Najdłuższe wakacje w życiu
14:31
Od kilku miesięcy uporczywie pracuję nad tym, by przemodelować
swoje myślenie i uwierzyć w reklamę. Nie w każdą i nie generalnie. W jedną
– zachęcającą do oszczędzania na najdłuższe wakacje w życiu. Reklamuje się
oczywiście bank i to w dodatku mój. Więc siłą rzeczy oglądam i doświadczam. Przemodelowanie
ma dotyczyć myślenia o tym, co mam i w czym żyję. Konkretnie próbuję przejść od myślenia,
że to co mam, czyli emerytura, to dopust
boży, koniec wszystkiego i wykluczenie społeczne do myślenia, że oto mam najdłuższe
wakacje w życiu. No i łatwo nie jest.
Wszyscy obrońcy wieku emerytalnego mówią o pieniądzach. Bo gdzieś
tam sobie daliśmy wbić do głowy, że jak będzie kasa i starczy na leżenie pod
palmą, to będzie super. No po prostu wakacje, jak ta lala. Do końca życia
impreza z drinkiem w ręce. Mam wrażenie, że uporczywe mówienie o pieniądzach zwolniło
nas z myślenia o pozostałych elementach emerytury – aktywności fizycznej,
społecznej i intelektualnej ludzi. Tu człowiek zostaje sam. I dopiero wtedy widać,
kto jakim jest kowalem swego losu i jak się wyśpi w pościelonym przez siebie.Mój wrodzony i starannie pielęgnowany optymizm pozwalał mi dotychczas myśleć bardzo optymistycznie. Pomagały w tym westchnienia ciut młodszych koleżanek, które na wcześniejszą emeryturę się nie załapały lub ich życie nie zmusiło do takiego wyboru i które teraz walczą o przetrwania na okrutnym dla starszych pań rynku pracy. Podkreślam starsze panie, bo choć rynek okrutny dla wszystkich, to jednak dla każdego inaczej. I prawie już bym uwierzyła reklamie, gdybym najpierw nie poszła do kina, a potem nie obejrzała filmu w telewizji.
Do kina poszłam, ba! poleciałam jak na skrzydłach „Na moje
córki krowy”. Poleciałam, bo uwielbiam Agatę Kuleszę , bo lubię polskie kino i
filmy prawdziwe, jak życie. Film znakomity. Naprawdę warto zobaczyć, ale
historia tak okrutnie prawdziwa i tak daleka od wizji „najdłuższych wakacji życia”,
że należy się poważnie zastanowić, czy dać to sobie włożyć do głowy. A jeśli dać,
to po co? No i tu mam problem, bo może dla mojego procesu przemodelowania
byłoby lepiej obejrzeć „Disco polo”? Nie upadłabym na duchu, a może nawet bym się
wzmocniła? Jakoś.
Jakby tego było mało, to wczoraj obejrzałam stary film z
moim ulubionym Jackiem Nicholsonem pt: ”Schmidt”. Żebym ja wiedziała, to co
wiem dzisiaj, to wczoraj zamiast oglądania czytałabym na głos „Dzieci z Bullerbyn”,
co by wzmocnić swój optymizm i wiarę we własne szczęście. Film opowiadał o
prezesie firmy ubezpieczeniowej, który właśnie przechodzi na emeryturę. Jest
zamożny, ma szczęśliwa rodzinę i przyjaciół. Ma plany na najdłuższe wakacje
życia. Wszystko jest super. Tyle, że plany nie jego, tylko żony, szczęśliwa
rodzina jest problemem, a nie wsparciem,
kasa nie daje szczęścia, a największy przyjaciel okazał się być kochankiem
małżonki. No i w konsekwencji jednak
mamy odrzucenie, samotność a zamiast wakacji, bezsensowne podróżowanie w poszukiwaniu
siebie. Co prawda najnowszym modelem jedenastometrowego kampera, ale i tak
bezsensowne.
Byłoby tylko tragicznie, gdyby nie Nicholson. Za scenę, w
której przygląda się chrapiącej starej żonie powinien dostać najwyższe laury.
Na twarzy ma jednocześnie i zdziwienie, i lęk, i niechęć i onieśmielenie, przed
przyznaniem się, że oto w jego łóżku leży stara baba i chrapie. Matko, który
facet to wytrzyma. Przecież powinna się tam tarzać gorąca laska i z miłością zaglądać
mu w oczy pod obsuniętym tupecikiem. A tu leży jego stara Helen i chrapie. No i
to mają być te wakacje?
Coś tak czuję, że strzeliłam sobie w kolano i proces przemodelowania
w mojej głowie nie nastąpi tak szybko. Ale i tak oba filmy polecam. Warto
naprawdę. A cytat z „Moje córki krowy”, że „nie każdy musi pierdzieć różowym
pudrem....” wejdzie do obiegu na pewno.
Bo nie każdy!
0 komentarze