Moje miasto
12:21W ciągu ostatniego tygodnia miałam okazję odbyć wiele
pieszych wędrówek po mieście. W miarę możliwości rezygnowałam nawet z tramwaju,
by móc przyjrzeć się miastu, w którym mieszkam od zawsze. Prawie każdego dnia
byłam w innej dzielnicy. Zaczęło się od Wildy, bo właśnie tam przeniesiono mój
ulubiony Urząd Skarbowy i dzięki temu mogłam skonfrontować stan dzisiejszy tej
dzielnicy, z tym co, mam głęboko schowane w pamięci z lat dziecięcych i
wczesnej młodości. Nic nie pasuje. Z wyjątkiem może koszmarnej pani w okienku
podawczym w US. Ta się jakoś uchowała prezentując zachowania z minionej epoki i
spowodowała, że mi ciśnienie podskoczyło po krótkiej wymianie zdań. W konkursie
„Jak poniżyć petenta w ciągu dziesięciu sekund” miałaby światowe Grand Prix. W
Urzędzie Skarbowym nie rzucam się na urzędniczki, bo swój rozum mam i nad
emocjami panuję. Ale tej małpie życzę źle i żadna miłość bliźniego, oraz
wyrozumienie dla starzejących się bab nie wchodzi w rachubę.
Właściwie to
bardzo żałuję, że Wilda straciła swój łobuzerski koloryt i nikt tej pani w moim
imieniu raczej nie odpłaci pięknym za nadobne. A szkoda! Potem, żeby rozładować
emocje odbyłam długi spacer w upale, dawną ulicą Dzierżyńskiego i ze
zdziwieniem odkrywałam, jak bardzo Wilda się zmieniła. W latach
siedemdziesiątych i osiemdziesiątych na tej ulicy były sklepy tzw. prywaciarzy.
Pamiętam je znakomicie. Pamiętam wyprawy z koleżankami, kiedy jechałyśmy tam
oglądać piękne bluzki i spódnice. Tylko tam można było wyszukać jakieś ciuchy
lub buty, które pozwalały ówczesnym dziewczynom i kobietom uwierzyć, że są
modnie ubrane. Rynek się kompletnie zmienił, ale moja nostalgia, za tym, co nam
ubyło, jest coraz większa.
Szczególnie, gdy człowiek tak sobie idzie i ogląda swoje
-nieswoje miasto. Kamienice wypiękniały, nie ma obsikanych bram i brzydkich
podwórek.
Co kawałek to nowy luksusowy budynek.
W połowie drogi trafiłam na sklep z używaną odzieżą ( w miejscu dawnej galanterii – kto dziś używa takiego słowa?). W oknie wystawowym dojrzałam kątem oka zgrabne skórzane sandałki „nówka sztuka nie śmigana”, wydawało się w moim rozmiarze, co jest istotne, bo kopytko mam zdecydowanie za małe na polskie rozmiary i wiecznie szukam okazji. Weszłam więc ochoczo do sklepu i zdecydowanie ruszyłam do regału stojącego przy oknie. W moim przypadku ciekawy but, tak przykuwa uwagę, że mózg nie rejestruje innych bodźców. No po prostu lecę prosto do celu, bo mam naturę zdobywcy ( w kwestii butów tylko!) i kiedy chwyciłam upatrzony but, natychmiast obok pojawił się obsługujący młodzian i wyjął mi go z ręki oraz powiedział, że buty dla klientów są pod ścianą, o tam i machnął ręką w kierunku przeciwnym. No to ja się inteligentnie zapytałam, „a te to dla kogo?”
- Te podaje sprzedawca! odpowiedział łypiąc czarnym oczkiem po otoczeniu. Był bardzo zaniepokojony. Nie wiem czym. W sklepie były jedynie jakieś dwie inne koleżanki z mojej piaskownicy, czyli również w wieku dojrzałym, bardzo zajęte wyszukiwaniem okazji, których, jak powszechnie wiadomo, w takim sklepie pełno, same się pchają i człowiek musi z nich skorzystać, bo się nie powtarzają. NIGDY!
I nikogo więcej. Więc zaintrygowana, postanowiłam się dowiedzieć.
- Ale po co? Skoro może wziąć sam.
- Nie, bo ukradnie – usłyszałam w odpowiedzi.
-To pan myśli, że ja przyszłam ukraść te buty?
Nie odpowiedział, bo nie zdążył, tak szybko mnie wyniosło. Gdyby nie to, że drzwi były zablokowane walnęłabym nimi tak, że futryna byłaby do wymiany.
Jak dla mnie, jedna małpa w skarbowym i półgłówek w używaku to za dużo na jeden spacer.
Ale miasto nie moje. Mimo wszystko.
Obraz <a href="https://pixabay.com/pl/users/6815560-6815560/?utm_source=link-attribution&utm_medium=referral&utm_campaign=image&utm_content=3101759"> 6815560</a> z <a href="https://pixabay.com/pl/?utm_source=link-attribution&utm_medium=referral&utm_campaign=image&utm_content=3101759"> Pixabay</a>
0 komentarze