Spotkanie
13:50Jest piękne słoneczne popołudnie. Stoję na przystanku
autobusowym. Słyszę, że ktoś woła mnie po imieniu. Rozglądam się.
Tu jestem! – krzyczy moja dawno niewidziana koleżanka,
wychylając się z samochodu stojącego przed skrzyżowaniem na światłach. Jesteś u
Mamy? To teraz ci nie odpuszczę. Musisz do mnie wpaść, zobaczyć mojego psa. On
ma już prawie 4 lata, a ty ciągle nie masz czasu. Zadzwoń koniecznie.
Zadzwonię wieczorem – wrzeszczę, by przekrzyczeć klakson
młodzianka uzbrojonego w auto wielkie, jak jego ego i stojące zaraz za nią.
Zielone. Ruszyli. Cisza.
A ja stoję dalej, tylko teraz z wyrzutem sumienia. Faktycznie
miałam wpaść obejrzeć szczeniaka. To już cztery lata? A przecież mieszkamy od
siebie o rzut beretem, bo co to jest 6 km dla miłośniczki roweru? W dodatku co
roku w lecie mieszkam u mamy przez kilkanaście dni i wtedy rzut beretem trzeba
traktować dosłownie. Dzieli nas kilkaset metrów. Tym razem pójdę. Na pewno.
Wieczorem zapomniałam i nie zadzwoniłam, bo wciągnęło mnie pisanie i kombinacje, jak zrobić kampanię społeczną bez pieniędzy, za to w słusznym celu.
Ale ona zadzwoniła nazajutrz.
I zaczęła od tego, że prócz obejrzenia psa, to przecież miałam jej opowiedzieć o tym moim pomyśle na seniorów, czy coś. Poleciałam natychmiast mimo deszczu, zmierzchu i braku świateł w rowerze.
W uroczym domu przywitał mnie najpierw przecudnej urody pies Leo, który przez cały czas wizyty w pysku nosił ulubioną maskotkę. Potem dopiero koleżanka i jej krewni - starsi państwo, zagraniczni goście, którzy właśnie zjechali z kilkudniowa wizytą. Rozmowa przy kawie dotyczyła zwierząt, radości jaką wnoszą do domu i przygód, których są bohaterami. Leo popisywał się przed gośćmi i zabawiał wszystkich.
Jeden z wielu miłych letnich wieczorów.
Jakoś tak w naturalny sposób zaczęliśmy rozmowę o wakacyjnych wyjazdach. Zapytałam koleżankę, gdzie była na wakacjach. I wtedy przypomniało mi się, że przecież ma pod opieką ciężko chorą mamę. Poczułam się niezręcznie, bo powinnam pamiętać. Przeprosiłam i zapytałam, jak się mama czuje. I jak ona sobie radzi z pogodzeniem opieki nad chorą na Alzheimera mamą, pracą zawodową, pracą społeczną, domem, wychowaniem dwójki stosunkowo małych dzieci i całą resztą obowiązków, które spadają na kobietę.
- Wiesz, na wakacjach nie byłam nigdzie, bo muszę zrealizować
te letnie koncerty (to praca społeczna). Poczekaj chwilę , bo muszę obudzić mamę.
Zasnęła biedna, bo dzisiaj takie niskie ciśnienie.
I wybiegła gdzieś w głąb domu, by po chwili wprowadzić swoją
mamę. Starsza pani, a właściwie ludzka drobinka, szła o własnych siłach, ale
widać było, że choroba dokonała już wielkiego zniszczenia. Z nikim nie
nawiązywała kontaktu i wsparta na ramieniu córki poruszała się tylko siłą
cudzej woli. Zagraniczni krewni, chcieli się przywitać, ale pani ich wcale nie
dostrzegała. Przeszła koło nas, jakby nikogo nie było. Jakby świat cały już wcale
nie istniał.Po chwili koleżanka wróciła uśmiechnięta, spokojna i pełna swojej naturalnej życzliwości.
Nie wiem skąd kobiety czerpią tyle sił, by sprostać takim
wyzwaniom, jakim jest opieka nad ciężko chorym rodzicem. W tym przypadku los
był wyjątkowo okrutny, bo oboje rodzice zachorowali prawie jednocześnie na
chorobę Alzheimera. Wzięła wtedy ich oboje do siebie i w jakiś niezwykły sposób
godziła ich chorobę ze swoim bogatym życiem. Nadal tworzyła nowe projekty
społeczne, działała, prowadziła swoją firmę i dom. Zawsze miła, uśmiechnięta, życzliwa.
Kiedy już stałyśmy przy furtce zapytała mnie o „Odnowę”.
Opowiedziałam o tym pomyśle, o Budżecie Obywatelskim, głosowaniu i potrzebach społecznych starzejącego
się społeczeństwa.
- No właśnie! Tam także należałoby przygotować kampanię
edukacyjną dla takich ludzi jak ja, którzy nagle musieli nauczyć się, jak żyć z
chorym na Alzheimera, jak im pomagać, jak sobie radzić w trudnych sytuacjach. Ja
nigdy nie chciałam oddać moich rodziców do domu opieki, ale zanim nauczyłam się nimi opiekować, minęło wiele czasu. Teraz jestem
już bardzo mądra i zorganizowana, ale mogło być znacznie prościej. No i czas
zmarnowany na poszukiwania, mogłabym wykorzystać na swoją pracę.
Pojechałam do domu z przekonaniem, że kobiety w Polsce są
naprawdę niezwykłe. Ale też z niepokojącą myślą, że ta niezwykłość jest jakoś
okrutnie wykorzystywana przez państwo. Bo trudno oprzeć się wrażeniu, że
wszędzie tam, gdzie szwankuje świadczenie pomocy drugiemu człowiekowi pojawia
się zgoda, by to kobiety we własnym zakresie nadrobiły braki systemowe. I by
zostały z tym kompletnie same. Dobra opieka geriatryczna to dar dla rodziców i ułaskawienie
dla córek.
W domu czekała na mnie moja Mama, dużo starsza od tamtej
mamy i w porównaniu z nią w znakomitej kondycji.
Mam szczęście!
0 komentarze