Jak się żyje w wolnym kraju?
05:33Należę do pokolenia, które wywalczyło wolność.
To fakt, a z faktami się nie dyskutuje więc i ja nie
zamierzam. Choć muszę przyznać, że coraz częściej nachodzi mnie wątpliwość, o
co myśmy walczyli i czy na pewno wiedzieliśmy, o co walczymy. Gdyby mi ktoś trzydzieści
lat temu nakreślił obraz dzisiejszej sceny politycznej i powiedział, jakim
zjawiskom się przysłużę, to nie wiem, czy jednak z tym samym zapałem
popierałabym zmiany. Na szczęście nikt nie miał tyle wyobraźni i zbiorowym
wysiłkiem w 89 dokonaliśmy zmiany, a teraz w wolnym kraju z mocy suwerena mamy
pasztet, który będziemy konsumować bardzo długo z nieustannym uczuciem niestrawności.
I to też jest fakt, z którym nie ma co dyskutować.
Z uporem trzymam się zasady, żeby nie podejmować tematów
aktualnych, czyli bardzo trudnych. Nie rozpiszę się o tym, co myślę o TK, kolejnej reformie edukacji,
szaleństwach Antoniego i przepychanki z panem Jackiem Kurskim. Nie i koniec! -
bo mi życie miłe. Muszę to przetrzymać.
Ale prawo do wolność innych ludzi dopada mnie wszędzie. I męczy.
Z roku na rok bardziej.
Podczas ostatniego wakacyjnego wyjazdu zatrzymałam się w
eleganckim hotelu w Kudowie. Było gorąco, więc okna pootwierane. Za oknem przez
cały dzień normalny gwar miejski, bo to samo centrum uzdrowiska. Wieczorem ułożyłam
się wygodnie w pozycji „do poczytania” i ulgą pomyślałam sobie o urodzie życia,
której doświadczają czytający. Moja chwila radości trwała dość krótko, bo mniej
więcej pięć minut później usłyszałam tubalny rechot pewnego pana, dźwięk odpadających
kapsli, stukot przesuwanych mebli i chichot podszczypywanych niewiast. Dźwięki
były na tyle głośne, że nie dało się śledzić akcji mojej powieści. Próbowałam
jakieś pół godziny. Potem odpuściłam i mimo woli uczestniczyłam w imprezie,
która odbywała się gdzieś w okolicy. Próba zlokalizowania nie przyniosła
efektów, bo zasłaniały korony drzew. Zniosłam dzielnie opowieść o imprezie sprzed
kilku dni, gdzie Tubalny dał k…..a tak popalić sąsiadom, że przyjechały gliny (chichot),
Teresie, która się k……a wyp………..a w parku i teraz ją d….a boli (chichot połączony
chyba z prezentacją uszkodzeń i głośnym aplauzem innych panów) i wiele innych
temu podobnych opowieści. Dotrwałam do końca.
Rano uważnie oglądałam scenerię. Żadnych śladów nigdzie.
Zwidy miałam i tyle, uznałam spiesznie i poszłam na wycieczkę.
Wieczorem sytuacja się powtórzyła. Ja do książki, a odgłosy imprezy
jakieś piętnaście minut później. Tym
razem najpierw szurające krzesła i odstawiane stołki, potem kapsle na podłogę, następnie
Tubalny wygłosił ważne kwestie dotyczące polityki (k…..a wszystkich pier……ych
polityków wystrzelać! , pomruk grupy) oraz snuł rozważania dotyczące k…..a sąsiadów, którzy
nie dadzą sobie człowiekowi k…a spokojnie na wakacjach piwa wypić, tylko k…a
szkiełów wołają. Tubalnego popierali wszyscy, przywołując także inne przejawy
ludzkiej niegodziwości. Odłożyłam lekturę i prawie z okna wypadłam, próbując zlokalizować
tarasowo/balkonową imprezę. Bez efektów, ale za to z mocnym postanowieniem, że
następnego dnia interweniuję w sprawie zmiany pokoju.
Rano po śniadaniu nieśmiało podeszłam do recepcji i
grzecznie poprosiłam o zamianę. Bo ja przyjechałam także poczytać - tłumaczyłam.
Pani wykazała zrozumienie i ubolewała, że nie przyszłam do niej w trakcie
imprezy, bo to stały problem i oni mają gorącą linię z policją. A pokój mi
zamieniono. Teraz dostałam od frontu, z balkonem i widokiem na restaurację.
Wieczorem ułożyłam się w łóżku w pozycji do poczytania. Jakieś
10 minut było fajnie. A potem na sąsiedni balkon wyszli moi sąsiedzi. Na papieroska.
Cały smród wleciał do mojego pokoju i tam został. Ale rozmawiali cicho, tyle że
obok. Potem przez 45 minut pan sąsiad
rozmawiał przez telefon omawiając z bliskimi uroki urlopu swojego i bliskich.
Mówił głośno, bo był problem z zasięgiem,
a poza tym jego kolega oglądał głośno tv. Kiedy skończył i zaczęłam znowu rozumieć,
co czytam, w restauracji po drugiej stronie ulicy wybuchła awantura i jakieś zwaśnione
grupy prezentowały całą gamę wyrazów powszechnie uznawanych za obelżywe. A
nocną ciszę, jak miecz, co chwilę ciął wrzask „policja”.
Mój świetny szwedzki
kryminał nie wytrzymał tej konkurencji.
0 komentarze