Przed Dniem Kobiet
08:35
To, co teraz napiszę, spowoduje być może rozruchy społeczne,
falę ostracyzmu, pokątne plotki i inne sposoby nieformalnego wyrażania
negatywnych opinii przez obserwatorów życia publicznego.
Ale napiszę. Co tam: Ja lubię kobiety! I podziwiam. Przez cały rok trwam w podziwie dla kobiet, z którymi się spotykam. Współpracuję z nimi, słucham ich historii, rozumiem wybory, rozmawiam. Czasem słucham zabawnych zdarzeń, częściej niestety różnych tragicznych lub bardzo niebezpiecznych. Rzadko zdarza mi się spotkać kobietę tak nadętą, tak przekonaną o swojej racji, że nie da się z nią pogadać i dogadać. Nie wiem, czy dystans do siebie jest przypisany płci, ale mam wrażenie, że u kobiet jest on cechą dominującą, u panów bywa w zaniku.
Wszystkie kobiety, z którymi się przyjaźnię mają poczucie humoru. I za to je uwielbiam.
No i to tyle tytułem wyznania od serca.
Natomiast najmniej ze wszystkich świąt lubię „Dzień Kobiet”.
I tak mam od zawsze. Od pierwszego kwiatka wręczanego przez kolegów z klasy, bo
nigdy nie wiedziałam, jak mam się zachować. Podświadomie czułam, że coś mi
zgrzyta i że to takie święto, nie święto. Nigdy nie miałam charakteru
wdzięcznej dzieweczki, co to oznaki męskiej sympatii przyjmuje z rozczuleniem.
Szczególnie okazywanej raz do roku. Ja tam wolałam mieć tę sympatię cały czas, bo ja pazerna jestem. Głównie
na uczucia i sympatię. Później, gdy trochę zmądrzałam, zorientowałam się szybko, że ten jeden dzień jest mi dany za to, że generalnie w pozostałe 364 dni mam i będę miała zawsze gorzej, z racji bycia dziewczyną, kobietą. I że ten dzień jest bardzo potrzebny panom, by rozładowali swoje napięcia w tym zmieniającym się świecie, w którym kobiety zaczęły domagać się równego traktowania. A w czasach mojego dzieciństwa panowie rozładowywali te napięcia bez żadnych zahamowań, najpierw rozdając paniom po goździku i rajstopach wg rozdzielnika (uwaga! bez uwzględniania rozmiarów obdarowanych!!!), a później wypijając niezliczone toasty za zdrowie pań z wielkim poświęceniem do białego rana. Uraz mi pozostał i już. Nie lubię i unikam.
Ale czasami się ugnę. I właściwie wszystko to, co dalej
napiszę, to jest jakiś wkład w opisywanie odchodzącego świata. Od dawna wydaje
mi się, że jestem już w grupie dinozaurów - na wyginięciu. Jak się okazuje nie
sama! Otóż nasz dobry znajomy zadzwonił do mojego męża z propozycją, by z
okazji DNIA KOBIET zaprosić żony na kolację. Własne dodam! Tak jak drzewiej
bywało! Mój mąż zachował się przytomnie, bo zaraz sprawdził, co ja na to? Ja na to, jak na
lato. Kolacja z przyjaciółmi? Zawsze.
Kolega natomiast rozzuchwalił się, poszedł po bandzie i jedynie poinformował swoją wieloletnią żonę, a moją przyjaciółkę,
że wychodzą na spotkanie z kimś. I że to będzie niespodzianka. A ona miała
czarne myśli, kto będzie tym kimś, oraz gotowość do rejterady w sytuacji, gdyby
w ramach niespodzianki przyszło jej jeść kolację, z którymś z potencjalnie gotowych
do niespodzianek kolegów męża z ewentualną partnerką. Tak się dziewczyna (przez
blisko 24 godziny) mobilizowała do tej ucieczki, że przed restauracją wyglądała
jak chmura gradowa, gotowa na wszystko i gdybyśmy się chwilę spóźnili, kto wie
jak wyglądałoby ich małżeństwo.
Mężczyźni mnie jednak zadziwiają swoją odwagą.
Kolega zarezerwował stolik, bo spodziewał się tłumów. W
najlepszym z możliwych lokali w Poznaniu uczynił tę rezerwację, czyli w Bazarze
– tam, gdzie kilkadziesiąt lat temu zabierało się kobiety, kiedy okazja była
naprawdę zacna. Na przykład Dzień Kobiet. Po wejściu było tak, jak na tym zdjęciu,
a potem było już tylko lepiej.
No ale okazja była przecież naprawdę wyjątkowa, bo to w końcu obchody Dnia Kobiet w rocznicę stulecia praw kobiet i w Roku Kobiet. Ponieważ ostatnio obczytuję się w materiałach na temat Poznania pod pruskim zaborem, czułam, że jestem we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Bo w Bazarze siła tradycji jest tak wielka, że nawet herbata smakuje inaczej. A my na herbacie nie skończyliśmy. Z każdego kątka wychylają się tam wspomnienia czasów, kiedy kobiety nie miały praw wyborczych i generalnie, jako część ludzkości, były gorszego sortu. I dopiero, jak się tak człowiek wczyta w różne opracowania historyczne, widać wyraźnie, ile zawdzięczamy naszym myślącym i walczącym babkom. Aż strach pomyśleć, gdzie byśmy były, gdyby nie ich dążenia. Podobnie jest obecnie. Aż strach pomyśleć, co by się działo, gdybyśmy teraz zaprzestały wojny o podmiotowe traktowanie kobiet.
Wieczór upłynął nam bardzo miło. W kompletnie pustym lokalu, bo kolacja z okazji Dnia Kobiet jest jednak z innej epoki. Szczególnie zorganizowana z tygodniowym wyprzedzeniem. Ale tak musiało być, bo inaczej przy dwóch wyemancypowanych żonach, pierwszy wolny wspólny możliwy dla wszystkich termin wypadał na przełomie maja i czerwca. No to już nawet Rok Kobiet by nie pomógł, jako motywacja.
Po kolacji, podczas której sporo rozmawialiśmy o aktywności kobiet, atakującym feminizmie i wszechobecnym patriarchacie, przy wyjściu z lokalu znalazłam plakat - reprint strony z reklamami pochodzącymi z czasów zaboru pruskiego.
Ten plakat był jak puenta naszego spotkania i naszych rozmów. Obie z koleżanką przeczytałyśmy wszystkie anonse w poszukiwaniu śladu przedsiębiorczości kobiecej. Nie było żadnego, choć głowę daję, że niejedna niewiasta stała za tymi męskimi biznesami.
Ale za to po wczytaniu się, na osłodę znalazłyśmy taki śliczny
komunikat:
Aparaty fotograficzneoraz
wszelkie przybory
po najniższych cenach.
Chemikalia, płyty i papiery fotograficzne
zawsze świeże, bo wielki odbyt.
Wszystkim Paniom, tym młodszym i starszym, z okazji Dnia Kobiet życzę siły na manify, protesty, marsze w obronie i przeciw, oraz na życzenia, które popłyną do Was od Panów w każdym wieku.
Dziewczyny!
TrzymajMY się!
0 komentarze