Powroty
03:55
Powroty są trudne. Z roku na rok bardziej. Wyloty zresztą też.
Walizki jakieś jakby mniejsze, ciuchów jakby więcej, a decyzje, co jeszcze zabrać
ze sobą przed wyjazdem (bo mus i TRZEBA!), przerastają moje możliwości. I gdyby
nie nadzieja, że ja TAM odpocznę, nikt by mnie na żadne przemieszczanie się po świecie
na namówił. Nikt i nigdy. Ale ponieważ moją matką jest nadzieja, no to rzuca
mnie po świecie w te i nazad. Człowiek leci i zapomina, że potem trzeba będzie wrócić,
bo ten lot, to tylko dolot, a nie odlot. I wszystko to od czego się odleciało,
wróci. Zmobilizowane, silniejsze i sprawniejsze.
Tak po prostu jest.
A propos podróży i latania.
Po raz kolejny miałam okazję zobaczyć lotnisko w Alanyji w pełnym
wykorzystaniu. Wydawałoby się, że maj, że przed sezonem. Zdaje się , że
przedsezon to też jest coś takiego, co już przeszło do lamusa. Jeśli tak wyglądają
lotniska przed sezonem, to co będzie w szczycie? Nie umiem sobie tego wyobrazić.
Sala odpraw była wypełniona po brzegi i stały tam dzikie tłumy. Różnojęzyczne, choć
w zdecydowanej przewadze byli Rosjanie. Na tablicy odlotów, widniały głównie
miasta rosyjskie. Taka się tam teraz zrobiła postsowiecka republika turecka.
Polaków naprawdę było niewielu, ale może to tylko zaburzone proporcje sprawiały
takie wrażenie? Na tyle dużo jednak, by nie
zapomnieć, że rodakom się powodzi znacznie lepiej i stać nas na rodzinny wielopokoleniowy
wyjazd.
Miałam okazję lecieć w obie strony z taką silną rodzinną
grupą. Osób było ponad 25. Imprezowali od początku (czyli wylotu) do samego
końca (czyli lądowania) . Mam wrażenie, że Polak jak jedzie lub leci, to się
musi napić. Wzruszyły mnie nawet zastosowane stare sposoby przemycania gorzałki
na pokład, bo jak wiadomo Polak musi się napić przemyconego. Wzruszyły, bo to znaczy,
że świat w którym wyrosłam, nie całkiem jeszcze zaginął. Potwierdziłam to
przypuszczenie podczas oczekiwania na bagaże w Alanyji. Obok siedzieli pan i
pani z tej silnej grupy, którzy przemyciwszy, głośno komentowali swoją przebiegłość,
zwierzając się sobie nawzajem, jak bardzo lękali się lotu i ile musieli wypić
tej pepsi. Jak to musieli przemyślnie sobie najpierw wszystko kupić w strefie,
a potem ulać, dolać, wnieść i wypić na pokładzie. Przy bagażach dopijali
resztę.
No i proszę – Polak potrafi!
Chłopczyna jakiś się przyplątał i też chciał się napić.
Odmówiła mu mamusia, główna organizatorka procederu i wyprawy.
Jak skończysz 16 lat, to się napijesz – usłyszał. Teraz nie
ma! Ale nie martw się – to jeszcze tylko
dwa miesiące, powiedziała patrząc czule na swą latorośl.
A następnie odbyła się ożywiona dyskusja wewnątrz grupy o
pijaństwie dzieci i młodzieży.
Opaleni, połamani i wygięci.
Żeby już mieć pełne spektrum uciech, złapałam jakąś francę od kogoś i wyglądam mnie więcej tak, tylko gorzej. A czuję się, jak trzy małpy naraz. Nie widzę, nie słyszę, nie mówię. Gardło mam pocięte żyletką, uszy zatkane i z każdego otworu w głowie wylatuje bezbarwna wydzielina. Kto był w Teatrze Polskim w grudniu na moim czytaniu, ten wie, że stan jest poważny. Doktor ukochany powitał mnie słowami, że jestem „pięknym przykładem rozwoju infekcji wirusowej”, a moje niepokoje, że go osmarkam uciszył „od tego mam długie rękawy”.
Dobroć jego jest wielka.
Ale i tak życie jest piękne.
Bo piszę.
0 komentarze