Jak strzeliłam sobie w kolano?
05:20
Zaczęło się od tego, że nie pojechaliśmy na narty. Tym razem
to ja bardzo asertywnie podziękowałam za wyjazd, bo okazało się, że co prawda od
kilku dni nowy samochód stoi w garażu, ale brakuje mu jakiegoś dokumentu i
przed planowanym wyjazdem Mąż nie zdąży tego załatwić – i tu cytat: „dobrze się
składa, bo wypróbujemy, jak działa nowy silnik w starym samochodzie. Wiesz,
skoro chcemy go sprzedać to musimy wiedzieć, jak działa”. Powiedział mój Mąż
chwilę po tym, jak zarezerwował hotel na ten krótki urlop.
Zawsze w takich sytuacjach nachodzi mnie refleksja o
odległości Wenus i Marsa i wynikających z tej odległości różnic między kobietą
i mężczyzną. Ona po prostu jest tak niewyobrażalnie wielka, że właściwie
zupełnie nie umiem zrozumieć w jaki sposób poznałam kilku facetów w swoim
życiu, jak to się stało, że pozwoliłam im się zbliżyć, jak przeżyłam w dwóch małżeństwach
30 lat? Nie minął miesiąc od przygody z awarią silnika w drodze, z wojną o samochód zastępczy, o lawetę, z wielogodzinnym oczekiwaniem w zajeździe (na szczęście był, bo inaczej czekalibyśmy w polu) z jazdą autem zastępczym, które było najnowszym modelem niespełnionych marzeń prawie każdego zmotoryzowanego mężczyzny, a mnie przyprawiło prawie o zejście śmiertelne ze strachu, że to cudo ktoś nam rozwali, ukradnie, stoczy się do rowu, albo na czas nie wezwę autoryzowanego serwisu w związku z oddaleniem się Męża (z kluczykiem/kartą w kieszeni) do toalety. Lęk przed tym, że będę te manewry ćwiczyć po raz kolejny, wywołał natychmiastową gwałtowną reakcję i krótkie „to jedź sam! starym nie pojadę już nigdzie” zamknęło temat. Dzień później przyszło ocieplenie i już było po nartach.
Postanowiłam w związku z tym zadbać o siebie, a ściślej rzecz
biorąc, powalczyć ze skutkami świątecznych smakołyków, braku ruchu, nieuchronnego
procesu starzenia się polegającego między innymi na tym, że ze wszystkich
przyjemności świata tego z biegiem lat najbardziej cenimy przyjemność związaną
z jedzeniem. I w dodatku do ostatnich dni odkrywamy ciągle nowe sposoby
doświadczania przyjemności w tym zakresie, co wcale dobrze nie wróży na
przyszłość. Mnie nie wróży dobrze! Bo dla rozwoju przedsiębiorczość w zakresie
żywienia, to właściwe bardzo korzystna sytuacja. Nie ukrywam, że trochę
wzmocniła mnie w tym przekonaniu o konieczności mobilizacji próba ubrania się do
opery na wieczorny spektakl w coś innego, niż wygodne spodnie i bluza. Jakoś
tak ciaśniej było we wszystkim.
Nieuchronnie zbliżam się do ideału. Wszystko obłe. Nie ma
zmiłuj – trzeba się wziąć za siebie! – pomyślałam i z tym mocnym postanowieniem
poprawy zjadłam nocną kolację w gronie przyjaciół, rozmawiając głównie o szkodliwości
jedzenia po 19.
Od samego rana wkroczyłam do pokoju, w którym zgromadziłam
wszystkie sprzęty pozwalające utrzymać sylwetkę. Piękne są te sprzęty. Ile w
nich potencjału. NIEWYKORZYSTANEGO! Naoglądałam się, odkurzyłam i odgraciłam.
Wyniosłam wszystko, co tam przez dwa lata wkopywaliśmy sprawnym ruchem, żeby nie
przeszkadzało i nie pętało się po utartych domowych ścieżkach. Ścieżka do
pokoju sportowego wyraźnie nie należała do uczęszczanych, bo przez dzień cały wynosiłam
stamtąd różne przydasie. Wieczorem pokój lśnił czystością i zapraszał do ćwiczeń.
Front był przygotowany.
Rano nie było już żadnych wymówek. Weszłam i odćwiczyłam
swoje. Tak mnie te poranne ćwiczenia rozzuchwaliły, że postanowiłam zrobić krok
dalej, a mianowicie przejąć całkowicie kontrolę nad tym co jem. To znaczy nie
tyle co - ile, ile kalorii jem. Niby człowiek wie, że kalorii nie ma tylko
powietrze i niby zachowuje czujność heroicznie odmawiając sobie pączka, ale w
takim razie skąd te naddatki i przyrosty wagi? I ta nieznośna ciasnota bytu? Toż ja od tej czujności powinna mieć bilans
ujemny, a tu kształt obły się pojawia. No więc postanowiłam się wyposażyć w
narzędzie wspomagania czujności, czyli w licznik kalorii. A ponieważ
doświadczenie mówi, że słowo drukowane jest w zaniku, a wszystko jest w Internecie
to i ja ściągnęłam sobie specjalną aplikację na telefon, żeby wszędzie i z
niezwykłą czujnością wyliczyć kalorie wkładane do paszczy. Wyliczyć oczywiście
przed konsumpcją, bo potem to już właściwie nie ma na co liczyć i lepiej
natychmiast zapomnieć. No i wyliczyłam sobie. Na pierwszy rzut poszło śniadanie.
Wydawało się małe i skromne – a tu bach 395 kalorii! Aplikacja skrupulatnie doliczała
za mnie pozbierane w ciągu dnia kalorie i z wielką rzetelnością podsumowała
wynik dziennego urobku – ponad 2000. A nie było żadnej kawy z drożdżóweczką czy
malutkim kawałkiem tortu, żadnych czekoladowych fondue. Nic prawie! Kładłam się
spać w nie najlepszym nastroju i zaskoczona wynikiem po podwieczorku, już bez
kolacji.
Rano wstałam z nowym zapałem. Na strasznych urządzeniach z
wielkim potencjałem zgubiłam według licznika mierzącego wszystko jedynie 40 kcal,
doprowadzając się wykonywanym ćwiczeniem do zadyszki i stanu wykończenia.
Ledwie żywa zeszłam do kuchni, gdzie mój Ukochany Mąż spokojnie wypijał trzecią
kawę (65 kcal każda!). Obstawiłam się małą wagą do ważenia porcji, bo przecież wczorajszy
wysoki wynik śniadaniowych kalorii był na pewno nierzetelny oraz otwartą aplikacją
ze smartfona. Przeżuwałam w milczeniu. A mój Mąż radośnie śmigał po twarzoksiążce,
nie zauważając w ogóle mojej determinacji. W końcu nie wytrzymałam i zapytałam,
czy wie ile już wypił kalorii?
Nie. A tu są jakieś kalorie? – popatrzał zdziwiony tym
spojrzeniem z Marsa
Ano są – odparłam mściwie i dodałam ochoczo: będzie już koło
200. Ja mam taką aplikację i mogę wyliczyć wszystkie kalorie.
To ile jest w żelkach?W 100 gramach jest 375 – odczytałam uczynnie. Jak zjadasz trzy paczki to sobie pomnóż.
A w precelkach?
Około 400 kcal w jednej 100 - gramowej paczce. To pomnóż razy
5, bo tyle potrzebujesz na jedne wiadomości.
Nie wierzę – powiedział i wziął mój telefon do ręki.
Poklikał i oddał mi telefon z uśmiechem i słowami:
O widzisz! Tu jest prawda. Na wyświetlaczu widniało „zgłoś błąd”.
A swoją drogą dokąd nas ten rozwój telefonii zaprowadzi. Już 20 lat temu ostrzegali, że korzystanie z telefonu komórkowego ogromnie niekorzystnie wpływa na nasz mózg. No i mieli rację. Na mój na pewno.
Od wczoraj.
0 komentarze