Długa droga
09:28
Do Tajlandii blisko nie jest. Szczególnie z Antoninka w Poznaniu.
Zwłaszcza długo i z przygodami, kiedy podróż zaczyna się próbą przemierzenia
taksówką drogi z domu na dworzec. Na poznański dodam, nie warszawski czy z ten w
Bangkoku. Nasz własny zupełnie wystarczy.
Z ulubionego radio-taxi podjechał zamówiony wcześniej
samochód, który już na pierwszy rzut oka przypominał rekwizyt z filmu o PRL-u.
Na drugi rzut oka też. A na trzeci – ten po wejściu do środka – wehikuł czasu,
w którym wszystko było z tamtej epoki. Łącznie z kierowcą, jego sposobem
myślenia i reagowania. Mój drugi mózg, który zgodnie z najnowszą nauką znajduje
się w jelitach, natychmiast się zorientował, że będą przygody i postanowił się
skurczyć i rozboleć. Poza tym namawiał
pozostałe członki mojego organizmu do natychmiastowego opuszczenia
wehikułu, ale ten pierwszy, mu zabraniał. Taxi zamówiłam ze sporym wyprzedzeniem czasowym, ale korka od Swarzędza
i mało lotnego kierowcy w samochodzie z muzeum nie przewidywałam, bo zawsze
ulegam naciskom męskiej połowy naszego związku. Potem mam wrażenie, że choć nic nie mówię, to
na czole nabrzmiewają mi żyły i układają się w napis „A nie mówiłam?”
I świat widzi, co ja myślę.
A nie myślę wtedy dobrze.
Pan kierowca, cały z innej epoki, najpierw był spokojny i pobłażliwie
mówił „nimasiecodenerwować.dojedziem”. Trzy razy wzięłam jego spokój na klatę.
Po czwartym warknęłam, że my do Bangkoku i ani pociąg, ani samolot na mnie nie
poczeka, i jednak jest „siecodenerwować”. I wtedy nastąpiła przemiana
wewnętrzna tego bohatera, który
uruchomił swój bogaty zasób prl-owskiego sprytu i …….dojechał. Naprawdę
nie miał szans. Skrótami, przez podwórka, ze skrzyżowaniem na wczesnym
czerwonym i okrzykiem „no jedź baranie” oraz wszystkimi atrakcjami z tamtych
lat. Ło matko! Nigdy więcej! 5 minut przed odjazdem pociągu wysiadałam mokra z
taksówki, a kierowca był z siebie bardzo dumny. Pogratulowałam i podziękowałam.
Dalej było wszystko w rytmie ulubionym przeze mnie, czyli z wyprzedzeniem i
spokojnie. Zgodnie z rozkładem, długo. I nieruchomo. Bo samolot to miejsce dla
statycznych krótkonogich. Nawet moje były za długie.
W Bangkoku czekali na nas Piotr i Cherry. Punktualnie i w umówionym miejscu. Ponieważ
wiele osób pytało mnie, jak to się stało, że lecę do Tajlandii i to nie z
biurem na wycieczkę, udostępniam link prezentujący historię tajlandzkiej
przygody i miłości Piotra. https://dziendobry.tvn.pl/wideo,2064,n/swoje-miejsce-i-milosc-znalazl-w-tajlandii,257298.html?fbclid=IwAR0qTInaGdeapU1mR22kcCkJFYXeYkr0ZhampzQZyS0XDS0SCoJjhts0XPw
My też poznaliśmy się dwa lata temu w czasie konferencji,
którą Piotr organizował dla polskich przedsiębiorców. I została nam przyjaźń. Dzięki
naszym gospodarzom poznajemy Tajlandię prawdziwą. Cherry tłumaczy różne rzeczy,
które widzimy i które są dla nas dziwne, ciekawe. Oboje prowadzą nas w miejsca
sprawdzone i pewne. Przed nami wiele dni niezwykłej tajlandzkiej przygody. Będę
pisała na blogu i wrzucała zdjęcia na FB. W wynajętym mieszkaniu jest porządny
Internet i wszystko jest prostsze. Ale to też zasługa Piotra. A biurko mam na balkonie
z widokiem na Bangkok.
Pierwszego dnia, po paskudnie długim locie, zaprowadził nas do
ulubionego punktu masażu na masaż stóp. Trwał godzinę, kosztowało 15 zł (w
przeliczeniu) i uratował nam życie. Tajowie tak się przejęli naszym długim
lotem i stanem zmęczenia, że na koniec wymasowali nam karki i ręce. W gratisie,
w dowód przyjaźni.
A wieczorem wspólnie zjedliśmy kolację. Jak widać na zdjęciu
według modelu tajskiego, czyli mamy wspólny garnek i wrzucamy co, kto lubi.
Trudno się nie zakochać w Tajlandii.
Naprawdę.
0 komentarze