Joga z dostawą do domu
03:18
Jako twoja wierna
czytelniczka wyrażam oburzenie. Jak można tak zaniedbywać czytelników? –
tak bezceremonialnie rozpoczęła długą rozmowę telefoniczną moja dawno nie
widziana przyjaciółka. I było jak u Hitchcocka – najpierw trzęsienie ziemi, a potem
napięcie rosło. Po tym jak rozprawiła się z moim blogowym milczeniem, wzięła na
tapetę brak obiecanej książki ( a właściwie książek! bo rozgrzebanych kilka). W
równie prostych, żołnierskich słowach – żadne tam pitu pitu, tylko rach-ciach i
wszystko jasne, powiedziała, co myśli o takich jak ja. Otóż – w wielkim skrócie
rzecz ujmując – nie myśli dobrze.
I ja się jej właściwie nie dziwię. Co więcej. Nawet się z nią
zgadzam. Też nie myślę o sobie dobrze. Codziennie biczuję siebie za nieudolność
i niesłowność. Mam wyrzuty, że zajmuję się głupotami (np. gotuję obiad,
załatwiam ważne sprawy, jem, śpię, leżę na leżaku ) zamiast siedzieć przy
biurku i pisać. Ja mam tych wyrzutów tyle, że starczyłoby na kilku pisarzy planujących
późny debiut. Naprawdę. A na jedną skromną, niszową blogerkę, to zapas na
kilkanaście lat. Prędzej palcami po klawiszach przestanę przebierać, nim one mi
się wyczerpią.
Przy okazji mam także przeogromne połacie dystansu do
siebie, tego co robię – BO JA JUŻ NIC NIE MUSZĘ! – oraz doskonałą wprost znajomość
mechanizmu regulującego funkcjonowanie większości kobiet, który roboczo nazywam
zestawem „Powinnaś”. Kiedy słyszę to słowo w swojej głowie, włącza mi się mechanizm
obronny, czyli „automatyczny wewnętrzny facet”. I on mi mówi – POTEM. I szeptem
dodaje – zdążysz. I tak się zmagamy.
Żeby jednak nie było poczucia pustki i osamotnienia, zadzwoniła do mnie inna przyjaciółka, która postanowiła zrealizować się, jako nauczycielka jogi. I zaproponowała, że chciałaby na mnie poćwiczyć, odświeżyć swoje kompetencje joginki praktykującej nauczanie innych. Odświeżyć, bo kiedyś uczyła jogi, ale to było w innym kraju, innym języku, innym życiu. Czemu nie? – pomyślałam. Połączymy przyjemne z pożytecznym. Ona odświeży, ja się rozruszam. Przyjechała w umówionym terminie w odpowiednim stroju, uzbrojona w matę, wałek, paski, klocki i inne takie. Ćwiczyłyśmy godzinę. W skupieniu i w kontakcie ze swoim ciałem. Ciało – moje rzecz jasna – głównie meldowało, gdzie mu nie pasuje. Najogólniej rzecz biorąc – wszędzie. Postanowiłam jednak dorównać gibkością mojej nauczycielce jogi i głos ciała został pominięty. Trudno. Taki atawizm - nowy rok szkolny – nowe wyzwania. Całkowicie rozciągnięta, dotleniona i gotowa do uzyskania gibkości absolutnej (w bliżej nieokreślnym czasie!) zwierzyłam się Mężowi, że oto regularnie raz w tygodniu, Osobista Nauczycielka Jogi zawita do naszego domu, by ze mną ćwiczyć. Bo obie mamy taką potrzebę. I będzie to pierwszy, znany mi przykład jogi z dostawą do domu.
Widać pragnienie gibkości nie jest przypisane jedynie płci niewieściej.
O tym, jak to wyjdzie w praktyce, na pewno opowiem. Z pewnością zmierzę się z zupełnie nowym wymiarem aktywności i koniecznością pokonywania całkiem nieznanych barier.
0 komentarze