym byłaś w kinie miesiąc temu. – uprzejmie wyjaśniłam, by ułatwić dalszą komunikację. Ta, co chciała śpiewać za wszelką cenę i śpiewała, jak umiała! Jak nie umiała, to też śpiewała.
- Acha! A ja byłam w kinie? – zdziwiła się Mateńka – Nic nie pamiętam! I spokojnie skupiła się na konsumpcji.
Najdłużej milczała moja siostra! Patrzała na mnie uważnie, wyraźnie rozważając konsekwencje mojej decyzji, a potem stwierdziła:
- No trudno! Ale pamiętaj – mnie nie stać na wykupienie całego nakładu „Wyborczej”. Jakoś będziesz sobie musiała poradzić bez mojego wsparcia.
I w ten sposób moja rodzina, czyli moje najbliższe środowisko, poradziło sobie z faktem, że oto zdecydowałam o swoim dalszym losie osoby „trwale nierentownej”. Czyli postanowiłam  wcielić w życie przekonanie, że emerytura, to czas rozwoju pasji i zainteresowań. Ta ładnie brzmiąca myśl jest chętnie używana przez specjalistów od funduszy emerytalnych i mam wrażenie, że widziałam ją na wszystkich ulotkach zachęcających do oszczędzania na starość. Co prawda, obok wizji realizacji własnych pasji i zainteresowań, jakoś dziwnym trafem obok zawsze pojawiały się dzieci i wnuki, którym emeryt z pewnością zechce pomóc. Ale to chyba efekt tego, że w Polsce zdecydowanie mniej popularna jest emerytura, jako czas dla siebie (cudny!) , a bardziej jako dopust boży i ostatni etap służby innym. Dotyczy to głównie kobiet na emeryturze. Ja jednak postanowiłam iść mniej utartą drogą. I w tym celu zapisuję się na wszystkie zajęcia, które pozwolą mi rozwijać moje zainteresowania, które przez całe lata zawodowej aktywności spokojnie na mnie czekały.

Zaczęło się od brydża. Teraz gram co tydzień i jest to niezwykle sympatyczne przeżycie. Nie dam sobie odebrać tej przyjemności. Na zajęcia sportowe zapisana byłam od zawsze, więc w tym przypadku tylko kontynuacja. W końcu, choć z pewnymi oporami, zapisałam się także do Akademii Trzeciego Wieku.
Kiedy odbierałam kolejne indeksy, było mi zdecydowanie raźniej, niż gdy w ubiegłym tygodniu po raz pierwszy sięgnęłam po legitymację ATW. W końcu to swego rodzaju deklaracja przynależności, przekroczenie pewnej mentalnej granicy. Nie ma co udawać – weszłam w późną dorosłość, jak to eufemistycznie nazwał pewien socjolog, na nowo nazywając przedziały wiekowe.   Ale! Co tam! Najważniejsze jest, żeby się działo, bo w końcu póty życia, póki aktywności. Więc doszły mi wykłady i zajęcia w sekcji….! no właśnie -wokalno- teatralnej. Jak szaleć, to szaleć! Wybierałam tę sekcję spośród wielu innych propozycji, kierując się swoimi zainteresowaniami. Teatr zawsze mnie pociągał zdecydowanie bardziej, niż nauka języków, czy inne użyteczne propozycje.
W piątek odbył się wykład inauguracyjny ATW. Gościem była maestra Agnieszka Duczmal, a sala była wypełniona po brzegi. Bardzo budujący widok. Maestra mówiła o muzyce, która łagodzi obyczaje. Po moich ostatnich doświadczeniach kulturalnych dodałabym do tytułu „Jedynie muzyka łagodzi obyczaje”, bo tylko w tym przekazie nie da się znakami nut opisać dosłownie zła i okrucieństwa, z jego rzezią , krwią i mięsem. Potrzebna jest wyobraźnia muzyków i słuchaczy. Może dlatego sale koncertowe są tak oblężone? Po powrocie z uczelni przypomniałam sobie, że dzień rozpoczęcia roku akademickiego, to zawsze była okazja do imprezy. Dyskoteka mnie już nie pociąga, ale użyłam jej jako straszaka, grożąc zabieganemu Mężowi, że jeśli nie pójdzie ze mną do kina, to sama idę na dyskotekę. Bo inauguracja swoje prawa ma! A taka szczególnie!

I w taki sposób trafiliśmy wreszcie na „Boską Florence”, na którą od dwóch miesięcy nie mogłam się wybrać. Oglądanie tego filmu, w kontekście wykładu Agnieszki Duczmal oraz moich życiowych deklaracji, to swego rodzaju wyzwanie. Miłość Florence Jenkins do muzyki była wielka, ale raczej nie łagodziła obyczajów, szczególnie wśród żołnierzy. Trudno nawet mówić o artystycznym wymiarze jej twórczości. Natomiast determinacja dość wiekowej  bohaterki w realizacji swojej pasji i rozwijaniu zainteresowań była bardzo inspirująca. I życzę każdej kobiecie, by z taką wytrwałością walczyła o siebie. Sobie też!
W związku z tym nad łóżkiem wieszam nowy cytat. Słowa Florence zabieram, jako myśl przewodnią na nowy etap życia:
„Mogą mówić, że nie umiałam śpiewać. Ale nie powiedzą, że nie śpiewałam!”
Bardzo mądre.
Czytaj więcej »

Na czarno

01:36

Najpierw było niedowierzanie, że znowu. Ale trwało krótko, bo szybko straciłam wiarę, że nowa władza uszanuje jakikolwiek z trudem wywalczony wcześniej kompromis. Idą jak czołgi rozwalając wszystko. Dodam ruskie czołgi, bo tylko w sowieckim modelu wojenki można zniszczyć wszystko bezkarnie. A nawet trzeba. Wyniszczenie do cna było elementem strategii sołdatów.  Więc, szybko się zorientowałam, że moje dorosłe życie w wolnym kraju będzie chyba po kres moich dni, od czasu do czasu przerywane wojną o aborcję. Pamiętam spory sprzed lat i nie mogę uwierzyć, że znowu to się dzieje. Gorzej! Jestem przekonana, że wszystko przed nami.
Po niedowierzaniu przyszło wkurzenie. Jakim prawem? I mimo dojrzałego wieku i faktu, że to raczej już nie mój problem, rósł mój bunt i poczucie solidarności z tysiącami młodych kobiet, którym politycy mówią, co mają robić i jak myśleć. Więc wyjęłam wszystko czarne z kartonu „na specjalne okazje” i skrzyknęłam grupę kobiet na manifestację.
Bo trzeba!  I tyle!
I kiedy już wszystkie czarne ciuchy ułożyłam w kosteczkę, jak na dobrze zorganizowaną osobę przystało, zajrzałam do Internetu. Już dawno na FB nie mam znajomych wśród osób, które głoszą obce mi poglądy, więc nie spodziewałam się niczego złego. A jednak!
Najpierw pod postem jakiejś kobiety o tragedii, którą przeżyła w związku z problemową ciążą (chcianą i planowaną, ale o tragicznym przebiegu) wpisał się jakiś mężczyzna, który w pełni popierał jej stanowisko, a poparcie swoje wyraził myślą, że najlepiej, by w sprawie aborcji wypowiadały się młode kobiety, których to dotyczy, a nie stare baby i zniewieściali faceci w sutannach. Dotknęło mnie to do żywego. Mało, że stara baba, to jeszcze porównana do zniewieściałego faceta w sutannie – nie wiem, czy można jeszcze gorzej komuś przywalić. Tym bardziej, że  aborcja jako czyn jest dyskusyjna, ale odbieranie prawa do wyrażania swojej opinii, to jednak zamach na prawa człowieka. Ale przełknęłam i ducha niezgody nie straciłam. I tylko jedno skrzydło mi ździebko opadło.
A potem zajrzałam na bloga mojej ulubionej młodej mamy i koleżanki http://namiekko.pl/2016/10/02/w-ramach-strajku-kobiet-5-mitow-na-temat-aborcji/, która bardzo rzeczowo rozprawiła się z mitami na temat aborcji i w zakończeniu napisała:
„Na koniec chcę się jeszcze podzielić refleksją na temat podejścia polskiego społeczeństwa nawet nie tyle do kwestii aborcji, co samej ciąży. Przez ponad 30 lat życia tutaj zdążyłam się zorientować, że dla wielu moich rodaków ciąża to nie jest stan błogosławiony ani stan fizjologiczny, ani nawet jedyna znana metoda przedłużenia gatunku. Ciąża to kara (dla kobiety) za uprawianie seksu. Najłatwiej przekonać się o tym w komunikacji miejskiej, gdzie słaniająca się na nogach ciężarna dowiaduje się od (najczęściej) tłustych starych kobiet, że nie należy się jej miejsce siedzące, bo „nie trzeba się było puszczać”. Zgodnie z tą logiką, aborcja to nic innego, jak łatwy sposób na uniknięcie (boskiej) kary. Wiadomo, żeby szaleć dalej.”
Stara i tłusta to powoli synonim wszelkiego zła i tępoty. Nie odebrałam tego osobiście, bo choć wiek mam dojrzały, to w kwestii tłustości się nie utożsamiam. Ale wyraźnie poczułam, jak mi opada drugie skrzydło i rodzi się myśl: no i gdzie się pchasz stara babo?
I może bym odpuściła, gdyby nie fakt, że tak naprawdę idę protestować przeciwko ograniczaniu moich kobiecych praw do samostanowienia.

A te mamy bez względu na wiek, kolor skóry i wagę!
Czytaj więcej »