Noworocznie

13:58


Byłeś kiedyś w Lądku? – pytam mojego znajomego przy świątecznym stole.
Nie! Ja jeszcze nie jestem w tym wieku. – odpowiada bez mrugnięcia okiem i kontynuuje rozmowę o niczym, czyli o prezentach, samopoczuciu, przejedzeniu, nowym aucie i sukcesach dzieci.
Patrzę na niego i nie wiem.
Żart taki? Co w tym ma być śmieszne? A może to nie żart, tylko nowe coś? Geografia wiekowa, albo raczej turystyka wiekowa?  Czyli trzeba być w jakimś wieku, by gdzieś być? Jeśli tak, to ile trzeba mieć lat, by być w Lądku. Pierwszy raz byłam tam wiele lat temu i wtedy byłam w wieku tego znajomego, który jeszcze nie jest w tym wieku. Ale to było w innym życiu, w prehistorii lat ’90. Nie rozumiem, o co tu chodzi. I pewnie nikt tego mi nie wytłumaczy. Znajomego nie dopytuję na wszelki wypadek, bo mogłabym się potem nie pozbierać.
Lądka też mi nikt nie wytłumaczy podobnie, jak mojej determinacji w odwiedzaniu  tego miejsca. Jeżdżę tam od kilku lat zawsze po świętach i tam staram się bezboleśnie przeżyć Sylwestra – czyli najtrudniejszy wieczór w roku. Wieczór, kiedy wszyscy muszą obowiązkowo być niezwykle uroczy, atrakcyjni i zabawni, zabawa musi być szampańska (czy ktoś wie, co to znaczy?) lub szalona, muzyka taneczna, jedzenie wyśmienite, fajerwerki oszałamiające i tak dalej, i tak dalej. Od samego pisania można się zmęczyć.
Mnie Sylwestry męczą na samą myśl i to bez względu o którym myślę, czy o tym przeszłym, czy tym przede mną. I może właśnie dlatego tak lubię Lądek, bo stanowi on zasadniczą przeciwwagę dla tych sylwestrowych oczekiwań.
Tam jest cicho i spokojnie. Oczywiście do Sylwestra. Bo wtedy szał strzelania jest ogólnoludzki i nawet w tym umierającym miasteczku grzmi i huczy, psy wpadają w panikę i wszędzie wokół roznosi się smród petard. W tym roku też tak było. Przybyło natomiast zamkniętych sklepów, szyldów na budynkach z napisem „sprzedam”, zabrakło śniegu i ubyło gości.
Rozbawiła mnie bardzo moja znajoma, która nie znając specyfiki tego miejsca, wybrała się ze swoimi przyjaciółmi do Lądka na Sylwestra. Chcieli go spędzić gdzieś w plenerze, ale nie wśród  tłumów. Wydawało się, że Lądek będzie dobrym wyborem, bo będzie wyważony jeśli chodzi o obecność ludzi, tak po środku. Jakież było ich zdziwienie, gdy w wieczór (czyli po 18!) poprzedzający Sylwestra poszli na spacer po mieście i nie spotkali…. nikogo.
Było tak, jakby w tym mieście nikt nie mieszkał! - opowiadała przejęta koleżanka, która po raz pierwszy zderzyła się z lądecką rzeczywistością. W grudniowe wieczory Lądek jest jak scenografia do „Pierwszego dnia wolności” Kruczkowskiego. Ciemno, cicho, głucho a wszechobecne puste oczodoły przedwojennych, pięknych niegdyś, willi, zamkniętych hoteli i pensjonatów wzmacniają przygnębiające wrażenie.
Mimo tego, jeżdżę tam co roku i wypoczywam, jak nigdzie. O co chodzi?
Pewnie jest to ten sam wzmacniający proces, co po spotkaniu z przyjaciółką, która ma gorzej. Nie żeby karmić się jej nieszczęściem, ale żeby zobaczyć siebie z jej perspektywy. Jeśli jej mąż pije, bije, gwałci, zdradza a ona nie ma dokąd od niego uciec, to mój lekko trunkowy, mierny ale wierny staje się królewiczem z bajki, a ja sama szczęściarą. Od razu zaznaczam, że mój ani trunkowy, ani mierny, a o niewierności nic nie wiem. Ale tak na wszelki wypadek piszę, żeby ktoś sobie czegoś nie pomyślał. Chodzi mi tylko o siłę kontaktu z innymi ludźmi i moc wynikającą ze spojrzenia z innej perspektywy. Pod tym względem Lądek stawia na nogi.
Każdy, kto mieszka gdzie indziej, wie, że ma lepiej. Bo jak powiedziała Nałkowska „jest się takim, jak miejsce, w którym się jest” . Już w drodze powrotnej z Lądka do Poznania, przejeżdżając przez Gostyń, czy Kórnik człowiek ma wrażenie, że to metropolie , że wokół tętni życie, że ludzie wylegli na ulice. Oślepiają witryny sklepowe, a ruch na ulicy jest w porównaniu z Lądkiem po prostu ogromny. Różnica jest kolosalna. A co dopiero w takim Poznaniu, Wrocławiu czy innym Krakowie. Toż to prawie niujorek. I chyba właśnie po ten stan tam jeżdżę. I stamtąd od lat wracam przekonana, że jestem we właściwym (pięknym!) miejscu, wśród właściwych (mądrych, aktywnych i interesujących!) ludzi i mogę znacznie więcej, niż w poprzednim roku!

No i tylko tam mogę przyjąć brak internetu, jako dar boży. Tylko tam mam czas, by zachwycić się urodą napotkanego znienacka niezwykłego koguta, ozdabiającego okno niepotrzebnej nikomu w umierającym miasteczku pracowni plastycznej.
Tylko tam mogę popatrzeć na przepiękne drzewo i zauważyć, że prawdziwa uroda świata ukryta jest w rzeczach zwykłych.

Bo ja już jestem w tym wieku, że muszę do Lądka.
A na 2018 rok wszystkim życzę, by każdy trafił do swego miejsca!

0 komentarze