Zmowa
23:30
Los mnie doświadczył kolejnym mężczyzną mikrej postury,
który stanął na mojej drodze. Mam ostatnio szczęście do niedużych. Ten nowy
pojawił się równie niespodziewanie i równie silnie zaistniał, jak opisywany w
poprzednim poście Polak Mały. A wszystko z powodu wielkiej potrzeby
odrestaurowania i zrestartowania mojego Małżonka, który ostatnio podupadł na
zdrowiu w wyniku różnych
niesprzyjających okoliczności.
Ucieczka na Turecką Riwierę powiodła nam się znakomicie.
Trafiliśmy do hotelu nad samym morzem pełnym Rosjan. Tu nawet w obsłudze są
Rosjanie, bo jak wiadomo tam dom mój, gdzie dają kasę. Mam wrażenie, że
jesteśmy jedynymi osobami w tym wielkim hotelu, które nie mówią po rosyjsku. A
ja się ćwiczę w cierpliwości, bo zwrot „Wy ruska? Wy otkuda?” brzmi w moich
uszach, jak smagnięcie biczem. Z gracją odpowiadam, że jestem Polką i NIE
ROZUMIEM. I czasem wydaje mi się, że ja nie w Turcji, tylko w jakiejś republice
rosyjskiej się znalazłam. Ale to jednak ciągle Turcja.

Dlatego namówiłam go, byśmy ponownie skorzystali z
dobrodziejstw łaźni tureckiej. Łapacze klientów
z miejscowej „Turkish bath” mieli szczęście rozlane na twarzy, kiedy
sami, dobrowolnie weszliśmy na ich
terytorium z prośbą, by nam pokazali, co mają.
„Wy ruskie” – zapytali.
Niet. My z Polszy. Pokazali. Dali „dobra cena”. Umówili. Poszliśmy.
W wyznaczonym czasie szłam na zabiegi z pewną nieśmiałością,
ale w planie „B”, miałam ucieczkę z dusznej łaźni, bo tylko tam – ja i moje
serce - mogliśmy mieć kłopoty. Mąż z radością, bo tak stargował cenę za zabiegi,
że od właściciela otrzymał ksywę „staryj jewrej”.
O umówionej godzinie przy wejściu czekała na nas para
naszych oprawców. Na męża czekała niewiasta. Przypominała Tajkę, która na
wyspie Koh-czang katowała mojego męża ku uciesze jego i okolicznej tajskiej
ludności, słuchającej z lubością jego jęków roznoszących się po okolicy, bo
masowali nas wtedy w salonie masażu prawie pod gołym niebem. Po dwóch latach
mąż mój wspomina tamtą panią z wielką lubością.
Na mnie czekał ON. Był wzrostu siedzącego psa, solidnej
krępej postury, do pasa goły, a od pasa owinięty jedynie takim bawełnianym
ręcznikiem zakrywającym całą resztę. Ręce miał złożone na piersiach. Twarz
skupiona. Wyglądał, jak zawodnik sumo przed walką.
Przeczucie mówiło - uciekaj kobieto!
Ale ja poszłam za nim, bo nic tak nie osłabia czujności, jak
pobyt w hotelu, gdzie karmią 5 razy dziennie i poją, ile kto chce. Trochę
miałam nadzieję, że zrobi mi się słabo w łaźni i wyjdę z honorem. Tymczasem nic
mi się nie zrobiło w grocie solnej, saunie, łaźni. Nic. Nic przy peelingach i
przy masażach w pianie Czujność mi
spadła i potulnie poszłam na masaż ciała.
Milczący i skupiony oprawca położył mnie na łóżku do
masowania i rozpoczęła się nasza wojna. Bezbłędnie naciskał, dusił i ucierał
wszędzie tam, gdzie ból pojawiał się natychmiast, docierał do mózgu i drążył.
Już po chwili wiedziałam, że fotel dentystyczny to dziecinna igraszka w
porównaniu z masażem. Przy masażu pięt podskakiwałam tak wysoko, że masażysta
wyraźnie zwątpił. Naciąganie palców u nóg z trudem wytrzymałam w milczeniu.
Łydki bolały, jak diabli, przy udach myślałam, że umrę. Ratowała mnie myśl, że
nie jestem stonogą i wkrótce będzie koniec tej udręki. No ale potem były plecy.
Skupiony masażysta, który na pewno w chwilach wolnych trenuje sumo, potraktował
mnie łokciem, kolanem, kamieniami i za każdym razem odkrywał moje bogate
bolesne wnętrze, o którym dotychczas nic nie wiedziałam. Zakończył masażem
głowy, a efektem końcowym było naciąganie kręgosłupa do tego stopnia, że włosy
stanęły mi dęba i z takimi opuszczałam jego gabinet. Przez cały czas milczał,
od czasu do czasu powtarzając jedynie „niebojsia” ewentualnie szemrał coś pod
nosem w zupełnie nieznanym języka.
Po pół godzinie wymasowana i ustawiona do pionu łącznie z
włosami, zległam w pomieszczeniu do relaksu, gdzie nałożono mi maseczkę
upiększającą i podano czaj. Obok, również z maseczką, leżał mój mąż – znaczy
staryj jewrej. I jak już tak całkiem dobrze mi się zrobiło, do naszego
pomieszczenia weszli właściciel tego miejsca uciech cielesnych, mój skupiony
zawodnik sumo, dwóch innych kierowników znających języki i piąty
przypadkowy. Wszyscy stanęli nad naszymi
leżankami.Kierownik spojrzał na mojego męża z wyrzutem i rzekł
- „on gawarit (tu wskazał milczącego zawodnika stojącego
znowu jak przed walką) „szto twaja żena sto lat nie masowana. U was ból spiny
jest? Ja was postawliu na szestć miesiacza. Ja mam dla was dobra cena na masaż.”
Wszyscy kiwnęli głowami.
Stali nad nami, jak jakaś turecko-rosyjska mafia. W dodatku
człowiek w maseczce i w pozycji horyzontalnej jest mniej wojowniczy. Strach
było odmówić. Poza tym wyrzuty sumienia poczułam od razu. Sto lat. Faktycznie.
Jak można tak się zaniedbać? Tak się po prostu NIE MASOWAĆ! Skoro cały świat
dba o body i tylko mnie moje body w niczym nie przeszkadza.
No nie przeszkadzało, bo ten od sumo mi już udowodnił, że
jednak i nawet bardzo.
Mąż mój rzucił na mnie okiem spod maseczki i rzekł: no sama
widzisz. Masować się trzeba! Trzeba się wziąć za siebie.
- Kakaja ciena? –zapytał
- Dla was – choroszaja! – rzekł właściciel gabinetów.
- Ja was żdu utro ransze – powiedział mój zawodnik
spoglądając wymownie w moje oczy i odszedł.
I teraz mam go codziennie. A rano budzę się z myślą, że to
jakaś zmowa małych facetów, którzy chcą mnie wykończyć.
Tiepier mieżdunarodnaja.
0 komentarze