Zamiast spaceru

03:58


Weekend należał do udanych. Należałby nawet do bardzo udanych, gdyby nie drobny szczegół. I jak to zwykle bywa, na początku było śmiesznie, potem straszno, a teraz zupełnie nie wiem, co z tym zrobić.
Zaczęło się od tego, że lubię umawiać się z koleżankami na spacer do antonińskiego lasu. Nie ma nic złego w umawianiu, tym bardziej nic w spacerowaniu. Szczególnie, gdy nic z tego nie wychodzi. Próbuję z  wieloma (tak, tak! O Tobie myślę!) i generalnie urobek mam kiepski. Zero spaceru. Jak już która się zepnie i przyjedzie, to potem ani rusz do lasu. Tyle trzeba obgadać, a chodzenie rozprasza. Ale ja jestem bardzo zdeterminowana i zapraszam na te spacery, a one zawsze chcą. I tak było również w minioną  sobotę. Ugadałam sobie jedną i na bank byłyśmy umówione.

A potem druga koleżanka, przysłała sms, że zaprasza na koncert Pe-Pe-Pe (Przegląd Piosenki Poznańskiej). Koncert w samym środku dnia i w samym centrum miasta. Daleko od mojego lasu.
Nad spacery po lesie, przedkładam tylko śpiewanie aktorów. A ze śpiewania aktorów, najbardziej lubię oglądać koleżanki na scenie w repertuarze rodzimym i lokalnym.  Natychmiast przekierowałam tę wiadomość do mojej umówionej leśnej spacerowiczki, że zmiana planów, las poczeka i idziemy na koncert. Dziewczyna jest bystra i kulturalnie obyta, więc nie tylko się zgodziła, ale nawet zaprosiła mnie na obiad do swojej mamusi, która mieszka niedaleko miejsca koncertowania. No to to już była pełnia szczęścia. Czyż nie?
Władze Miasta zapewniły mi dodatkowe atrakcje, bo ruch tramwajowy i kołowy na Warszawskiej wstrzymano ze względu na jakąś nadaktywność fizyczną mieszkańców miasta i kiedy dojechałam na pętlę na Miłostowie,  by tam porzucić rower i dalej jechać tramwajem, okazało się, że rower jest jedynym środkiem transportu, bo nic innego nie jeździ. Więc na sygnale, w pędzie, z rozwianym włosem, szalem i klapiącymi sakwami przejechałam przez mosty, place i chodniki, by dotrzeć punktualnie na umówiony obiad.
Panie czekały. Obiad też. Potem było ciasto i kawa. Wszystko świetne i w obfitości. W znakomitym humorze udałyśmy się z koleżanką na koncert na dziedziniec Teatru Polskiego. Miejsca na widowni były zajęte, z wyjątkiem dwóch na samym przedzie. Więc przedefilowałyśmy przed zebranymi, usiadłyśmy i się zaczęło.
Ja bawiłam się znakomicie. Koleżanka też, ale tylko do połowy. Bo w połowie oznajmiła mi na ucho – „do obiadu nie podałam szparagów”.
Trudno – odparłam.  Ja regularnie znajduję po wyjściu gości dania niepodane -  i wróciłam do występów, bo od szparagów (szczególnie niepodanych!) wolę piosenki w dobrym wykonaniu.
Ale ja jeszcze nigdy! – rzekła moja przyjaciółka i zmartwiona snuła w duchu refleksję nad swoim upadkiem oraz procesem nieustannego dojrzewania, pogłębiającym się niechybnie.
Ugotowałam trzy wiązki! – wysyczała po chwili.
Nie martw się! Zjesz! Odrzekłam pogodnie, bo mieć, to zawsze lepsza perspektywa, niż nie mieć.

Koncert  zakończył się pięknym finałem, ale moja koleżanka przywalona perspektywą oczekujących trzech wiązek, minę miała nietęgą. Ja zajęłam się klaskaniem, bo było za co. Kiedy brawa ucichły, kobieta siedząca koło nas – NIEZNAJOMA! – dodam, zwróciła się do mnie grzecznie:
- Czy ja mogę sobie zrobić z panią zdjęcie?
- Ze mną? a dlaczego? zapytałam niepewna, bo nie przywykłam do fotografowania się z obcymi, nawet jeśli klaszczą obok mnie.
- Bo ja byłam na Odysie, jak pani występowała i bardzo mi się podobał Pani występ.
- Ja? Ależ Pani mnie z kimś pomyliła! Ja nigdy….
- No co ty gadasz? Wtrąciła się żwawo moja przyjaciółka, która po refleksjach o niepodanych szparagach odzyskała już lotność umysłu i zareagowała natychmiast, zanim ja zdążyłam wyprzeć się samej siebie - bo tak bym uczyniła niewątpliwie. To było jak czytałaś! w grudniu! Na scenie! Dodała usłużnie, żebym oprzytomniała.
- A! o smarkach? No tak! Proszę bardzo!
Stanęłam do zdjęcia, które poszło w świat razem z miłą wielbicielką teatralnych projektów.
A ja zostałam z myślą, że w daniach niepodanych wprawę mam, natomiast w gubieniu przeżyć niezwykłych – żadnej.

Po koncercie udałyśmy się na szparagi. W drodze zadzwoniłyśmy do zacnej Mateńki, żeby podgrzała.
Ale my je zjadłyśmy na obiad!  – odpowiedziała zdziwiona starsza pani
Ustaliłyśmy z przyjaciółką, że stanowimy ciekawą grupę. Raczej niepozbieraną. Ale razem miałyśmy ponad dwieście lat, więc nie ma się co dziwić.
Szparagi były, czekały i zjadłyśmy ochoczo trzy wiązki w trymiga, a Mateńka dziwiła się, bo ciągle jej się wydawało, że już je dzisiaj jadła na obiad.

Następnego dnia, przy niedzielnym obiedzie opowiadam historyjkę z soboty rodzinie. Osobista Mateńka słucha i przy propozycji wspólnego zdjęcia mówi:
- A to Ty występowałaś w teatrze?
- No właśnie! Nie martw się, ja też nie pamiętałam.
- Mogłaś mnie zaprosić!
- Zaprosiłam.
- I co?
- No byłaś!
- Niemożliwe! Nic nie pamiętam.

W tej sytuacji mogłabym wpaść w przygnębienie, a nawet gorzej. Całe szczęście znam na pamięć i nucę „Niepamięci cud”.
Bardzo mądry tekst.
Polecam!
http://www.tekstowo.pl/piosenka,stanislaw_sojka,cud_niepamieci.html


1 komentarze

  1. Wspaniałe, Pani Profesor!!!:) I zaczynam myśleć na serio - czy ja już zjadłam ten młody bób, czy on wciąż nieugotowan jest? Przynajmniej o teatrze spokój mam. Pozdrawiam bardzo - dawna fanka z LO im.MM

    OdpowiedzUsuń