Greckie zachwyty

02:28

Codziennie rano budzę się z obrazami greckimi przed oczyma. Może dlatego, że próbuję uporządkować zdjęcia i wybrać dla przyjaciół tylko te najważniejsze. Pobyt na Rodos zrobił swoje, a kolejne greckie wakacje zapamiętam na długo. I dziś napiszę tylko o miejscach i chwilach wyjątkowych, by nikt nie miał wątpliwości, że Grecja jest naprawdę warta poświęceń.
Każdych – żeby było jasne.
Przed wyjazdem na Rodos spotkałam grupę podróżujących po Europie emerytowanych geografów i zapytałam, co należy tam koniecznie zobaczyć. Jeden ze starszych Panów do listy zabytków i miejsc obowiązkowych z błyskiem w oku dorzucił i nie zapomnij „obejrzeć Kolosa z Rodos”. Wiedziałam, że mnie podpuszcza, tylko za żadne skarby nie pamiętałam, o co z tym Kolosem chodzi. Czy on był w legendach i mitach? Czy istniał naprawdę Czy zachowały się fragmenty? Pewności żadnej, tylko czujność mi pozostała. Zanim pojechałam doczytałam o Kolosie z Rodos i już go na wyspie nerwowo nie szukałam, ale na miejscu dowiedziałam się czegoś zabawnego. Otóż kolos po grecku znaczy tyle, co polski zadek, a potężna budowla, która była jednym z siedmiu cudów świata to kolossus (lub kolossos). Może warto o tym pamiętać, bo szukanie na Rodos kolosa, może przynieść nieoczekiwane efekty.
Kolossus rodyjski – czyli wielki monument Heliosa stał u wejścia do portu. Tam gdzie dzisiaj znajduje się  pomnik niepozornych jelenia i łani.

Miejsce po kolosie znaleźliśmy bez trudu.

Za to do najpiękniejszego na świecie Starego Miasta, absolutnie niezwykłego miejsca nie mogliśmy trafić. Pierwsza próba dotarcia do Old Town skończyła się zwiedzaniem portu, bo szukając uliczek, poszliśmy w innym kierunku. Po kilku dniach podjęliśmy więc drugą próbę, ale wysiedliśmy na złym przystanku i zamiast wejść bramą do miasta, my przez przypadek weszliśmy do fosy okalającej mury obronne starówki. To był już późny wieczór i nikt z nas nie podejrzewał, że fosa jest pułapką. Wydawało nam się, że musi być jakieś wejście do miasta. Ale nic z tego. Wejścia były, ale mostami prowadzącymi do czterech bram, które oglądaliśmy z dołu. Na zdjęciu fosa w dzień.
Lecieliśmy przez cztery kilometry z obłędem w oczach, ciesząc się, że żar nie leje się z nieba, tylko zmrok już zapadł i przynajmniej nie pomrzemy tak zaraz z wysuszenia. Po drodze nie spotkaliśmy żadnych ludzi, żadnej cywilizacji, tylko średniowieczne bardzo wysokie mury, bujną roślinność i duchy przeszłości. Trzymała nas nadzieja, że są jakieś granice tych zabytków i w końcu wejdziemy do miasta. Weszliśmy, ale stan wyczerpania i noc nie pozwalały na zwiedzanie. Nigdy nie myślałam, że Stare Miasto może być tak wielkie.
Za trzecim razem udało nam się trafić i zachwycić urodą tego miejsca. To naprawdę niezwykły zabytek i trzeba tam spędzić kilka godzin, by poczuć jego klimat. Najlepiej być tam o różnych porach dnia.
Podobnie koniecznie trzeba zobaczyć Symi.
To wyspa znajdująca się niedaleko Rodos. Jest chyba jeszcze bardziej malownicza, niż Santorini, tylko domki ma kolorowe. Wygląda przepięknie, a spacer pustymi uliczkami (a właściwie schodami) na samą górę zostawia niezwykłe wspomnienie.
Droga na górę nazywa się Kali Strata, czyli Dobra Droga. Każdy kto ją przeszedł zrozumie poczucie humoru, tych co ją tak kiedyś nazwali. Ale warto, bo widoki z góry są zachwycające.
Na wyspie kiedyś mieszkali szkutnicy i poławiacze gąbek. Dziś rdzennych mieszkańców coraz mniej, ale Symi nadal przyciąga swoją urodą. I zapada w pamięć.

W Grecji byłam wielokrotnie, ale nigdzie nie widziałam w takim natężeniu charakterystycznego sposobu wykorzystywania kamieni, do tworzenia posadzki.
Nazywa się to chochlaki i mam wrażenie, że mozaiki z kamieni znaleźć można wszędzie. Są przepiękne, zawsze robią wrażenie czystych i zadbanych, a przy okazji bardzo dobrze się po tym chodzi. Kamienie układa się jako chodniki, jezdnie a czasem wycieraczki przed domem.
A zbieranie kamieni na plażach, to rodzinne spotkania połączone z biesiadowaniem. Bardzo by mi odpowiadała taka forma spędzania czasu.
Właściwie Grecja to jedyny kraj, w którym mogłabym mieszkać. Może dlatego, że tylko Grecy nie udają wiecznie młodych i potrafią w tym, co było, w tym co stare odszukać piękno i wyeksponować je  Tylko w Grecji znajduję kartki pocztowe i pamiątkowe obrazki, które pokazują urodę starości. Mówią coś o życiu, o człowieku, świecie.
W polskim sklepie kartki nad morzem też mówią. Tyle, że jak się im przyjrzę to czasem mi wstyd.

Poza tym Grecja to kraina, w której było paru myślących podobnie jak ja, więc mądrych. W dodatku stawia im się pomniki, a niektóre turystki robią sobie z nimi zdjęcie, mając nadzieję, że dzięki temu same będą mądrzejsze. Tu na zdjęciu Kleobulos z Lindos – jeden z mędrców świata starożytnego, który powiedział, że najlepszy jest umiar.
Fotkę powieszę sobie na lodówce, bo po pobycie na Rodos „obywatelki wróciło więcej”. Jadłam bez umiaru, bo kuchnia grecka jest najlepsza na świecie i w dodatku nie marnuje mojej wątroby. A potem taka objedzona podziwiałam widoki, które tam serwują również bez umiaru. I bez dodatkowych opłat.

Żyć , nie umierać!

1 komentarze