Hiszpańskie biznesy
15:36
Już tydzień jest mi zimno.
I to właściwie jest główna myśl, która przychodzi mi do
głowy, gdy próbuję zebrać wrażenia z pobytu, złapać je, jakoś uporządkować i
opisać. Myśl pierwsza – nigdy tak nie zmarzłam. Ponieważ ktoś musi być winien,
głupio wszystko zwalać na zmiany klimatu ustalam sama ze sobą, że właściwie wszystko
przez Waldka, który zawodowo jeździ po Europie i zawsze, gdy jest w Hiszpanii,
opowiada jak tu jest ciepło. Opowiada o tym w lipcu i w lutym. I w związku z
tymi opowieściami uwierzyłam, że to absolutny standard, prawda ponadczasowa i
ogólnoludzka, znaczy niepodważalna. W Hiszpanii jest ciepło – zawsze. Dlatego
pakując walizkę zabrałam rzeczy raczej letnie. A tu kicha! Zimno przenikliwe,
okropny wiatr. Z mojego przywiezionego, przygotowanego na urocze ciepło i hiszpańskie
klimaty, zasobu odzieżowego wyjęłam wszystko, co było. Ubrałam to na siebie i
tak chodzę już tydzień w tym samym, bo temperatura nie ulega zmianie. Kiedy skarżę
się na swój los polskim znajomym i rodzinie, otrzymuję natychmiast informację,
że w Polsce gorzej. Ja wcale nie zamierzam dyskutować. W Polsce zawsze jest
gorzej. Ja wiem – jest śnieg, mróz i inne okropności. Tyle, że tam są w domach
kaloryfery oraz moja szafa pełna czapek, rękawiczek i miliona szali. Tutaj tego
nie ma. W apartamentach i hotelach nie ma także ciepłych kołderek, tylko cienkie
okrycia na te obiecane upały. Więc śpię w polarze, głowę owijam bawełnianym szalem,
a wczoraj wylądowałam w aptece. I tak się długo broniłam. Moja hiszpańska
przygoda nieodparcie zaczyna kojarzyć mi się z hiszpanką – grypą, która sto lat
temu dziesiątkowała ludność Europy.
Od tygodnia prawie codziennie przyglądamy się rynkowi
nieruchomości. Nie
spodziewałam się, że będzie to tak interesujące zajęcie. Ruch w tym biznesie
jest bardzo duży, bo zdaje się, że szykuje nam się w kraju kolejna fala emigracji.
Znam bardzo wiele osób, które deklarują chęć wyjazdu z kraju w związku z dobrą
zmianą. To w 80% jest podawane jako główny powód decyzji o zakupie mieszkania i
wyjeździe z Polski. W miastach, które odwiedziliśmy mieszka wielu Polaków.
Rozmawialiśmy o ofertach, problemach, minach na które można wdepnąć, procedurze
zakupu. Wykonaliśmy szereg działań, umożliwiających nam zakup mieszkania. Teraz
wystarczy już tylko kupić.
Oglądamy mieszkania oferowane do sprzedaży, poznajemy ludzi,
którzy się zajmują pośrednictwem.
Z tych wszystkich odwiedzin zapamiętam kilka rzeczy. Po pierwsze
hiszpańskie klatki schodowe.
Nazwiedzałam się ich co niemiara. Ta na zdjęciu
zachwyciła mnie swą urodą. W domach mieszkalnych, zazwyczaj wysokich, są wąskie
i ciasne, dużo mniejsze niż nasze, bardzo niewygodne do wnoszenia czegokolwiek
i być może dlatego kupuje się tutaj mieszkania z meblami (najczęściej). Kto by
to znosił, skoro już raz wniesiono? Wynajmowaliśmy takie mieszkanie kupione na
inwestycję przez Polaków. Było w nim wszystko czego potrzeba, z wyjątkiem grzejnika
oczywiście. Na szczęście było kilka sypialń i okryłam się wszystkimi kocami,
jakie w nich znalazłam. A meble i wyposażenie robiły wrażenie, jakby się było u cioci na imieninach.
Druga różnica to okna. A dokładniej ich brak. Dzisiaj
widziałam piękne mieszkanie (120 metrów) właściwie z jednym oknem. Bo słońca i
światła ma być jak najmniej. Dla mnie - miłośniczki
światła – nie do pomyślenia. W Hiszpanii standard. Tydzień temu nie mogłam się temu
nadziwić, teraz już wiem, że tak tu jest. Na dodatek, to co jest wsadzone w te
otwory okienne, jest tak cieniutkie, że przed niczym nie chroni. Na pewno nie
przed zimnem, którego teoretycznie tutaj nie ma, tyle że jest. Choć Hiszpanie
też się dziwią. Zimnu oczywiście. Że jest!
Ale poznałam niezwykłych ludzi i mimo przejmującego chłodu
mile spędzamy czas.
No i na koniec najważniejsza korzyść.
Ja od dłuższego czasu próbuję ustalić sama ze sobą kim jestem. Nie żebym miała jakieś zaburzenia tożsamości, tylko „emerytowana nauczycielka” brzmi tak okropnie smutno i jest tak bardzo pozbawione wszystkiego, że gorzej już chyba być nie może. A tu nagle podczas załatwiania formalności związanych z możliwością zakupu okazało się, że ja nie jestem jakaś emerytowana nauczycielka, tylko
Ja od dłuższego czasu próbuję ustalić sama ze sobą kim jestem. Nie żebym miała jakieś zaburzenia tożsamości, tylko „emerytowana nauczycielka” brzmi tak okropnie smutno i jest tak bardzo pozbawione wszystkiego, że gorzej już chyba być nie może. A tu nagle podczas załatwiania formalności związanych z możliwością zakupu okazało się, że ja nie jestem jakaś emerytowana nauczycielka, tylko
soy pensionista profesor.
No i to nareszcie jakoś brzmi.
4 komentarze
Bardzo ciekawie napisane. Liczę na więcej.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńŚwietna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń