Prosto z gabinetu

11:28

Stało się! Przelało się! Nadmiar nie służy. Nic nie pomaga, więc trzeba szukać pomocy. Stare sposoby przestały działać, a mądrość życiowa nakazuje reagować na pierwsze symptomy, a nie czekać aż się rozpadnę całkowicie. No i trudno. Zdrowie jest ważniejsze.
Na pierwszy ogień wizyta u psychoterapeuty. Jestem bardzo otwarta na tę formę pomocy, bo wierzę, że kontakt z człowiekiem i mądra rozmowa ma niezwykłą moc. Mam dużo szczęścia, bo ktoś odwołał wizytę i wpisuję się z dnia na dzień. Idę ochoczo, bo specjalistka sprawdzona i żadna tam siusiumajtka, tylko solidna kobitka, z doświadczeniem w stawianiu do pionu i nazwiskiem znanym w mieście. Normalnie z listy, to wolne terminy gdzieś tam w pierwszej połowie drugiego półrocza. No to jak się nie cieszyć, skoro mnie życie przygniotło właśnie teraz, a za kilka miesięcy to ja ze zgryzoty zdechnę pod płotem. Więc idę. Oczywiście gabinet prywatny
Rozmowę o kłopotach, z którymi przychodzę zaczynam od próby zarysowania sytuacji – czyli skrótowego przedstawienia kilku obszarów, z którymi muszę się zmierzyć. Przy czwartym Pani odkłada długopis. Po siódmym patrzy na mnie z życzliwością, więc pomijam już ósmy i dziewiąty – równie trudne jak siedem pierwszych i cichym głosem puentuję – no i ja teraz gorzej śpię, nie mogę się skupić i nie mam siły żyć. I co z tym zrobić? – z nadzieją pytam specjalistkę od ludzkich problemów.

- Antypody – słyszę
Chyba oczy zrobiły mi się większe, niż talerze, bo Pani natychmiast dopowiedziała:
- Tylko uciekać – mówi. I to na antypody. Bo bliżej nie ma sensu. Pani nie psychoterapeuta potrzebny, tylko, albo musi się pani przez to życie przeczołgać, albo ucieczka na antypody. Pani ma wszystko świetnie w głowie poukładane, więc niczego z panią nie trzeba przerabiać. Pewnie pani nigdzie nie ucieknie, więc jedyne co może pani dla siebie zrobić to zadbać o siebie. I trzeba przeżyć.
No i w tym miejscu serce mi lekko zmroziło, ale na twarzy pojawił się uśmiech.
Zmroziła perspektywa braku ucieczki i tego, że z tym bałaganem nic nie mogę zrobić. I jeszcze to czołganie! Z drugiej strony patrząc - skoro przy trzeciej życiowej próbie szukania pomocy u terapeuty, usłyszałam kolejny raz dokładnie to samo – pani ma to wszystko świetnie poukładane, no to jednak jakaś myśl pozytywna w tym wszystkim jest. Przynajmniej w tym jednym jestem stała. Trzy próby miałam w kilkunastoletnich odstępach  czasowych, więc chyba mogę o sobie myśleć, że jestem raczej stabilna psychicznie. I właściwie ta diagnoza dodaje mi sił.  Teraz tylko wystarczy o siebie zadbać.

A Pani psychoterapeutka – jak na mądrą kobietę przystało – melduje: należy się dwieście złotych.
Płacę bez żalu, choć wysokość kwoty też jest dyskusyjna. Jeśli ją odnieść do mojej emerytury, to niech to jasna cholera. Ale gdy pomyślę o niej z perspektywy częstotliwości ponoszenia takich kosztów, to wychodzi, że średnio raz na dwadzieścia lat. No to co? Nie stać mnie?

Na drugi ogień biorę wizytę u lekarza specjalisty w dziedzinie zdrowia psychicznego, bo dla lepszego funkcjonowania i zadbania o siebie potrzebne są leki. Znowu gabinet prywatny i znowu wstrzeliwuję się w lukę dzięki rezygnacji pacjenta.
Podobno do każdego lekarza psychiatry w Polsce stoi kolejka 12 000 moich rodaków. Tylu Polaków  w potrzebie przypada na jednego lekarza. Statystycznie rzecz jasna. Koleżanka przyniosła taką informację ze szkolenia dla pracowników poradni psychologiczno-pedagogicznych. Lekko mnie to wytrąciło z równowagi, bo wolałabym chyba żyć w nieświadomości. Rozumiem, że statystyczny Polak, który powinien skorzystać z pomocy, to wcale nie ten, który tego chce. Więc pewnie kolejka jest mniejsza, ale nawet skrócona o połowę straszy.

Dlatego z satysfakcją wchodzę do gabinetu.
Pan doktor jest skupiony. Mnie rozprasza stojące na biurku oprawione w ramkę zdjęcie prawicowego celebryty w kolorowej koszuli obejmującego starszą panią. Celebryta ma ogólnie znane poglądy na politykę, kobiety i świat, które powodują, że po ich wysłuchaniu mam coraz większe kłopoty z normalnym funkcjonowaniem i zdrowiem psychicznym. Nie wiem dlaczego jego zdjęcie tam stoi. Może to jakiś komunikat dla pacjentów?
Opowiadam o swoich kłopotach krócej, bo w tym gabinecie puenta wydaje mi się ważniejsza – gorzej sypiam, trudniej się skupiam i generalnie jestem rozbita. Pan zaleca leki i obiecuje szybką poprawę. Wizyta zbliża się do końca. Nie wytrzymuję i pytam o to zdjęcie.

- To moja mama. Jesteśmy bardzo dumni z tego zdjęcia, bo to taki mądry  i miły człowiek. – mówi z uśmiechem
- On miły i mądry? milknę zdziwiona, zanim powiem, że to niedouczony cham, mizogin i ja się za niego wstydzę. Pewnie nie jestem pierwsza, która nie może uwierzyć w to, co widzi i słyszy, bo pan z uśmiechem dodaje:
- Najwyraźniej chyba mamy różne poglądy. Ja należę do tej grupy, która od dwóch lat jest bardzo szczęśliwa, bo nareszcie są widoczne zmiany. I przynajmniej nikt nie kradnie.
Sto pięćdziesiąt proszę.

Płacę bez słów. I bez kwitka.

Widać w tym gabinecie wróciła stara zasada z PRL-u „sprawiedliwości i uczciwości wymagaj od wszystkich innych, nigdy od siebie”
Bardzo staram się chronić swoje zdrowie psychiczne, ale ostatnio jest to coraz trudniejsze zadanie.
I nie tylko z powodu braku kadry, łatwiej o wpadkę.

0 komentarze