Mnie dwie
12:42
Obudziłam się około 7 rano z brakiem myśli. Nic mną w nocy
nie targało, nie kazało wstawać, nie przepędzało snu. Głowa spała. Do siódmej.
Kilka sekund później przez mózg przeleciała myśl: „To dzisiaj! Jezu!”. Potem pojawił
się znany skurcz trzewi i głębokie przekonanie, że znowu się wpakowałam.
Przy myciu zębów udało mi się zmobilizować na tyle, by zmusić
mojego lenia do współpracy z tą bardziej pracowitą częścią mnie i wreszcie dopracować
tekst tego, co chcę powiedzieć na Placu Wolności w Poznaniu do tłumów, które przyjdą
na Ogólnopolski Strajk Kobiet. Powiedzieć chcę wszystko. Ale mam tylko 5 minut.
Odbiło mi chyba, kiedy się zgodziłam. Odbiło na pewno. Żadne chyba. Jezu.
O dziewiątej siadamy do biurka ja, czyli mnie-dwie i pies
Belka. Belka obserwuje Antoninek przez okno, ja staram się zebrać myśli i je uporządkować.
Staram się już trzeci dzień, bo mnie-dwie nie współpracują. Jedna mnoży
pomysły, druga odwraca uwagę. A przecież muszę to zrobić porządnie, bo to
wielka okazja, by poruszyć kobiety i pokazać im problem, który wymaga naszej
wspólnej uwagi i czynu. I wiem dobrze, że tylko gdy sobie wszystko uporządkuję i
będę przygotowana, to dam radę wyjść, wystać przed tym tłumem i powiedzieć, co
należy. O dziesiątej dzwoni przyjaciółka i melduje, że jedzie do lekarza, bo jest chora. Nie przyjedzie na strajk. Pyta, o czym będę mówiła, ale nie jest specjalnie zainteresowana. Wiadomo – chora. O jedenastej rozmawiam z siostrą. „Ty to umiesz sobie zapewnić wyzwania” słyszę w ramach programu rodzinnego wsparcia liderów. O czwartej zadzwoni mąż z drugiego końca kraju, by mi powiedzieć, że trzyma kciuki. I że sama chciałam, no to mam. Wpisał się chłop w konwencję.
O drugiej mam swój schemat wystąpienia. Mogę iść. Najwyżej umrę.
O trzeciej marzę o zawale, złamaniu nogi albo innym honorowym sposobie ucieczki. Nic się nie dzieje.
O 16.20 zmuszam się, by wysiąść z tramwaju pełnego kobiet w czarnych płaszczach i sztywna ze strachu idę na Plac Wolności. Widzę tłum. Wchodzę na scenę i witam się z innymi dziewczynami, które także mają wystąpić. Wszystkie zamiast dzień dobry informują, jak się boją i jakie mają objawy tremy. Tymczasem organizatorki zaczynają prowadzić manifestację. Są świetne w tym, co robią. Przygotowane, kompetentne i energiczne. Rozgrzewają tłum, a ten zaczyna żyć. Potem mówi Marta – Pełnomocniczka Prezydenta ds. przeciwdziałania wykluczeniom społecznym. Mam suchość w gardle i śmierć w oczach. Ale słucham i patrzę na ludzi. Reagują, to dobrze. Po Marcie Mazurek zaplanowano wystąpienie Joanny Jaśkowiak Pierwszej Damy Wolnego Miasta Poznań. Mam być trzecia. To wielki zaszczyt dla mnie. Stoję już w blokach startowych, jak zawodnik na zawodach. Moje ja odważne i pakujące się w kłopoty spokojnie słucha przedmówczyni, bo może trzeba będzie nawiązać. Moje ja strachliwe zrezygnowane weszło w nogi i próbuje je sparaliżować. Z sukcesem.
I wtedy Joanna Jaśkowiak mówi, że jest wkurwiona.
Tłum szaleje, a ja odzyskuję swoją siłę i spokój. Jasne
komunikaty w postaci tzw. brzydkich wyrazów rozładowują napięcie. Moje na
pewno.
Kiedy Joanna Jaśkowiak schodzi ze sceny, idę do mikrofonu.
Mam kartkę ze schematem, ale mówię z głowy. Patrzę na tłum i widzę, że mówię do
słuchających ludzi. To wielkie osiągnięcie i wielka wartość. Nie wiem ilu ich
jest, ale tłum robi wrażenie. Dobrze, że mi się ten tłum nie przyśnił, bo
pewnie jednak umarłabym ze strachu. A tak tylko ręce mi się trzęsą z emocji.
Ale przecież rękami nie mówię i mogę się uspokoić, gdy ludzie sami z siebie
klaszczą. Myślimy podobnie, to pomaga. Mówię
to, co zaplanowałam i schodzę o własnych siłach.
Nie umarłam.
Potem odbieram gratulacje i mogę już całkiem spokojnie podziwiać
energię kobiet, ich profesjonalne podejście do wykonywanych zadań, ich
przebojowość i determinację. Moje ja liderskie wie, że wykonało zadanie. I już nie
pamięta, że rano pytało siebie, czy „ja zawsze muszę ”. Sycę je energią tego
tłumu, karmię poczuciem solidarności i wspólnoty. Mam serce przepełnione dumą i radością, bo w tłumie mnóstwo moich znajomych - kobiet i ich mężczyzn. W to Święto Kobiet mężczyźni są tłem. Nawet Prezydent Miasta jest dzisiaj tylko mężem swojej żony.
O 18 wsiadam do tramwaju i jadę do domu. Obok mnie siedzi dziewczyna w czarnej kurtce, a na rękawie ma przylepioną nalepkę z wierszykiem:
Kto ty jesteś?
-Wściekła Polka!Jaki znak twój?
-Parasolka!
Pozwala mi zrobić zdjęcie.
Drogę z tramwaju do domu odmierza mi rytm piosenki podsłuchanej na strajku,
którą sobie nucę:
Szydło !Niestety!
Ten rząd obalą kobiety!
Takie to było moje Święto Kobiet!
Niezwykłe.Czyli takie, na jakie zasługujemy.
2 komentarze
Dopiero dzisiaj trafiłam na Pani bloga.Przeglądam wszystkie wpisy /świetne !/ i trafiam na powyższy.
OdpowiedzUsuńByłam tam ,podziwiałam Pani wystąpienie,podobalo mi się ,że nie zabrakło wątku o seniorkach i ich niewykorzystanym potencjale.Cieszę się ,że "odkryłam"bloga i zidentyfikowałam osobę ,której wystąpienie najbardziej do mnie przemówiło.
Pozdrawiam .Seniorka 70+ równiez uczestniczka kongresu kobiet.
Nie wiem, czy moja odpowiedź do Pani dotrze! Ale odpowiadam, bo archiwizuję swoje posty i w ten sposób znalazłam Pani wpis. Dziękuję. Kobiety mają siłę do ostatniego tchnienia. Tak myślę. Nawet, jeśli czasem opadają z sił. Serdecznie pozdrawiam.
Usuń