
Najpierw napadł na mnie rower. Mój własny osobisty o
wdzięcznej nazwie „Senator”. Kopnął mnie boleśnie swoją nóżką w moją nogę, a
dokładnie w goleń. Aby mnie kopnąć, przewalił się na bok. Nie był wyładowany,
nie stał na żadnej górce. Po prostu ożył i się zemścił. Ucelował parszywiec
złośliwie w żyłę, ale na szczęście stało się to w moim własnym ogrodzie, więc
mogłam się odwrócić i w boleści wielkiej...