W listopadowym biegu

14:32


 Taka sytuacja: pies przestał mnie witać w progu, mąż podobnie. Co więcej - uznał, że ja go chyba nie lubię, bo mnie ciągle w domu nie ma. Mąż. Nie pies.
I pies, i mąż wysyłają sygnały niepokojące, bo dla mnie ważne jest kto, kiedy i dlaczego merda ogonem oraz  czy mnie w domu witają. Pies jest charakterny od początku  i rozpuszczony, to nie dziwota.  Ale z mężem gorzej, bo połączenie mojej nieobecności ze zbyt daleko posuniętymi wnioskami, to jednak sygnał niepokojący. Tłumaczę sobie, że to syndrom odstawienia przez męża słodkości i stąd ta większa wrażliwość na moją nieobecność. Ale żeby zaraz nie lubię?
Faktem jest, że polatałam ostatnio. I jako zatwardziała latawica, latam bezustannie. Nic to, że listopad, nic że pochmurnie lub deszczowo. Jak się człowiek poumawiał, to trzeba do ludzi. A w moim bogatym życiu zawodowo-społecznym pomysłów na spotkania i spotkań nie brakuje. I potem pies nie wita, mąż nie merda. Albo odwrotnie. A przecież ja tak naprawdę realizuję zalecenia wszystkich psychologów, coachów i terapeutów mówiących, że najlepszym sposobem na długie i dobre życie jest kontakt z ludźmi, ruch i lekka dieta. Nie wiem, czy w lekkości diety przewidzieli brak obiadu dla męża i czy na pewno w kwestii ruchu chodzi o dobieganie do przystanku, ale poczucie dobrze spełnionego obowiązku mam! A to jest jednak najważniejsze.
Poza tym spotkania, w których uczestniczyłam w ostatnich dniach bardzo wiele mnie nauczyły. Tyle trąbię, o tym, że musimy przygotować nasze miasta i miasteczka na inwazję wieku dojrzałego, że sami sobie musimy w swoich głowach poprzestawiać wiele rzeczy związanych ze starzeniem się i starością, bo inaczej będziemy mieli trudności sami ze sobą, że powoli zaczynam uchodzić za specjalistkę od tego tematu. Trzymam się, jak pijany płotu, mojej koncepcji, że to efekt moich wystąpień, a nie ząb czasu widoczny z kilometra powoduje, iż mnie w różne miejsca zapraszają. Na wszelki wypadek nie pytam, bo jak kto dużo pyta, to dostaje dużo odpowiedzi. I potem ma. Więc idę, patrzę, słucham i czasem coś mówię.
W tym tygodniu na spotkanie i dyskusję poświęconą sytuacji seniorów w Polsce zaprosiła mnie zaprzyjaźniona posłanka. Z posłanką łączą mnie poglądy, temperament i podobne gusty, dlatego nawet przez chwilę się nie wahałam. W tej kwestii jestem dość czujna, bo mimo szacunku dla problemów wieku dojrzałego i samych seniorów, nie z każdym posłem chciałabym się spotykać. Ale tu poszłam, bo przecież miałam pewność, że żaden polityk mnie z równowagi nie wyprowadzi. Spotkanie odbywało się w Swarzędzu i dotyczyło programu  Platformy Obywatelskiej „Polska Seniora”. Cztery Panie posłanki opowiedziały o filarach tego programu, o tym co on powinien zmienić i jakie jest jego społeczne znaczenie. Słuchałam z przyjemnością, bo śpiewamy tę samą pieśń i treści prezentowane były mi bardzo bliskie.
Była mowa o przyczynach konieczności wprowadzenia zmian, o nowoczesnych seniorach (zupełnie innych, niż ich rówieśnicy sprzed lat), o coraz dłuższym życiu, o potrzebie aktywności, dobrej opieki zdrowotnej i prawie do godności, o konieczności przemodelowania państwa, by wyjść naprzeciw tym problemom. Potem była żywa dyskusja pełna świetnych przykładów z życia, praktycznych rozwiązań i doświadczeń, zaangażowania ludzi.  Słowem ciekawe merytoryczne spotkanie, z interesującymi  ludźmi w przyjemnym miejscu z dobrą kawą i ciastem.
I kiedy już prawie myślałam sobie, że idziemy ku lepszemu, że jest nadzieja, że może jednak uda mi się przeżyć najbliższe lata w jakiejś równowadze psychicznej i dobrostanie, a podczas dyskusji, chciałam nawet zgłosić postulat, by do wszystkich praw osób starszych, dopisać prawo do popełniania głupot i radości, to zdarzyła się pewna drobna historia.
Najpierw zabrała głos starsza pani, która powiedziała, że przyjechała z koleżeństwem (tu pokazała kilka innych osób siedzących przy jej stoliku) z klubu seniora opłacanego z rządowego programu „Senior Wigor” (program rządu PO/PSL). Pani powiedziała, że mają tam świetne warunki, bardzo fajne zajęcia, opiekę medyczną, przemiłą kadrę i świetne jedzenie. Za wszystko dziękują, bardzo proszą o kontynuację i więcej takich programów, bo u nich już tłok, tyle ludzi by chciało. Po czym pani przeprosiła, bo przyjechał po nich samochód z ośrodka i muszą jechać na obiad. I grupa kilku osób wstała i wyszła, grzecznie się żegnając.
Razem z nimi wyszła do swojego samochodu na parking jedna z pań posłanek. Przed drzwiami zagadnął ją pan senior z tego stolikowego towarzystwa bardzo eleganckim pytaniem:
- a pani to z jakiej partii?
- z Platformy.
- A to ja z panią nie będę gadał.
- A dlaczego nie? - zapytała posłanka
- Bo wy w tej partii to nic nie robicie i tylko rozdajecie na prawo i lewo.
- Ale co rozdajemy? - dopytywała poruszona kobieta
- Wszystko i wszystkim. Na prawo i lewo.
- No a pan tutaj to za czyje pieniądze przyjechał tym samochodem i z jakiego programu korzysta? – nie wytrzymała przypierając go do muru.
Ale pan już swoje powiedział i więcej wyjaśniać nie zamierzał.
Może miał nagły atak demencji?
Od wtorku myślę, jak wygrać kolejne wybory z narodem, który traci pamięć?  
I co będzie, jak nie wygramy?

0 komentarze