W trójkącie
13:18
Trudno. Przyznam się publicznie – żyję w trójkącie. Ja, on i
ta trzecia. Mówię na nią - Narzeczona.
Nie ukrywam, że wiedziałam o jego skłonnościach, zanim zdecydowałam się na
związek małżeński. Pogodziłam się z tym.
Przyznam się nawet, że to mi odpowiada. W dojrzałym związku, ta trzecia
bywa nawet potrzebna. Szczególnie, jak ma dziewięć kilo, czarne oczy i
charakter. Właśnie uświadomiłam sobie, że gdybym nie miała tylu innych powodów
do pisania, moja pieska byłaby zupełnie wystarczającym. Powodem czyli źródłem
inspiracji i refleksji. Jest z nami od dziewięciu lat i stanowi absolutny
fundament naszego małżeństwa. Naprawdę. Kocha nas w parze i bardzo nie lubi ,
kiedy się rozdzielamy. Oczywiście lubi robić z nami różne rzeczy oddzielnie i
generalnie więcej czasu spędza z mężem. Chciałam napisać moim mężem, ale
zawahałam się. Po wczorajszym wieczorze wahanie jest uzasadnione.
Zanim opiszę ostatnią przygodę nadmienię tylko, że to
wyjątkowo inteligentna istota. Dziewięć lat temu, jako małej suni, inna
okropnie niesympatyczna i agresywna psia zgaga próbowała odgryźć łapę. Od
tamtego czasu nie udało nam się podczas spaceru wejść na tę ulicę, na której to
się stało. Belka zapiera się i końmi nie
da się zaciągnąć. W następną przecznicę proszę bardzo. W tę, gdzie odgryzają
łapy małym psinkom, nigdy w życiu. Przykłady mogę mnożyć. Po dźwięku kluczy
poznaje gdzie i z kim wychodzi. Klucze od garażu brzmią inaczej i w innym
kierunku należy biec, niż wtedy, gdy wychodzimy na spacer. W samochodzie siedzi
na półce obok siedzenia kierowcy i kontroluje jazdę. Dopiero po setnym
kilometrze wędruje do tyłu, by się położyć. Wspólnie z mężem (moim?) pokonują
setki kilometrów. Żadnej jazdy nie odpuści. Nie da się ukryć – są w związku. Bardzo
trwałym i opartym na głębokim zaufaniu i przywiązaniu. I żadne tam pitu pitu,
głaskanie i przytulanie. To jest niezależna sunia z ogromnym poczuciem wartości
i potencjałem kierowniczym.
Godzę się z tym, bo i tak nie wygram, a miłość jaką się
obdarowują, wypełnia cały dom. Ja stanowię pewien dodatek w tym trójkącie, ale
pogodziłam się z tym już wiele lat temu. Jest bystra, systematyczna, uporządkowana i
dobrze wie, czego chce. Lubi powtarzalność i pielęgnuje domowy rytm. Około
dziewiątej wieczór domaga się spaceru, około jedenastej otwarcia sypialni.
Piszczy, poszczekuje pyskiem pokazując, o co chodzi. Mąż natychmiast reaguje i
jeśli czegoś zaniedbał, bardzo ją przeprasza.
Naprawdę, niejedna z nas mogłaby się uczyć od mojej suni, jak sobie
ustawić faceta.
Niedzielny wieczór otworzył nowy rozdział w naszym życiu. Rzecz
się działa w sypialni. Mamy ją na piętrze, a telewizor na dole. Stało się tak
po ostatnich zmaganiach z dostawcą telewizji kablowej i wykupieniu nowej usługi
multiroom, w wyniku której mieliśmy nie mieć żadnego problemu, a telewizję kablową
na dole i na górze. Mamy tylko na dole. Na górze ostała nam się rządowa, której
unikamy jak ognia, bo pali nam trzewia, co przed spaniem jest bardzo
niewskazane. Skutkiem tych udogodnień oglądamy na dole, czytamy na górze. Mnie
pasuje. Belce niekoniecznie. Bo jakże to? Jedno na dole, drugie na górze. W
końcu rodzina powinna być razem.
Tym razem było tak: najpierw sunia, jako pierwsza poszła się
położyć. Ja dyskretnie dołączyłam z czytnikiem w ręce. Czytałam świetną powieść
o buncie kobiet wobec przemocy. Belka spała obok na miejscu swojego/mojego
męża. (od wczoraj mam problem czyj on). Mąż siedział na dole i oglądał jakiś
film. Nagle uniosła łebek i wydała z siebie dźwięk, przypominający zrzędzenie
starej zniecierpliwionej baby – takie psie „ no długo będziesz tam jeszcze
siedział? Przecież spać mi się chce! Potem wleziesz i mnie obudzisz.” Obserwowałam
ze zdziwieniem, bo pierwszy raz w życiu widziałam u niej takie zachowanie. Generalnie
rzadko wydaje jakieś dźwięki i raczej nie szczeka. A tu proszę. Potem chwilę
nasłuchiwała, czy jest jakaś reakcja z dołu. Nie było. Powtórzyła. Tylko
głośniej. I bardziej zdecydowanie. Jestem pewna, że było słychać tam przekleństwo. Teraz
słuchałyśmy obie, czy jest odzew. Nic. Cisza.
Wtedy ona spojrzała na mnie i jak stara żona, zmęczona
niesubordynacją męża, zeszła z łóżka, wyszła na korytarz i stanęła na schodach
– ma tam takie miejsce, z którego widzi górę i dół domu– i głośno zapodała w
psim języku , co w wolnym tłumaczeniu brzmiało mniej wiecej „No ile razy mam cię wołać do
cholery!”. Ani ja, ani nasz wspólny mąż, nie mieliśmy wątpliwości, co znaczy jej wyszczekany komunikat. Mąż trafił nam się raczej z ugodowym charakterem. Oderwał się od telewizora, popatrzył na swoją pupilkę i powiedział „Ależ kochana już idę”. Na co ona – moja krew!- wywaliła z siebie cała żółć związaną z jego niestosownym zachowaniem i pojechała gromkim głosem, co zrozumieliśmy jako:

Zawsze wiedziałam, że są sobie bliscy. I, że ona jest mądra.
Ale żeby aż tak?
Pan Mąż nasz wspólny potulnie wyłączył odbiornik i udał się
na spoczynek. Na moje wołania, reakcja jest jednak zdecydowanie o wiele dłuższa.
0 komentarze