Kotek a sprawa polska
01:49
Mam wrażenie, że przyciągam do siebie specyficzne jednostki.
Albo inaczej – że mam wyjątkowy dar do wpadania w sytuacje przedziwne. Taka historia:
piątek po południu, zaczyna się weekend. Umówiłam się koleżanką w dużej galerii
handlowej w Poznaniu. Ja miałam coś oddać, ona coś kupić, słowem każda z nas ma
tam sprawę do załatwienia. Obie przyjeżdżamy po pracy i jesteśmy zmęczone.
Każda na swój sposób ma dość. Ale przy życiu trzyma nas perspektywa
podreperowania upadającego ducha czymś smacznym. No więc wysiłkiem nieludzkim
mobilizujemy zwiotczałe członki. (no dobra! ja mobilizuję, bo ona młodsza! ) i
zmierzamy do naszej ulubionej kawiarenki z ogromnym wyborem wszystkiego, co
zakazane, kaloryczne i kuszące. Pech chciał, że tych z upadającym duchem,
wiotczejącym ciałkiem i niedożywionych pełna galeria i w cukierni kolejka, jak po
papier toaletowy w PRL-u.
Pokornie staję w tym ludzkim zawijańcu, w celu złożenia
zamówienia i do kasy, koleżanka siada przy wolnym stoliku, bo tych także
brakuje. Kiedy już swoje odstałam i wracam do stolika. Moja przyjaciółka trwa
na posterunku i broni sobą tego przyczółka w tej piątkowej bitwie o przeżycie.
Usiadłyśmy w tak zwanym ogródku, czyli w miejscu, które z ogrodem nie ma nic
wspólnego. NIC! Może jedynie płot, a raczej płoteczek oddzielający stoliki
kawiarniane od tłumu pielgrzymów wyznających konsumpcjonizm, wędrujących w obie
strony tej świątyni. Czekamy, aż kelner przyniesie zamówione przeze mnie
specjały w dawkach ratujących życie i skupiamy się na sprawach niezwykłej wagi,
czyli co nas dzisiaj wkurzyło. Kątem oka widzę, że przy zwolnionym właśnie
stoliku obok zasiada pan z dzieckiem. Pan raczej w wieku dziadka, dziecko to
chyba dziewczynka około 5 lat, ale to nigdy nie wiadomo. Na stoliku stoją
jeszcze brudne naczynia po poprzednich gościach. I nagle pan zwraca się do
mojej koleżanki, z prośbą o przypilnowanie stolika, bo „ona” – tu wskazuje na
dziecko, nie chce zostać, a trzeba zamówić.
Koleżanka kiwa głową na znak zgody. Może dlatego kiwa, że
właśnie kelner zmierza do nas z tacą naszej racji żywnościowej i jest szansa,
że znowu duch z ciałem się połączy? A może dlatego, że wychowana w PRL-u ma
wdrukowane poczucie wspólnoty tych , co zdobyli jakieś dobro lub zdobyli
pozycję kolejkową, czyli szansę to dobro, bo przecież wolny stolik to właśnie
takie dobro, jakże często w PRL-u nieosiągalne. A może dlatego, że dla świętego
spokoju kiwa wszystkim, bo wcale nie uważa, żeby z tego kiwania miały płynąć jakieś
konsekwencje? W każdym razie kiwnęła. I pan się skierował do kolejki. Ale chyba
kiwnęła niezbyt przekonywająco, bo w połowie drogi zawrócił i chcąc zaznaczyć
swoją pozycję posiadacza stwierdził: „To ja posadzę kotka” i na kanapce przed zastawionym brudnymi naczyniami stolikiem posadził maskotkę kotka wielkości męskiej dłoni. I odpłynął w kierunku kolejki. A my zajęłyśmy się posiłkiem regeneracyjnym i restauracją nadwątlonego ciała.
A potem wszystko działo się bardzo szybko. Do stolika obok podeszła
kelnerka, by pozbierać brudne naczynia i oczywiście kotka potraktowała, jako
porzuconą zabawkę, a nie dowód zajęcia i
wsadziła go na tacę z zebranymi akcesoriami. Chwilę potem z tłumu płynącego
nieprzerwanie w obie strony oderwała się młodzi kobieta i mężczyzna na wózku
inwalidzkim i postanowili usiąść przy z pozoru wolnym stole. Kobieta stanęła
przy płotku i rzuciła w przestrzeń:
-Ten stolik wolny – nawet nie pytała, tylko raczej
stwierdziła. Mogłam milczeć, ale przecież wspólnota, przecież zobowiązanie,
przecież koleżanka kiwnęła, a to tak jakbyśmy razem kiwały, a jak razem, no
to…..Zanim pomyślałam, usłyszałam swój głos.- Nie! tu siedzi kotek - i wtedy podniosłam głowę i zobaczyłam oczy tej kobiety. Jak rosły i okrąglały.
-Kotek? - powtórzyła i odsunęła się od płotu przyglądając mi
się wyraźnie poruszona.
- No kotek! Tu siedział! I - mniej pewnie dodałam - Ktoś go
sprzątnął – widząc, że pogrążam się coraz bardziej, a oczy kobiety zbliżają się
do granicy wytrzymałości. Moja kiwająca głową obcym facetom przyjaciółka tym
razem pochyliła się nad swoim pucharem, chowając wesołość malującą się na
twarzy, a ja – odpowiedzialna społecznie bohaterka ludowa, społecznica z ADHD
wstałam od tego życiodajnego posiłku i rzuciłam się do kolejkowego zawijańca w
celu odszukania faceta, któremu przyjaciółka kiwnęła głową i ratowania swojego
honoru zdrowej przynajmniej na ciele, bo na umyśle to jednak chyba nie całkiem.
Kolejka była pełna mężczyzn z dziećmi, a ja temu naszemu się
nie przyjrzałam. Słyszałam głos, ale szczegółów więcej żadnych nie kojarzyłam.
To który to? Jedyne, co mogłam zrobić to
stanęłam i powiedziałam głośno do wszystkich „Proszę Pana, ukradli Panu kotka”
Wszyscy w kawiarni odwrócili się w moim kierunku, ale
właściwy znalazł się natychmiast i rzucił do stolika, jakby chodziło o miliony.
Stojąca za płotem kobieta miała oczy ogromne i patrzała, jak facet w mocno średnim
wieku dobiega do stolika, z okrzykiem „Gdzie jest mój kotek? Ukradli mi
kotka?”, następnie stwierdziwszy jego brak, robi zwrot przez lewe ramię, cwałem
gna do kawiarni, przedzierając się przez tłum z okrzykiem „Oddajcie mi kotka” , odbiera
kotka z rąk wybiegającej z kuchni kelnerki bez tacy i jak pierwszoligowy
zawodnik wykonując zwody i uniki dobiega do stolika i triumfalnie sadza kotka
na stole. A stojącym za płotem kobiecie z wielkim oczami i mężczyźnie na wózku inwalidzkim
wyjaśnia:
„Tu siedzi kotek! A ja kupuję lody”
I wtedy mężczyzna na wózku zapytał po niemiecku, o co
chodzi, a oniemiała dotychczas kobieta wyjaśniła również po niemiecku, że tu…. siedzi kotek.
Teraz Niemiec patrzał na mnie ze znakiem zapytania w oczach,
wyraźnie nic nie rozumiejąc. I już miałam wstać, i zacząć tłumaczyć, bo
przecież cudzoziemiec, bo staropolska gościnność, bo trzeba pomóc słabszemu i
skołowanemu….ale instynkt obronny i wyobraźnia podrzuciły mi myśl, w co wdepnę,
gdy zacznę tłumaczyć rolę kota, silną potrzebę władzy mężczyzn przejawiającą
się postawą „moje musi być na wierzchu” i zachowania społeczne z innej epoki.
To bym sobie dopiero konflikt zmajstrowała – z obcokrajowcem, potomkiem wroga
odwiecznego, niepełnosprawnym i w dodatku młodszym (więc jeszcze konflikt
pokoleniowy). I to wszystko dostawałam od losu w pakiecie. I jak mu wyjaśnić, że w Polsce mężczyźni –
posiadacze kotów mają jakąś siłę tajemną i największą władzę. Nie znam nikogo,
kto umiałby to wytłumaczyć i ja też tego
nie rozumiem.
Schowałam się za swoją filiżanką i zajęłam ratowaniem
nadwątlonego stanu ciała i ducha.
Trudno! Niemiec sam musi to ogarnąć.
Taki kraj.
0 komentarze