To idzie młodość!
13:37
Ani się
obejrzałam, jak moja poszła i przyszła cudza. Wyjątkowo wkurzająca. Mam takie
przekonanie, że młodość jest fajna tylko na obrazku. Szczególnie na reklamie
kosmetyków i bielizny, najfajniejsza oczywiście w reklamach kosmetyków powstrzymujących
procesy starzenia, a bielizny modelującej sylwetkę. Poza tym jest irytująca,
trudna do zniesienia i bardzo niebezpieczna. I żeby nikt nie myślał, że mnie
żółć zalewa z powodu zmarszczek, czy innych takich skutków starzenia widocznych
gołym okiem. Wcale.
Ja się
młodości po prostu boję. Społecznie i obywatelsko. A ostatnio moje obawy i lęki
znajdują więcej pożywki.
Zaczęło się niewinnie,
od wizyty pewnej stażystki (desant z innego miasta z dwutygodniowym stażem w
pracy), która miała uzyskać moje podpisy pod jakimś dokumentem. Dziewczę
zadzwoniło, że chciałoby załatwić tę sprawę i w tym celu przyjedzie do mnie w
ciągu najbliższej godziny. Przyjechało służbowym samochodem i weszło pewne
siebie. Przyzwyczajona do gościnności zaproponowałam ciepły napój i zapytałam o
pierwsze wrażenia z mieszkania w Poznaniu. Dziewczyna podzieliła się refleksjami
z poszukiwania lokum i oceniła ofertę. Z oceny wynikało, że jest wymagająca i
ma wysokie standardy. Bardzo wysokie.
„No w innych warunkach to, ja bym wpadła w depresję” – dodała patrząc
na mnie z czymś na kształt politowania w oczach wymalowanych makijażem
permanentnym. Nie ciągnęłam tego tematu, bo ja już nie pamiętam, w co wpadłam, kiedy
przez pierwsze trzy lata mojej młodej dorosłości mieszkałam de facto na kanapie,
bo więcej miejsca w tym lokalu nie było.
Wzięłyśmy się do pracy. Dokumenty miała przygotowane, ale bez kopii.
Musi być kopia – mówię. W przypadku jakiegokolwiek konfliktu z urzędem musimy
mieć kopię.
To mi skserują – odpowiada dziewczę hoże.
Nie skserują, bo to interes petenta, nie urzędu. Musisz iść z kopią i
podstemplować datę wpływu.
To skąd mam wziąć? – i patrzy nam mnie.
Musisz skserować.
Ale ja nie mam pieniędzy.
No to masz problem – odpowiadam
Przeklęte urzędasy – słyszę.
Nie tłumaczyłam niczego. Nie zapytałam, czy gdyby pracowała w tym
urzędzie i gdyby przełożeni rozliczali ją z toneru, to kserowałaby wszystko i
wszystkim? Nie wyjęłam portmonetki, nie pomogłam. Pomyślałam sobie, że została
w swoim środowisku tak ukształtowana, że wie, iż jej się należy. A innych można,
a nawet trzeba traktować, jak potencjalnych wrogów. Szkoda moich wysiłków.
Niech ją życie oćwiczy. A co!
Poszła kołysząc biodrami w opiętych leginsach i odjechała służbowym autem.
Ot zdarzenie - drobina niewarta uwagi!
Dzisiaj natomiast w poszukiwaniu inspiracji do rozwoju weszłam na
stronę pewnego pana zajmującego się zawodowo wspieraniem rozwoju innych ludzi.
Pan nagrał film i włączyłam, by posłuchać na czym polega jego metoda. Na
ekranie monitora pojawił mi się bardzo młody mężczyzna (kiedyś na takich mówiło
się gołowąs), który zachęcał mnie do skorzystania z wymyślonej przez niego
metody. Metoda jest sprawdzona – UWAGA! , bo on przez 24 lata był wycofany i
trudny w kontakcie i na bazie tych swoich doświadczeń znalazł sposób, jak pomóc
wszystkim ludziom i chyba całemu światu. Dodam, że Pan nawet na te 24 lata nie
wygląda. A metoda jest bardzo prosta, bo polega na akceptacji. Wszystkiego! Sądząc
po wieku początek pracy nad tą metodą datuje się na wczesne przedszkole.
Z wrażenia usiadłam głębiej i wpatrywałam się mocniej. Ja po trzystu
latach orki zawodowej i pracy nad sobą nie dorobiłabym się połowy tej pewności, co ma ten facet. Jak
to się robi zachodzę w głowę i nie znajduję odpowiedzi. A tych jemu podobnych wytrawnych
i znakomitych coachów przed trzydziestką wprawionych i doświadczonych w
rozwijaniu wszystkich jest w Internecie na pęczki.
No nic - pomyślałam sobie, czas umierać! I poszłam po herbatę. A tu z
telewizora dopadł mnie mój ulubieniec z rządu – młody, przystojny i wielce obiecujący
wiceminister Patryk Jaki, który komentował dzisiejsze decyzje o rezygnacji
ponad stu doświadczonych prokuratorów tymi słowy:
„uczciwi nie mają się co bać!”
Zatrzymało mnie w połowie drogi. Znaczy się, ci co odchodzą są
nieuczciwi i się bali. Jak szybko, jak sprawnie ocenił. Jaki mądry człowiek. Ciekawe,
gdzie nabył tę wiedzę i doświadczenie. Kiedy?
I znowu jego pewność siebie zwaliła mnie z nóg!
A potem już tylko telefon mojej przyjaciółki współpracującej z trzema
młodymi panami podejmującymi w publicznym urzędzie kluczowe decyzje dla bardzo
wielu ludzi. I rozmowa o nich - są aroganccy, pewni siebie, butni, nie słuchają, nie rozmawiają wydają polecenia i żądają. Są między
nimi wspólnoty: polityczna, meczu, uprawianego sportu, napojów wyskokowych. Nie
ma wspólnoty projektowej, nie ma żadnych relacji i współpracy. Nie ma
współodpowiedzialności.
Nikt mnie nie przekona, że to prezes rozwali nasz kraj. Ja stawiam na
młodzież.
Młodzi będą skuteczniejsi.
0 komentarze