Filmy dwa

01:02

 
W myśl zasady, by uczynić swoje życie pełniejszym i ciekawszym, każdego dnia staram się zrobić coś zupełnie nowego. W praktyce okazuje się to nie lada wyzwaniem, bo człowiek już tyle głupot w życiu narobił, że znalezienie dotychczas nie praktykowanych wcale nie jest takie łatwe. Ale się staram. W sobotę mi się udało. Jak żyję nie byłam jednego dnia dwa razy w kinie. Nigdy! A tu - proszę! I w dodatku: jak szaleć to szaleć – obleciałam dwa hity kinowe. Do południa obejrzałam nominowany wielokrotnie do Oskara „Lalaland”, a wieczorową porą, jak przystało na poruszaną tematykę „Sztukę kochania. Historia Michaliny Wisłockiej”.
Amerykańska produkcja nie zachwyciła. Mam wrażenie, że wszystko już było, a motyw walki o realizację marzeń jest ograny niemiłosiernie. Nie rozumiem przyznanych nominacji, ale przecież nie muszę wszystkiego rozumieć.
Natomiast film o Wisłockiej na długo zostanie mi w pamięci  z wielu względów. Po pierwsze ze względu na moją mamoniowatość, którą rozpoznałam u siebie dzięki teorii inżyniera Mamonia z „Rejsu”. Ten znawca natury ludzkiej twierdził, że podobają nam się piosenki, które znamy. I ja też tak mam. PRL- znam z autopsji i filmy, których akcja dzieje się w czasach mojego dzieciństwa lub młodości i w polskich realiach, stają się natychmiast bardzo mi bliskie. Wzruszyłam się wielokrotnie, bo było na tym filmie mnóstwo rzeczy, których doświadczałam osobiście. Stroje, meble, pociągi, autobusy, plany ujęć różnych miejsc w Polsce z tamtych lat. Ekipa produkcyjna zadbała o szczegóły. Zachwycił mnie kredens w domu głównej bohaterki, za którym mieszkała  Wanda. Dokładnie taki sam stał w pokoju mojej babci i do dziś jest w naszej rodzinie.
Ale to są drobiazgi, bo przecież najważniejszą bohaterką tego filmu, była książka, o której w czasach mojej młodości wszyscy rozmawiali i którą chyba przeczytało najwięcej Polaków. Uświadomiłam sobie, że wchodziłam w dorosłość w okresie rewolucji seksualnej, bo wydano ją, gdy zaczynałam studia. Pamiętam kolejki po egzemplarz i emocje związane z lekturą. A film pokazuje, jakie były kulisy wydania tej publikacji. Oczywiście głównym tematem jest życie Michaliny Wisłockiej – bogate, kontrowersyjne i pełne niespodziewanych zwrotów. Film oglądałam z zainteresowaniem do końca. Sala kinowa była prawie wypełniona. Z przyczyn oczywistych głównie przez koleżanki i kolegów  z roczników zbliżonych do mojego.  W ukazanej historii najbardziej zaskoczyła mnie determinacja autorki, by książka „Sztuka kochania” została wydana. Dopiero film uświadomił mi, ile wszyscy zawdzięczamy Wisłockiej. I wcale nie myślę tu o odkrywaniu kolejnych seksualnych pozycji. Raczej o wkład w batalię o prawa kobiet – prawo do radości, prawo do szacunku i podmiotowości, prawo do szczęścia.
Gdybym z tych dwóch obejrzanych jednego dnia miała wybrać film godny polecenia, to polska produkcja jest wielekroć ciekawsza od amerykańskiego hitu. I każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Poszukujący ekscytacji i golizny znajdą bogactwo scen erotycznych, pokazujące jak ważnego problemu podjęła się Wisłocka. Ci, którzy lubią nostalgiczne powroty do czasów młodości, zobaczą ich piękne odtworzenie w filmowym obrazie. Wielbiciele dobrej zmiany na pewno sobie przypomną (albo zrozumieją), jak żyło się w kraju z jedyną władzą, która skutecznie utrudniała życie. Może do nich dotrze dokąd nieuchronnie zmierzamy? Miłośnicy dobrej opowieści i niezwykłych życiowych przypadków także znajdą łakomy kąsek, bo życiorys Wisłockiej może zadziwić.
Dla mnie największa wartość tego filmu to przesłanie o sile kobiet.  I to zarówno w liczbie pojedynczej i mnogiej. I namawiam wszystkich do obejrzenia tego filmu zanim rozpocznie się nagonka. Bo tak jak Wisłocka gorszyła za życia, tak film o niej będzie gorszył po jej śmierci. Przeczytałam kilka opinii, z których wynika jasno, że jak kobieta ma kochanków, mąż ją porzuca, a ona nie poświęca się rodzinie, to nie ma zmiłuj i na stos babę. I nic to, że wietrząc szczelnie pozamykane i zasłonięte  sypialnie Polaków, otworzyła nam oczy na istotną sferę życia. Nic to, że wywalczyła mentalną zmianę i realne prawo kobiety do decydowania o swoim życiu. Na stos!

A to co dzieje się obecnie w naszym kraju świadczy, że gotowość do budowaniu stosów dla nieznośnych bab mamy na wysokim poziomie. A Ojciec Prezes i Ojciec Dyrektor ustalą normy i zdecydują, co nam wolno. Nic się nie zmieniło!

Dlatego warto iść do kina.
Niekoniecznie dwa razy w ciągu jednego dnia.

 

 

0 komentarze