Gdzie ty tak latasz? - pyta mnie Mateńka, która szczęśliwie
zapomniała, jak sama kiedyś latała. Zacna niewiasta wkrótce przekroczy wiek, o
którym się filozofom nie śniło (no chyba, że mieli niestrawność i tzw. ciężkie
sny!) i o którym mówi, i myśli się z szacunkiem. Z szacunkiem dla liczby
przeżytych lat, rzecz jasna, a ten nie zawsze przekłada się bezpośrednio na
szacunek dla człowieka w tym wieku. Z tym jest różnie. W naszym przypadku
Mateńka obdarzona jest wielkim szacunkiem i ciepłym pełnym zrozumienia uczuciem
dla trudu, z jakim musi się zmierzyć codziennie – trudu zrozumienia
rzeczywistości. Rzeczywistość polityczno-społeczną ogarnia sama, przy pomocy
ulubionej Gazety Wyborczej (lektura obowiązkowa od deski do deski), Tygodnika
Powszechnego (czytany w całości) i stacji TVN oglądanej od Faktów, przez
wszystkie kolejne programy publicystyczne, do ostatnich minut „Szkła
Kontaktowego”. Po tej porcji informacji, ma tyle pytań i wątpliwości, że z
trudem zasypia, ale za to od rana znowu szuka odpowiedzi na swoje pytania.
Kiedyś niezgoda na rzeczywistość, zmuszała ją do działania i rozwoju, dzisiaj trzyma ją przy życiu! Łatwo nie ma, bo to życie wokół jednak jakieś inne. Próbujemy z miernym skutkiem przybliżyć jej współczesne życie.
- W dodatku w sobotę? dodaje z błyskiem w oku, przyglądając mi się uważnie, co czyni z wprawą od kilkudziesięciu lat naszej znajomości. I już wiem, że będzie kłopot, bo grozi nam nieporozumienie z przyczyn nieznajomości rzeczywistości i faktu, że świat się bardzo zmienił. Może za bardzo, a na pewno za szybko dla Mojej Mateńki.
- Byłam na warsztatach – odpowiadam i widzę zdumienie na jej obliczu, więc szybko dodaję: na takim szkoleniu znaczy się byłam! Warsztaty to taka forma pracy w grupie. Przeciwieństwo wykładu – dodaję, bo tu mam pewność, że jako profesor akademicki wykład zawsze skojarzy z edukacją.
Ulgę odczuwamy obie.
- A czego dotyczyło to szkolenie? – pyta, bo od zawsze jest dociekliwa.
- Rozwoju osobistego - mówię i już wiem, że nie chwyta. Myślę chwilę, jak to przybliżyć, odnieść do jej pamięci i doświadczenia. Nic mi nie przychodzi do głowy.
- A co ty chcesz jeszcze osobiście rozwijać? Przecież jesteś na emeryturze? I już nic nie musisz? - znowu na mnie patrzy, tym razem z niedowierzaniem.
- No… siebie bym chciała. Osobiście najlepiej, bo wtedy mam wrażenie, człowiek jest skuteczniejszy. A emerytura, to nie jest żaden stan spoczynku od pracy nad sobą. Tylko czas, kiedy wreszcie mogę pomyśleć o sobie i życiu - dodaję z niezachwianą pewnością.
- A czemu nad sobą musisz pracować w grupie? Dziecko! Czy Ty masz jakieś problemy? – tu w tle pojawiają się natychmiast domysły o poważnych kryzysach, alkoholizmach, uzależnieniach i Bóg jeden wie czym tam jeszcze, co jest teraz, a kiedyś nie było.
- Nie mam! Odpowiadam bez przekonania, bo przecież to nieprawda. Całą sobotę przegadaliśmy o pułapkach myślenia, górze lodowej myślenia systemowego i bańkach w których żyjemy, dysonansie poznawczym, błędzie planowania, błędzie kosztów, edukacji emancypacyjnej, analizie pre mortem, a na koniec o psychologii pozytywnej oraz definicji szczęścia i wszędzie odnalazłam swoje sprawy i problemy. Więc mam problemy, ale może lepiej o nich pogadać w grupie zainteresowanych, bo matkę mogę tym do grobu wpędzić.
A kto to prowadził? pyta już całkiem niewinnie i bez większego zainteresowania, bo i tak niewiele się dowiedziała.
„Smutni trenerzy rozwoju osobistego” – odpowiadam szybko. Znaczy jeden. Ale nazywa się w liczbie mnogiej.
- Poszłam Mamuś! W dodatku bardzo mi się podobało i było wesoło. Jak to u smutnych, bo tacy przyciągają myślących i potem jest ….
- To może ja ci podam gazetę i okulary – proponuję usłużnie, bo czuję, że za chwilę obie przeżyjemy skutki dysonansu poznawczego, o którym wczoraj długo rozmawialiśmy.
Ciut młodszych namawiam!
Warto!
Czytaj więcej »
Kiedyś niezgoda na rzeczywistość, zmuszała ją do działania i rozwoju, dzisiaj trzyma ją przy życiu! Łatwo nie ma, bo to życie wokół jednak jakieś inne. Próbujemy z miernym skutkiem przybliżyć jej współczesne życie.
- W dodatku w sobotę? dodaje z błyskiem w oku, przyglądając mi się uważnie, co czyni z wprawą od kilkudziesięciu lat naszej znajomości. I już wiem, że będzie kłopot, bo grozi nam nieporozumienie z przyczyn nieznajomości rzeczywistości i faktu, że świat się bardzo zmienił. Może za bardzo, a na pewno za szybko dla Mojej Mateńki.
- Byłam na warsztatach – odpowiadam i widzę zdumienie na jej obliczu, więc szybko dodaję: na takim szkoleniu znaczy się byłam! Warsztaty to taka forma pracy w grupie. Przeciwieństwo wykładu – dodaję, bo tu mam pewność, że jako profesor akademicki wykład zawsze skojarzy z edukacją.
Ulgę odczuwamy obie.
- A czego dotyczyło to szkolenie? – pyta, bo od zawsze jest dociekliwa.
- Rozwoju osobistego - mówię i już wiem, że nie chwyta. Myślę chwilę, jak to przybliżyć, odnieść do jej pamięci i doświadczenia. Nic mi nie przychodzi do głowy.
- A co ty chcesz jeszcze osobiście rozwijać? Przecież jesteś na emeryturze? I już nic nie musisz? - znowu na mnie patrzy, tym razem z niedowierzaniem.
- No… siebie bym chciała. Osobiście najlepiej, bo wtedy mam wrażenie, człowiek jest skuteczniejszy. A emerytura, to nie jest żaden stan spoczynku od pracy nad sobą. Tylko czas, kiedy wreszcie mogę pomyśleć o sobie i życiu - dodaję z niezachwianą pewnością.
- A czemu nad sobą musisz pracować w grupie? Dziecko! Czy Ty masz jakieś problemy? – tu w tle pojawiają się natychmiast domysły o poważnych kryzysach, alkoholizmach, uzależnieniach i Bóg jeden wie czym tam jeszcze, co jest teraz, a kiedyś nie było.
- Nie mam! Odpowiadam bez przekonania, bo przecież to nieprawda. Całą sobotę przegadaliśmy o pułapkach myślenia, górze lodowej myślenia systemowego i bańkach w których żyjemy, dysonansie poznawczym, błędzie planowania, błędzie kosztów, edukacji emancypacyjnej, analizie pre mortem, a na koniec o psychologii pozytywnej oraz definicji szczęścia i wszędzie odnalazłam swoje sprawy i problemy. Więc mam problemy, ale może lepiej o nich pogadać w grupie zainteresowanych, bo matkę mogę tym do grobu wpędzić.
A kto to prowadził? pyta już całkiem niewinnie i bez większego zainteresowania, bo i tak niewiele się dowiedziała.
„Smutni trenerzy rozwoju osobistego” – odpowiadam szybko. Znaczy jeden. Ale nazywa się w liczbie mnogiej.
Patrzy na mnie z niedowierzaniem.
- I ty do Smutnych, znaczy jednego smutnego, poszłaś w
sobotę? Żeby w grupie rozmawiać o sobie, choć podobno nie masz problemów? -
spogląda na mnie i już w nic mi nie wierzy. - Poszłam Mamuś! W dodatku bardzo mi się podobało i było wesoło. Jak to u smutnych, bo tacy przyciągają myślących i potem jest ….
- To może ja ci podam gazetę i okulary – proponuję usłużnie, bo czuję, że za chwilę obie przeżyjemy skutki dysonansu poznawczego, o którym wczoraj długo rozmawialiśmy.
Gazeta wyzwoli mnie z odpowiedzi na pytanie, gdzie to było? Nie
będę musiała opowiedzieć, że w start-upie „CoWalski Aleja inspiracji” , który ma świetną
przestrzeń coworkingową. Przecież już przy start-upie złapiemy się za pióra, by
wymienić uwagi na temat czystości języka i kretyńskich pomysłów piewców nowego,
anglicyzmów i wszystkich zagrożeń dla naszej polskiej kultury, za którą ja – polonistka,
powinnam czuć się odpowiedzialna.
Więc podaję gazetę, okulary, a za chwilę „Fakty”, przeniosą
moją bliska 90. Mateńkę w rzeczywistość polityczno-społeczną równie
niezrozumiałą, jak to, co wyprawia jej starsza córka w sobotę.
„Smutni trenerzy rozwoju osobistego” z Warszawy i start-up „Cowalski
Aleja inspiracji” w Poznaniu. Moje nowe odkrycie.
Mamie nie przetłumaczę. Ciut młodszych namawiam!
Warto!