Greckie schody

12:35



W Grecji to ja kocham wszystko. I w dodatku całkiem niespodziewanie znalazłam się w wieku, w którym zdecydowanie powinnam już w niej zamieszkać. Co więcej – myślę, że nawet mogłabym tutaj zarobkować wypowiadając mądre myśli na temat życia, jak prawdziwa grecka filozofka. Raz dziennie jedną, bo ja bym miała cenne mądre myśli, a jak coś jest w nadmiarze, to nikt tego nie uszanuje.
Uwielbiam tutejszy klimat, przepadam za ich kuchnią, zachwycają mnie krajobrazy, a wszyscy Grecy, których w życiu  spotkałam, byli sympatyczni. Zakładam oczywiście, że spotkałam niewielu i w dodatku nie miałam okazji, by z nimi porozmawiać, bo w jednym jesteśmy do siebie bardzo podobni – nie łączy nas język angielski, ani żaden inny. Mimo wszystko w wielkiej sympatii dla Greków i Grecji nic mi nie przeszkadza i tak będzie po kres moich dni. Howk!

Kolejna wizyta w tym kraju utwierdza mnie w przekonaniu. Tym razem odwiedzam Chalkidiki, które zachwyca samą nazwą. Jest w tym słowie jakaś pociągająca egzotyka i brzmi kompletnie nieeuropejsko. A to w gruncie rzeczy tak niedaleko. Pilot naszego samolotu ( jakiś pirat powietrzny!) zakomunikował pasażerom w Poznaniu, że w Salonikach będziemy za dwie godziny. Czyli pół godziny wcześniej, niż zapowiadali w rozpisce. Nie ma innego wytłumaczenia, tylko takie, że leciał na skróty. Jak powiedział, tak zrobił. Mało wiem o lataniu i niech tak zostanie, bo ja jeszcze chciałabym wrócić. Po co się denerwować?
Chalkidiki to rejon z piękną przyrodą i malowniczymi krajobrazami. Mieszkamy właściwie w lesie, w otoczeniu pięknych malowniczych  wzgórz. Hotel  prowadzi grecka rodzina i naprawdę widać, że znają się na tej robocie. Jest już po sezonie, więc wokół cisza i spokój. Pięknie. Nic, tylko filozofować!
Nasz hotel położony jest nad samym morzem. Widzimy je z okien balkonu i zdaje się być na wyciągnięcie ręki, ale żeby się dostać na hotelową plażę musimy pokonać sporą wysokość nadbrzeżnej skarpy. Czytałam o tym w opisie hotelu, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że różnica poziomów do pokonania może być taka wielka. Nie policzyłam jeszcze tych schodów. Na razie nie mogę wyjść z podziwu dla myśli technicznej zastosowanej przez właścicieli hotelu, by umożliwić gościom plażowanie w pobliżu.
Ścieżkę na plażę z pewnością budowali konstruktorzy z Tatrzańskiego Parku Narodowego. Zastosowali model ze Szpiglasowej Przełęczy. Jest stromo, wąsko i bolą kolana przy schodzeniu. 
Natomiast ostatni fragment jest żywcem przeniesiony ze Slowenskego Raju – bo to prawie drabina. Za pierwszym razem schodziłam tyłem i myślałam o tych, którzy mają lęk przestrzeni.
Oni musieliby zostać na podeście i zażywać tylko kąpieli słonecznych. Tą piękną drogą pokonuje się sporą wysokość i nie ma innej możliwości, by
Właściciele hotelu dbają o swoich gości. Każdy, kto chce skorzystać z leżaka, musi pobrać kluczyk od leżaka w recepcji. Leżaki są bezpłatne, ale nieoddany kluczyk kosztuje 15 euro. Zupełnie nie rozumiałam, o co chodzi z tym kluczykiem, bo jak jeżdżę po świecie podobnego rozwiązania nie widziałam nigdzie. Zrozumiałam, jak zeszłam. Plaża jest maleńka na dziewięć parasoli. W dodatku morze podmywa leżaki i mogłoby je zabrać. Trzeba je jakoś umocować. A nikomu się z góry nie chce schodzić, by pilnować majątku. Rozwiązanie z kluczykiem bardzo przemyślane. Pozwala sterować ruchem i zapewnia, że leżaki  nie odpłyną.

Tym którzy narzekają na schody na plażę, należy pokazać sąsiednie zejście. To jest dopiero majstersztyk budowlany. 
Pierwszy raz w życiu oglądam betonową drabinę. To coś obok schodów, to chyba korytarz do spuszczania łodzi. Nie wiem tylko jak wchodzi się z plaży na schody, bo tu chyba czegoś brakuje. Na oko dwóch metrów czegoś.
Naprawdę,  ludzie mają fantazję.
Ale morze czyściuteńkie i lazurowe. I nareszcie jestem w miejscu, w którym nie mam wyrzutów sumienia, że na plaży leżę bezczynnie. Ja na tym leżaku regeneruję się przed ogromnym wysiłkiem – czyli drogą powrotną.
No i czy to nie jest mądrze pomyślane?





0 komentarze