Złota karta
13:09
Mam ją! Leży przede mną i lśni nowością oraz jadowitą żółcią,
mająca przypominać złoto. Bo w nazwie ma „złota”. Jechałam po nią bardzo długo.
Blisko 15 miesięcy. Tak jakoś zeszło. I teraz już jesteśmy razem, po kres
naszych dni. Moich i jej, bo nie wiadomo , która pierwsza z tego tandemu
wypadnie. Złota Karta Seniora i ja – niespodziewanie dla siebie samej nagle
uprawniona do odbioru. Wolałabym odebrać Złotą Kartę Seniorki, ale musiałabym
się chyba urodzić w innym kraju, bo nawet w wolnym mieście Poznaniu nie ma tyle
wolności, by kobieta po 60-tce zachowała
swoją płeć.
Niby - przyzwyczaiłam się. Ale wkurza.
Tych wkurzeń zresztą znacznie więcej. W drodze po odbiór karty przeżyłam ich kilka.
Pogoda piękna, jesień ozdobiła świat cudnymi kolorami, słońce prześwietla wszystko i w tę bajkową scenerię wyjeżdżam rowerem. Po drodze mijam festiwal plakatu wyborczego i wyborczych obietnic. Dzięki wprowadzonym ograniczeniom plakatów i banerów zdecydowanie mniej, ale i tak jest co czytać. Najpierw wpadam na baner pani, która kandyduje z mojego okręgu do Rady Miasta. Trochę się boję kandydatów z rozwianym włosem, bo odruchowo kojarzą mi się myśli nieuczesane. Ponieważ widzę ten plakat po raz pierwszy staję i czytam. W haśle wyborczym, wytłuszczonym mocnym drukiem, żeby utkwiło w pamięci czytam „Zagłosuj za Twoim Poznaniem”.
To znaczy jakim? - myślę sobie? Mój Poznań ma skończoną sześćdziesiątkę i strach w oczach. Mój Poznań ma zniżki na Złotą Kartę Seniora i znikome możliwości rozwoju po przejściu na emeryturę. Mój Poznań to 146 000 seniorów, którzy nie mają się gdzie podziać. Mam to ciągnąć dalej?
Czepiasz się dziewczyno! myślę i śmigam dalej.
Na następnym rogu wisi mój osobisty hicior tej kampanii. Z plakatu spogląda na mnie chłopczyna (dawniej o takich mówiono gołowąs) z ulizanym włosem oraz paluchem wycelowanym prosto we mnie. Oczka ma takie zimne i nieprzystępne, nieprzejednane, a na usteczkach cień szyderczego uśmiechu. Hasło wyborcze brzmi dumnie „Przegonimy wspólnie leśnych dziadków z Sejmiku”. Staję przed nim i w myślach obrzucam inwektywami. Najgorszymi. Jest na tym plakacie wszystko to, czego się boję. Czarny kolor populistycznego ugrupowania, niczym nieuzasadniona pewność siebie kandydata wzorującego się na wzorcach amerykańskich sprzed kilku dekad oraz deklaracja podziałów. Jako żeński odpowiednik leśnego dziadka, czyli leśna babka, rzucam na tego kandydata urok. Mam taką moc. A co! O wynik mogę być spokojna. Chłopczyna nikogo nie przegoni, bo pewnie nawet nie wie, jakie ma marne szanse w związku ze sposobem liczenia głosów. Ale sam fakt, że to wisi na mojej drodze i „rzuca mię się na oczy!” wkurza. Ktoś mu to puścił. Ktoś równie mądry. Plakat jest z jeszcze jednego powodu wyjątkowy. Nazwisko kandydata jest świetnie dobrane do sytuacji, jako puenta. Nomen omen. Po prostu zemsta protoplastów. Nie napiszę jakie. Poznaniacy znajdą ten plakat na wyznaczonych powierzchniach do wieszania materiałów wyborczych. Zainteresowanym z innych miast wyślę zdjęcie na priv.
Jadę dalej i na dużym skrzyżowaniu trafiam na to wkurzające świństwo.
Poziom dowcipu spod budki z piwem. Przekaz także stamtąd. Wszystko, co dla mnie ważne jest tu oplute. Demokratyczne wybory, kobiecość sprowadzona do seksualności rodem z burdelu i wpisany w to wszystko przekaz o roli kobiety w życiu społecznym. Nie kandyduję do żadnego gremium, ale czuję się obrażona jako obywatelka biorąca udział w święcie demokracji. W życiu nie kupię rajstop tej firmy, choćbym miała na golasa latać po okolicy. Zresztą - leśnej babce ujdzie to na sucho.
I jeszcze namówię koleżanki.
Niby - przyzwyczaiłam się. Ale wkurza.
Tych wkurzeń zresztą znacznie więcej. W drodze po odbiór karty przeżyłam ich kilka.
Pogoda piękna, jesień ozdobiła świat cudnymi kolorami, słońce prześwietla wszystko i w tę bajkową scenerię wyjeżdżam rowerem. Po drodze mijam festiwal plakatu wyborczego i wyborczych obietnic. Dzięki wprowadzonym ograniczeniom plakatów i banerów zdecydowanie mniej, ale i tak jest co czytać. Najpierw wpadam na baner pani, która kandyduje z mojego okręgu do Rady Miasta. Trochę się boję kandydatów z rozwianym włosem, bo odruchowo kojarzą mi się myśli nieuczesane. Ponieważ widzę ten plakat po raz pierwszy staję i czytam. W haśle wyborczym, wytłuszczonym mocnym drukiem, żeby utkwiło w pamięci czytam „Zagłosuj za Twoim Poznaniem”.
To znaczy jakim? - myślę sobie? Mój Poznań ma skończoną sześćdziesiątkę i strach w oczach. Mój Poznań ma zniżki na Złotą Kartę Seniora i znikome możliwości rozwoju po przejściu na emeryturę. Mój Poznań to 146 000 seniorów, którzy nie mają się gdzie podziać. Mam to ciągnąć dalej?
Czepiasz się dziewczyno! myślę i śmigam dalej.
Na następnym rogu wisi mój osobisty hicior tej kampanii. Z plakatu spogląda na mnie chłopczyna (dawniej o takich mówiono gołowąs) z ulizanym włosem oraz paluchem wycelowanym prosto we mnie. Oczka ma takie zimne i nieprzystępne, nieprzejednane, a na usteczkach cień szyderczego uśmiechu. Hasło wyborcze brzmi dumnie „Przegonimy wspólnie leśnych dziadków z Sejmiku”. Staję przed nim i w myślach obrzucam inwektywami. Najgorszymi. Jest na tym plakacie wszystko to, czego się boję. Czarny kolor populistycznego ugrupowania, niczym nieuzasadniona pewność siebie kandydata wzorującego się na wzorcach amerykańskich sprzed kilku dekad oraz deklaracja podziałów. Jako żeński odpowiednik leśnego dziadka, czyli leśna babka, rzucam na tego kandydata urok. Mam taką moc. A co! O wynik mogę być spokojna. Chłopczyna nikogo nie przegoni, bo pewnie nawet nie wie, jakie ma marne szanse w związku ze sposobem liczenia głosów. Ale sam fakt, że to wisi na mojej drodze i „rzuca mię się na oczy!” wkurza. Ktoś mu to puścił. Ktoś równie mądry. Plakat jest z jeszcze jednego powodu wyjątkowy. Nazwisko kandydata jest świetnie dobrane do sytuacji, jako puenta. Nomen omen. Po prostu zemsta protoplastów. Nie napiszę jakie. Poznaniacy znajdą ten plakat na wyznaczonych powierzchniach do wieszania materiałów wyborczych. Zainteresowanym z innych miast wyślę zdjęcie na priv.
Jadę dalej i na dużym skrzyżowaniu trafiam na to wkurzające świństwo.
Poziom dowcipu spod budki z piwem. Przekaz także stamtąd. Wszystko, co dla mnie ważne jest tu oplute. Demokratyczne wybory, kobiecość sprowadzona do seksualności rodem z burdelu i wpisany w to wszystko przekaz o roli kobiety w życiu społecznym. Nie kandyduję do żadnego gremium, ale czuję się obrażona jako obywatelka biorąca udział w święcie demokracji. W życiu nie kupię rajstop tej firmy, choćbym miała na golasa latać po okolicy. Zresztą - leśnej babce ujdzie to na sucho.
I jeszcze namówię koleżanki.
Drogie Panie – Adrianowi dziękujemy!
Do Centrum Świadczeń dojeżdżam poruszona. Po odbiorze Złotej
Karty Seniora telefon sygnalizuje nowe wiadomości. Otwieram, by nic nie
przegapić. Widzę wpis kandydata na radnego, który obiecuje, że zadba, „by na
każdym osiedlu powstał kącik seniora”.
Ło matko! W „Chłopach” seniorów trzymali w chlewiku. Tam
sobie mieli dożyć po cichutku. Teraz będą kąciki?
Mnie do kącika? Nawet nie do kąta? Ludzie! Ratunku!
Jak mówić o życiu po sześćdziesiątce, by rozpocząć wielką
zmianę w sposobie myślenia o potrzebach ludzi w bardziej dojrzałym wieku,
których ciągle przybywa?
Na kogo głosować, by później mieć z kim rozmawiać i
współdziałać? Jak sprawdzić, co kandydaci mają w głowie? Jak u nich z wyobraźnią
i jak z doświadczeniem?
Na razie mam Złotą Kartę Seniora, choć od urodzenia jestem
kobietą.
Mam zniżki na wszystko, wielki apetyt na życie i perspektywę
kącika, o ile metoda D’Hondta pozwoli wejść do rady autorowi tego pomysłu.
Łatwo nie jest!
Idźcie na wybory!
0 komentarze