O życzeniach i ich sile!

09:57

Za nami pośpiech przedświąteczny i szaleństwo życzeń dobrych, pobożnych i świątecznych. Wszystkie trzy rodzaje kumulują się w grudniu i jak tornado przelatują przez nasze głowy, a  na pewno przez moją. Przelatują przez komputer, śmigają sms-ami, rzadziej docierają zwykłą kartką, najczęściej jednak dopadały mnie te rzucane mimochodem, przez ramię trochę w niebyt, trochę do mnie, trochę do innych przypadkowych odbiorców. Rzucane jak konfetti – żeby na sekundę ładnie wyglądało. Jak na kogoś spadnie, to niech ma i coś z tym sobie zrobi.

Po latach doświadczeń moich i moich wielu koleżanek rozróżniam te trzy rodzaje życzeń. Kolegów nie pytałam, bo oni mają tak jakoś wszystko w życiu inaczej to i pewnie refleksje o życzeniach inne. Wzmożone obdarowywanie się dobrymi życzeniami wiąże się oczywiście z  tradycją świąt niosących światu nadzieję. Składają je głównie księża i politycy. Każdy na swój sposób. Prześcigają się w tych deklaracjach, a ja coraz bardziej zamykam ucho na te deklarowane formuły. Szczególnie jak za życzeniem spokoju i dobrej zmiany, kryją się intencje ukrycia matactw o jakich się filozofom nie śniło.
Pobożne życzenia to niewyartykułowane - moje i wielu innych kobiet - żeby te święta, pełne nadziei i wymagające jednak ogromnego wysiłku przeżyć w zgodzie ze światem i samą sobą. Od lat ćwiczę i wiem jak jest TRUDNO! I im jestem starsza, tym trudności jakby większe. Rosną razem ze mną? Czy co? W związku z tym pobożnych życzeń jakby co roku więcej. No i potem świąteczne życzenia . W tym roku usłyszałam najczęściej życzenie „spełnienia marzeń”. Bezpieczna iformuła dla tego, który składa i czasem bardzo niebezpieczna dla adresata. Bo nie daj boże się spełnią. Szczególnie te marzenia sprzed lat, dawno zapomniane,  wywołane kiedyś  jakimś cudem do życia i spełniające się po wielu latach w najmniej oczekiwanym momencie. Mało tego – mam wrażenie, że marzenia wchodzą do wspólnoty majątkowej małżeńskiej i po latach pożycia trudno określić, które jest czyje. No a na pewno jest tak, że marzenia jednego z małżonków spadają konsekwencjami na oboje, całą rodzinę i znajomych. Siłę rażenia mają straszną.

Ja od lat marzę o świętym spokoju. Codziennie i konsekwentnie. Szczególnie po czterdziestce jest to moje nieustanne marzenie. I dlatego wykorzystuję wszelkie możliwości, by wyjechać i uciec od zgiełku. By się zanurzyć w ciszy, poukładać w głowie i złapać dystans. A męża mam składającego się tylko połączeń nerwowych, do bólu aktywnego i reagującego natychmiast. No to o ciszę i spokój dość trudno. W dodatku jest człowiekiem z głową pełną marzeń i determinacją, by je spełnić. Życie takich lubi – więc w tej wspólnocie marzeń trudno mi czasem odnaleźć własne.

Przykład z ostatnich dni. Wymarzyłam sobie wyjazd sylwestrowy do uzdrowiska, w poszukiwaniu ukojenia w wannach, spacerach, rozmowach i grze w karty z przyjaciółmi. Wszystko zapowiadało się znakomicie. Z domu wyjechaliśmy tylko z godzinnym opóźnieniem, ale za to perfekcyjnie przygotowani na tygodniowy pobyt. Jazda samochodem jest dla mnie zawsze najmniej atrakcyjnym elementem podróży. Nie lubię i już. Widać nasz samochód też niekoniecznie, bo po sześćdziesięciu kilometrach zaczął wyraźnie inaczej dźwięczeć. Ponieważ miesiąc wcześniej wymieniono mu silnik mąż zatrzymał i natychmiast interweniował, próbując zdiagnozować przyczynę i znaleźć rozwiązanie. Znajomi z miejscowości, w której stanęliśmy podpowiedzieli nam dobry lokalny serwis, do którego podjechaliśmy bardzo wolno. Było kolejne święto w cyklu świąteczno – noworocznym i trudno było znaleźć kogoś, kto zechciałby chociaż posłuchać niepokojących odgłosów. Ale życzliwy właściciel warsztatu wyszedł z domu,  posłuchał i po chwili postawił diagnozę –„brzydko brzmi – nie jechać”. To był wyrok. Mąż, jak każdy przedsiębiorczy i odpowiedzialny człowiek, zadzwonił do ubezpieczyciela, by uzyskać pomoc. Pech chciał, że w pierwszej rozmowie powołał się na diagnozę życzliwego właściciela warsztatu. Chyba ta jedna niefortunna uwaga spowodowała  u przyjmującego zgłoszenie podejrzenie jakichś wielkich kombinacji, bo nasza sytuacja nijak nie pasowała do procedur ubezpieczyciela. Silnik na gwarancji, postawiona diagnoza, że on „ brzydko brzmi” i warsztat w tle – to usztywniło pana w telefonie. Po dwóch godzinach stania pod zamkniętym na trzy spusty warsztatem i walki na słowa z przyjmującymi zlecenie (pod koniec negocjacji obsługiwało nas chyba pół Polski i wszyscy dostępni przełożeni pierwszego odbierającego zgłoszenie) udało nam się uzyskać zlecenie lawety dla naszego pojazdu i auta zastępczego pozwalającego nam dojechać do wymarzonej oazy spokoju.
Potem minęły kolejne trzy godziny oczekiwania na lawetę i samochód zastępczy. Wreszcie, kiedy zapadł wczesny grudniowy zmrok z niebytu i ciemności wyłonił się oczekiwany przez nas samochód zastępczy w postaci  WYMARZONEGO przez większość mężczyzny BMW – białego, nowego i dokładnie takiego, dla którego niektórzy tracą głowę. Ja na pewno nie, ale inni tak.

Mąż dopełnił formalności ale nie uzyskał żadnych informacji o sposobie obsługi nowego auta od poprzedniego kierowcy, bo ten wg znanej zasady „tylko tu sprzątał”. Właściwie cud boski, że dojechał do punktu oczekiwania, bo robił wrażenie nieprzytomnego gamonia. A wyglądał, jak ich całe stado. Wiadomo – święta, rozluźnienie stroju i obyczajów.

Przerzuciliśmy nasze bagaże i …. się zaczęło. W nowym jeszcze bardziej nowoczesnym aucie pewne było tylko miejsce kierowcy, a cała reszta to „terra icognita” do odkrycia dla kierującego i przeżycia tych poszukiwań dla pasażerów.  Szkoda , że w czasie podróży. Samochód był z tych komunikujących się – bez przerwy zgłaszał problem, jak nie dzwonkiem, piskiem, gongiem to wyraźnie zapisaną informacją na ekranie. W dodatku po polsku, co utrudniało całą sytuację, bo jako czytająca szybko i sprawnie czytałam przed mężem i natychmiast odczuwałam skutki w okolicy obręczy serca. No bo jak tu nie umrzeć ze strachu , kiedy samochód wysyła komunikat „auto zagrożone stoczeniem” w chwili, gdy mój mąż musi zawrócić na drodze, a po boku rowy melioracyjne jak fosy w średniowiecznych zamkach. A czujniki widzą więcej, niż ja mogę przeżyć. Obie z przyjaciółką widziałyśmy oczami wyobraźni auto w rowie i konsekwencje finansowe do końca życia. Potem, kiedy małżonek oddalił się z kluczykiem w kieszeni do toalety, samochód z całej swoje komputerowej siły żądał, by wezwać natychmiast  autoryzowany serwis. Nie napisał po co – dla niego, czy dla męża. Mnie na pewno by się przydał autoryzowany serwis, bo tyle co ja się namodliłam, nazaciskałam piąstek, nawstrzymywałam oddechu w czasie tej podróży do wymarzonych miejsc wymarzonym samochodem to dawno nie. Wysiadłam w miejscu docelowym w nocy, obolała ze zmęczenia i zdenerwowania. I korzyść jedynie taka, że zdecydowanie bardziej doceniam uroki uzdrowiskowego ukojenia.

No i oczywiście moc życzeń. Szczególnie tych „spełnienia WSZYSTKICH marzeń”.

Dobrego Roku życzę Czytelniczkom I Czytelnikom!
Czytaj więcej »

Duże Ciało

14:18

Polonista żywi się cudzym słowem. Systematycznie, konsekwentnie i wszędzie. Tak ma po prostu. Ja też tak mam. Od dziecka. Najchętniej jako dziewczynka podsłuchiwałam różne brzydactwa i bardzo szybko zaczęłam rozumieć ich znaczenie oraz ważną rolę w życiu społecznym. Już drugiego dnia odmówiłam pójścia do przedszkola, bo tam dzieci mówią „dupa” – wyszeptałam ze zgrozą do ucha mojej Mamie. Nie pomogło – zaprowadzili mimo protestów. No i chyba w ten sposób zniszczyli mój pancerz ochronny. Mało, że przywykłam, to jeszcze czasem używam. Ale co zrobić innego,  jak się człowiekowi ciśnie i może zadusić, jeśli się nie upuści?

Mam jednak takie przekonanie, że nie jestem oklęta i jeśli używam to w jakimś celu stylistycznym.  Podobnie dobrze o sobie myślę, jeśli chodzi o wyrażanie poglądów, które mam skrystalizowane. Oczywiście, że szukam ludzi o podobnych poglądach. Jest mi z nimi raźniej i sympatyczniej. Tym bardziej, że osoby o odmiennych poglądach zazwyczaj mocno się różnią także pod innymi względami i jakoś tak, nie są mi bliscy. Nawet jak się bardzo staramy… – no tu mam pewien problem, bo żaden mądry przykład nie przychodzi mi do głowy.  
To chyba się jeszcze z żadnym oponentem  nie starałam…..

W takim razie pewnie będę miała kilka okazji przećwiczyć starania, bo zdaje się, że przed nami czas dużej zmiany. Otóż dzisiaj wczesnym popołudniem leciałam przez miasto do fryzjera. Lekko otumaniona kolejną wizytą u dentysty, zaambarasowana mało świątecznymi myślami, jak ominąć trudne tematy przy rodzinnym zgrupowaniu zadeklarowanych zwolenników różnych opcji polskiego konfliktu przeciskałam się przez równie nieprzytomnych. I nagle przede mną wyrosło Duże Ciało w czarnym płaszczu, a mój rozdygotany mózg natychmiast wysłał sygnał mayday, mayday – czyli rany boskie znam tylko kto to jest i skąd? Zanim mi się poukładało w skołatanej głowie Duże Ciało  wzięło mnie w ramiona,  wycałowało z dubeltówki i rzekło – świetnie wyglądasz! Nic się nie zmieniłaś! Zanim zdążyłam się odwzajemnić równie sympatycznym komplementem Duże Ciało wypuściło mnie z objęć. Odsunęło się ździebko i wypaliło: ale znajomymi to już nie jesteśmy! Wyrzuciłam Ciebie ze znajomych, bo strasznie hejtujesz! Obejrzałam się, ale nikogo wokół nie było i ten komunikat był wyraźnie do mnie. No to teraz dopiero mózg mi się zmaydayował szukając nerwowo w pamięci przykładów mojego hejtu!

Stałam z otwartą gębą, jak jakaś rozdziawipapa. Matko – chyba jest jakaś różnica między hejtem i deklarowaniem swoich poglądów. Ale Duże Ciało wyraźnie było poruszone faktem, że wyrzuciwszy mnie ze znajomych na FB, ucałowało mnie serdecznie na ulicy i jeszcze odruchowo obdarowało komplementem. No i dalej trwało nade mną dwa razy większe przyglądając się mojej skromnej posturze z niesmakiem, choć przecież wyglądam świetnie. W tej sytuacji ucieczka była jedynym rozwiązaniem, więc nie złożyłam życzeń tylko spojrzawszy Ciału w oczy rzekłam – w takim razie idę do fryzjera. I poszłam w swoim kierunku.

No i teraz myślę sobie, jak to jest z tym hejtem. Poszukałam definicji i mądrzejsza nie jestem. Unikam wulgaryzmów, nie wrzucam świństw, nie trolluję, nie jestem anonimowa. Jedyne co,  to mam poglądy i swoje wiem. A podobno – według jednej z definicji – to już jest hejt!

Skoro tak, to idę na całość i teraz jak prawdziwy polonista przywołam cytatem z cudzym słowem najpiękniejszy bunt przeciwko temu, co wokół nas:

Sylwia Kubryńska na swoim blogu http://kubrynska.com/ pisze :

„Tak mnie ta ponurość fascynuje, że o tej ponurości napisałabym pieśń. Hymn narodowy. O zaciśniętych ustach przechodniów. O zgrzytaniu zębów. O tych wszystkich bluzgach odbijających się o mury przy polskiej ulicy. O zaciśniętych pięściach. O intrygach i zemście. O dopatrywaniu się w każdym słowie ataku na nasze polskie przeolbrzymie JA. O cierpieniu, że innym się powiodło. O zawiści, bo ktoś ma lepszą emeryturę. O zazdrości, że ktoś wydał lepszą książkę. O wściekłości, bo ładniejszy samochód.

O nieustępliwości. O zacietrzewieniu. O mentorstwie. O „moja racja jest mojsza”. O tym, że świat nas nie rozumie. O tym, że nikt nas nie docenia. O nas. O wkurwionych Polakach.

Napisałabym tę pieśń i śpiewała codziennie rano, właśnie wtedy, kiedy jestem niewyspana, skacowana, rozżalona, umęczona, zmarznięta, głodna i kurwa, czuję, że jeszcze moment, jeszcze tylko jeden news w radiu, jeszcze tylko słowo o Macierewiczu, Pawłowicz, Kaczyńskim, Tusku, Kopacz, Szydło, Kempie – i zaraz wybuchnę. Trafi mnie szlag, wpadnę w tę moją wielką, bolesną, martyrologiczną polską furię i wpierdolę sama sobie na dzień dobry.”

„Pieśń o wkurwie polskim” http://kubrynska.com/

No i co? Można lepiej?

A Ty Duże Ciało - WAL SIĘ! O!
i w ten sposób zostałam Pierwszą Hejterką Rzeczypospolitej!
Czytaj więcej »

Ciężko!

04:07

Mam  za sobą tydzień literackich wzruszeń i oczywiście, jak cała grupa Polaków gorszego sortu, stan wkurzenia i zadziwienia, że można aż tak. O wkurzeniu mówią wszyscy i ciągle, więc staram się , jako miłośniczka świętego spokoju, omijać ten temat. Ale się nie da! Każda próba włączenia telewizora, każdy kontakt przez media z obecną władzą podnosi mi poziom adrenaliny. Mam wrażenie, że buta, pycha i głupota siedzi w każdym kątku mojego domu i dopada mnie na każdym kroku. Facetów z obecnej opcji mam jakoś opanowanych i właściwie wiem, czego się spodziewać. To unikam, wyłączam i nie pozwalam się dopaść. Ale kobiety przeszły same siebie. Przewodzi Kempa. Nie pamiętam, czy ktoś kiedyś w życiu tak mnie wkurzał. Przeszła metamorfozę od czasu objęcia władzy – matko jedyna, strach do czego dojdzie w tym rozwoju! Ale wczorajsze deklaracje Pani Szydło, która stonowanym głosem mówiła coś o wspólnej decyzji wszystkich Polaków to był już cios w moje poczucie rozumienia tego, co widzę. No rany boskie kto jej broni dać te 500 złotych. Niech daje i już. I najtrudniejsze do wytrzymania – modulacja głosu. Siła spokoju i gotowości do współpracy. Spokój, równowaga, zapewnienie o determinacji. A przecież  każdy z mojego pokolenia pamięta ten sam sposób komunikacji, kiedy 13 grudnia generał i jego chłopaki zburzyli nasz ład. Też był beznamiętny głos i uporczywe powtarzanie zdań brzmiących właściwie.

No i w tej atmosferze wkurzałam się nieustannie, a wzruszyłam kilkakrotnie. Najpierw gdzieś od niechcenia w szybkiej reakcji i polemice z telewizorem rzuciłam jak obelgą pod adresem kolejnego demagoga ulubiony cytat z Miłosza „nie bądź bezpieczny, poeta pamięta”. I nagle mąż mój własny – nieczuły jak dotąd na poezję, i co by nie powiedzieć, zdecydowanie obojętny na jej uroki ZAŻĄDAŁ  natychmiast całego tekstu. Czytał uważnie i dopytał o konteksty kulturowe, a następnie sam  z siebie rzucił się do FB i wiersz Miłosza „Który skrzywdziłeś..” w świat posyłał. No proszę! Z tego co pamiętam, na barykadach słowo było równie cenne, jak amunicja. No to doświadczyłam takiej współczesnej barykady i to chyba największy sukces polonisty na uchodźctwie - czyli emerytowanej nauczycielki. No chyba, że jak Baczyński pójdzie i za sprawę da się zabić. Pomyślę!

Drugie wzruszenie dotyczyło także literatury, ale w jej bardziej dosłownym wymiarze. Swego czasu kupiłam nagrodzoną nagrodą NIKE książkę Olgi Tokarczuk „Księgi Jakubowe”. Właśnie zabierałam się do czytania, gdy odwiedziła mnie moja Mama - Pani w wieku bardzo mocno dojrzałym. Zobaczyła książkę i jak każdy łakomczuch książkowy chciała natychmiast ją skonsumować. Chwila – mówię. Dam, jak przeczytam. Na co Mateńka – dziecko, zanim ty to przeczytasz , to ja umrę. Ja już nie mam czasu dodała autorytatywnie i wyszła z książką. Nie protestowałam. Przecież w sprawach ostatecznych nie będę dyskutować.

Zajrzałam do niej w tym tygodniu. Siedziała zaczytana, pochylona w dość dziwnej pozycji, książka leżała oparta na kolanach. Na starość zrobiła się malutka (Mama nie książka). Miałam wrażenie, że opasłe tomisko powieści jest większe od niej. Podniosła głowę i takim zmęczonym głosem powiedziała - strasznie ciężko się to czyta. W żaden sposób nie mogę tego utrzymać w rękach. I jeszcze to, co tutaj jest opisane… Ciężko! Ale już lepiej czytać, niż oglądać to, co się teraz dzieje.

Wyglądała na zmaltretowaną. Poruszający obrazek.

Trzecie wzruszenie było podczas niedzielnej mszy w ulubionym kościele u mądrego księdza. W kazaniu ksiądz życzył, byśmy mieli szczere i dobre święta. Szczerość życzeń podkreślał kilkakrotnie. I aby przekaz jego życzeń dotarł do nas jak najlepiej przywołał cały „Wiersz staroświecki” ks. Jana Twardowskiego. Jedna zwrotka ma dziś szczególnie mocny wydźwięk:
„Oby się wszystkie trudne sprawy
porozkręcały jak supełki,
własne ambicje i urazy
zaczęły śmieszyć jak kukiełki.”


Pewnie nie porozkręcają się tak prędko. Pewnie bardzo wiele emocji przed nami. Nie wiem, jak będą  wyglądały szczere życzenia i spotkania rodzinne,  na których spotkają się Rodziny o spolaryzowanych poglądach. A tak będzie w wielu rodzinach. Na pewno i w naszym przypadku. I to jest kolejny dowód, że rządy PiS-u są bardzo trudne do wytrzymania nie tylko dla budżetu i gospodarki.

Dla nas też. A przecież mamy pociechę płynącą z zapisanych słów, z doświadczeń wcześniejszych pokoleń, z przekonania, że nigdy nie wolno tracić nadziei i trzeba walczyć o prawdę.

 A mimo wszystko – ciężko!
Czytaj więcej »

Stary piernik

08:46

Za dziesięć dni święta. A ja – poza próbą uporządkowania tego, co mam w głowie, ani do porządków , ani do innych przygotowań świątecznych się nie zabrałam.  I pewnie, jak zwykle starannie ominę  nieumyte okna i nie wpadnę w ten uroczy szał świątecznych przygotowań, gdy po domu roznosi się zapach pierników i choinki. Jeden stary piernik tak skutecznie osłabił moją ubiegłoroczną silną wolę poprawy w aspekcie bycia żoną i matką – czytaj sprzątaczką i kucharką – że pozostanę w tym przedświątecznym bezruchu i zadziwienia nad skutecznością poczynań tego pana. Tym razem mam wytłumaczenie, bo jako zagorzałej admiratorce społeczeństwa obywatelskiego fakt ograniczania praw może, a nawet musi popsuć humor, odebrać chęć życia i wywołać stany depresyjne.

No to w tym roku właśnie tak mam.
Jak to się mówi, prędzej śmierci bym się spodziewała, niż tego , że w grudniu naród – syty i zadowolony wylegnie na ulice, że będzie żądał czegoś i robił wrażenie, że wie czego. Nie myślałam, że to zobaczę na własne oczy i przeżyję . Nie spodziewałam się, że zostanę zaliczona do grupy złodziei i komunistów, że będę gorszego sortu i ….. Najgorsze jest to, że właściwie nie wiem czego się jeszcze o sobie dowiem i czego mam się spodziewać po kolejnych dniach. A tu walą reprezentanci nowej władzy w moją depresję ile wlezie. Dzisiaj walnęli nowymi zasadami wyboru kuratorów. Mogłabym zaśpiewać „ja mam to już za sobą” i trawić tylko bardziej osobiste zniewagi Prezesa , ale to niemożliwe, bo ciągle zależy mi na tym, by wokół mnie ludzie mądrzeli. Centralny wybór aparatczyków posłusznych Prezesowi i sprawujących władzę nad oświatą w województwach gwarantuje nam tylko ustalenie ideologicznego kierunku. Będzie patriotycznie, bogoojczyźniano, smoleńsko- katyńsko. Innych osiągnięć na pewno nie będzie.

Poprzednim razem miały być mundurki i nowe, poprawne lekturki. A dla niewygodnych zakłady i wysokie murki. Wiało grozą. Pamiętam swój strach. Mam nadzieję, że i teraz zdrowy rozsądek zwycięży i skończy się na machaniu siekierką. Zresztą – jednego jestem pewna. Nauczyciele w znakomity sposób wypracowali jako grupa zawodowa postawę pozorowania zmian. Dadzą radę!

Jedno w tym wszystkim jest na pewno cenne. Dowody, że arogancja władzy ciągle drażni. Nadal jest zachowaniem , które ludzi obraża i irytuje. Swego czasu przeżyłam podobne zachowania, jak te które dziś widzimy w publicznym przekazie – w sejmie, na wiecach, w wystąpieniach publicznych. To było  bardzo kameralne spotkanie, ale dotyczyło sprawy ważnej i społecznej. Szłam tam służbowo z nastawieniem na rzeczową spokojną rozmowę o problemie, który należało rozwiązać. Spotkałam się z atakiem, groźbami i zwyczajnym chamstwem. Wysoko postawiony we władzach lokalnych polityk wrzeszczał na mnie tak, jak nikt inny sobie nigdy na to nie pozwolił. W całym moim dorosłym życiu po raz pierwszy przełożony, reprezentant władzy zachowywał się tak ordynarnie i grubiańsko. Bez żadnego skrępowania wobec dwóch dojrzałych kobiet. Kiedy wyszłam z tamtego gabinetu przez kilkanaście minut stałam oparta o ścianę i próbowałam zrozumieć, co to było. A to właśnie była arogancja władzy! Ta sama , która teraz daje prawo jednemu człowiekowi obrażać tysiace innych. Władza niszczy ludzi. I trzeba być wielkim człowiekiem, by umieć z władzy skorzystać dla wspólnego dobra i nie zgłupieć.
Czego by nie powiedzieć o Prezesie – wielkim to on nie jest. Skutecznym tak.
I ponieważ mam zjazd depresyjno-kryzysowy powiem tak : tamtego polityka już nie ma wśród żywych. Powędrował po nagrodę do Pana!
Ten też się w końcu usunie ze sceny politycznej. Namiesza, ale wieczny nie jest. I już dziś można powiedzieć za poetą:
„nie bądź bezpieczny
poeta pamięta”

Oj! Pamięta!
Tylko jak to przeczekać? I nie zwariować?
Czytaj więcej »

Kobieta z pasją

14:05

Seria czarnych zdarzeń ściga mnie i moich najbliższych. Najpierw bardzo kosztowna wymiana silnika –w samochodzie. Jak tylko wzmocniłam duchowo małżonka i przećwiczyliśmy dystans do bolesnych wydruków z konta w domu zrobiło się jakby chłodniej. Najpierw myślałam, że to omamy i skutki wynikające z bolesnej inwestycji w samochód lub irytacji związanej z sytuacją w kraju. A tu masz babo placek. Tym  razem piec się znarowił (chyba w ramach serii) i zdechł całkiem. W domu zimno i nawet pies rozumie, że wygrzebywanie się spod koców i kołder może być przyczyną wielu groźnych chorób. Tym bardzie, że choć jest to stan wyjątkowy, wszystko wskazuje, że będzie długotrwały. Wszyscy instalatorzy mogą dopiero po świętach. No i jak tu nie myśleć o czarnej serii?

W tej sytuacji uciekam z domu i szukam miejsc ciepłych. Dlatego z wielką radością powędrowałam na koncert Poznańskiej Sceny Młodych. W pewnym sensie 7 lat temu zainicjowałam jej istnienie, bo w moim stowarzyszeniu pozyskałam wtedy grant na takie działania, skierowane do utalentowanych młodych poznaniaków. Było twórczo, rozwojowo i jak widać skutecznie. Zasługa moja niewielka, ale wielki sentyment pozostał. Skoro zaproszono mnie na koncert zabrałam ze sobą jeszcze gotowe na wszystko moje przyjaciółki, które posłusznie idą w ciemno na każde wezwanie kulturalne. Trudno! W naszym wieku przyjaciół się już nie wybiera, tylko pielęgnuje.

Siedem lat temu do projektu zaprosiłam Annę Zalewską – Powalisz, kobietę z wielkim sercem i jeszcze większą pasją. To artystka z krwi i kości i znakomity pedagog. Umie wyłapać perełki i szlifować diamenty, ale przy niej nawet pień się rozśpiewa, a jak już nic z siebie nie wydusi, to chociaż do rytmu będzie podrygiwał. Zajęcia z nią to dla dzieciaków prawdziwa frajda i nie ma się co dziwić, że uczniowie zaproszeni do projektu 7 lat temu – zostali do dziś. Do tej grupy każdego roku przychodzą nowi i co roku  przygotowują minimum jeden koncert. Wczoraj wystawili „Czas Krzysztofa Komedy i Józefa Stolarza” spektakl muzyczny oparty na utworach z tamtych lat i pozwalający powrócić do czasów z lat 50 i 60-tych. Na scenie śpiewało 20 młodych artystów. Każda piosenka dopracowana w szczegółach i każda wykonana naprawdę znakomicie. Koncert był po prostu świetny. Dwie godziny dobrej zabawy i kolorowego widowiska na wysokim poziomie.

No i teraz kilka refleksji o kuchni tego zdarzenia i naszych poznańskich realiach. Bardzo żałuję, że na wczorajszym koncercie nie było nikogo z wydziału Oświaty UM w Poznaniu, nie było radnych – ŻADNYCH RADNYCH – ani od kultury, ani od edukacji z żadnej opcji. Szkoda! Może po obejrzeniu szybciej przekonałabym osoby odpowiedzialne za realizację zadań w zakresie oświaty o konieczności prowadzenia takich projektów. Zabiegam o to od lat. Marzy mi się, by były miejsca i ludzie, gdzie młody utalentowany mieszkaniec aglomeracji poznańskiej mógłby rozwijać swoje talenty lub pasje w grupie rówieśniczej i pod opieką równie utalentowanych, ale bardziej doświadczonych. Wszyscy patrzą na mnie jak na jeża. Z ostrożnością i zaciekawieniem. No jak to? Przecież mają koła zainteresowań w swoich szkołach. No właśnie. Już samo wyjście ucznia poza szkołę jest rewolucyjne. A co dopiero organizacja zajęć rozwijających talenty i zainteresowania opartych na ludziach, a nie na budynkach i przypisanych do jednej szkoły! Rany boskie – NIE DO POMYŚLENIA!

A Anka Zalewska-Powalisz robi swoje po cichu i w szkolnej piwnicy. W większości społecznie. A gdzie tu rozwijać inne talenty? Gdzie dobry teatr dla młodych? Gdzie zajęcia plastyczne? Pod czyimi skrzydłami mają  rozwijać inne zainteresowania i pasje? I jak nie wtedy gdy są młodzi, to kiedy?

Kiedy wychodziłyśmy po tym koncercie, moja przyjaciółka powiedziała „I pomyśleć, że ja za Laskowika zapłaciłam prawie sto złotych. Przecież w porównaniu z tym co pokazali ci młodzi,  to poniedziałkowy wieczór w Teatrze Muzycznym to zwyczajna chałtura”. Tę refleksję dedykuję Wydziałowi Kultury UM w Poznaniu. Na szczęście na koncercie Poznańskiej Sceny Młodych była żona Prezydenta Jaśkowiaka. Wiem, ze wyszła tak sama oczarowana jak ja. Może tą drogą uda nam się dotrzeć do serc, umysłów i kieszeni włodarzy miasta.

W końcu gdzie diabeł nie może….
Czytaj więcej »

Ząb, dresy i koniuszek

04:10

Niby zębem człowiek nie pisze, a jednak chory w pisaniu przeszkadza. Ostatni raz tak bolało w podstawówce. I nie pomogła staranność, wizyty u lekarza i dbałość o zęby. Rozbolało nagle i okropnie, z nóg zwaliło i zmusiło do rzeczy absolutnie niepojętej – pragnienia wizyty na fotelu dentystycznym. Z bolącą paszczą odbyłam jeszcze umówione wcześniej spotkanie w sprawie nowego projektu. A potem już tylko wizyta. Z tego wszystkiego najbardziej podobało mi się zalecenie mojej ulubionej zębolożki. Po wykonaniu wszystkich okrutnych czynności jak: opukiwanie w poszukiwaniu bolącego zęba (bolały wszystkie i cała głowa) , rozwiercanie, wkręcanie, po sakramentalnym „można wypluć” rzekła: „Dzisiaj proszę wrócić do domu, położyć się na kanapie, poczytać książkę i jeść lody.” Chyba jednak pokocham dentystów. Nie zrobiłam obiadu, kolacji , nie wyprowadziłam psa. Nie obejrzałam też wiadomości, bo tam był Pan Prezydent, który z mocą powiedział, że ma rację w kwestii TK, a ja i mnie podobni, to po prostu banda niedouczonych wichrzycieli. Nie mogłam tego oglądać, bo nie mogę zagryzać. A żeby to przeżyć, zęby zacisnąć należy ( to zdanie do ćwiczeń dykcyjnych).

No to teraz nadrabiam stracony dzień. Laskowik w Teatrze Muzycznym w Poznaniu taki sobie. Sam teatr już jest przygnębiający. Jak do niego włożyć na widownię komplet kolegów i koleżanek z mojej piaskownicy i program przygotowany przez zespół mocno dojrzałych artystów, to wychodzi mieszanka raczej piorunująca. Dużo wcale nieśmiesznych żartów ze starości i jej przykrych skutków. Jeszcze więcej pokpiwania z obecnej sytuacji politycznej, która mnie też jakoś nie śmieszy. No a najbardziej trudny do przyjęcia był pomysł podrzucania kukły symbolizującej uchodźcę. Matko! Pewnie tak samo czuła się wykształcona grupa Niemców, kiedy obserwowali w przedwojennych kabaretach dowcipy o tłuczeniu wystaw Żydom.

Podsumowując: rechotać się nie dało i dla potrzeb odreagowania, czy terapii śmiechem, raczej bym nie polecała tego wieczoru. Laskowik miał szczęście z tym PRL-em, bo przynajmniej wszedł do historii naszej kultury, jako czołowy prześmiewca. Teraz już tak się nie da, bo nic nie jest jednoznaczne, więc i śmiech zbiorowy nie wychodzi. I naprawdę trudno zrobić kabaret w dzisiejszych czasach, szczególnie artystom mocno dojrzałym. Wieczór miał oczywiście swoje dobre strony, bo na przykład wyjaśniono mi różnicę między starszy panem, a staruszkiem – u staruszka nie ma pożytku z koniuszka! Warto wiedzieć, żeby nie urazić! Ale jedną myśl usłyszaną od Zenona Laskowika popieram  i upowszechniam - „Na stresy najlepsze dresy”

 A stresów nam nie zabraknie. W kraju rząd nie drukuje pierwszego wyroku TK i nie respektuje obu. Prezydent nie spełnia oczekiwań połowy Polaków, rząd rządzi jak umie. Jak nie umie, też rządzi. Moja ulubiona Pani Minister od oświaty wyraźnie szuka wsparcia Prezydenta i Pani Premier i minę ma coraz bardziej niewyraźną. Po raz kolejny patrzę na Ministra,  który robi wrażenie, że zupełnie nie rozumie co robi i tylko jak mantrę powtarza co zrobi, nie odpowiadając obywatelom , jakie to pociągnie skutki i jakie długofalowe zmiany. Jestem w stanie pojąć (nie zaakceptować!) sprawę sześciolatków, ale za rozwalenie gimnazjów powinna iść do więzienia – i tyle!

Matko! Jacy my jesteśmy głupi i bogaci.

A wieczorem zadzwoniły moje przyjaciółki. Jedna klęła jak szewc, bo wściekła ją perspektywa nieuchronnie niskiej emerytury. Druga wpadła w depresję, bo zwycięska koalicja PIS/PSL w jej powiecie właśnie postanowiła zamknąć jej poradnię, która w małej miejscowości od kilku lat służy ludziom. Jako argumenty za rozwiązaniem podano fakty, które dotyczą ….zupełnie innej poradni w innym mieście. Dyrektor podejmujący te decyzje nigdy rzeczonej poradni nie odwiedził. Ale przecież Pan Wicepremier Gliński też skutecznie działa z Warszawy, to dlaczego tego wzorca zarządzania nie przenieść do powiatowego miasteczka?

No i w tej sytuacji moje zapalenie miazgi to właściwie pryszcz. I nic to ból zęba, przy bólu istnienia.
Czytaj więcej »

Refleksyjnie

08:36
W blogowaniu najważniejsze są dwie rzeczy. Opanowanie głowy i interakcja z czytelnikami. Z tym pierwszym mam poważny problem, bo jako „młoda” blogerka uruchomiłam półkule mózgowe do ćwiczeń w pisaniu. No i okazało się, że moje uwielbiają te zabawy. Wszystko fajnie, jak pracują w trybie dziennym. Przestaje być miło, jak mi się włączają w nocy i układają zgrabne zdania, przywołują historie, podpowiadają tematy – czyli pracują w trybie offline. No i to trochę mnie martwiło, bo myślałam, że tylko ja tak mam. A wczoraj rano przeczytałam na blogu Agaty Grendy „Zagajam świat”, że ona ma tak samo. ULGA! I poczucie wspólnoty. To oczywiście nie zmienia faktu, że w nocy się budzę i przeganiam blogowe pomysły. Ale przynajmniej wiem, że to tak bywa i na razie do poradni zdrowia psychicznego nie muszę.
Druga sprawa to interakcja z czytelnikami. Człowiek sobie pisze bloga, a tu bach – lęki jakieś cudze, że może wykorzystam czytelnika/czytelniczkę i opiszę jej przypadek. I skomentuję. No dobra, ale nie bardzo rozumiem, czego tu się bać. Nazwisk nie podaję, nawet imion. Próbuje sobie odpowiedzieć na to pytanie i nic mi do głowy nie przychodzi. No może poza jednym, że mi się uda na przykład zmusić do „podniesienia dywanu” i do refleksji nad sobą, swoim życiem? Jeśli tak to ja bardzo przepraszam, ale według  mnie w pisaniu chodzi właśnie o to! I ja bym bardzo chciała zmuszać do refleksji. Najlepiej wszystkich.
No i po tym zgrabnym wstępie będzie refleksja. Mam za sobą dwa dni ze Starszą Panią. Tak z szacunkiem mówimy w naszej rodzinie  o Mojej Mamie. Wiek ma sędziwy, charakter trudny, poglądy żywe. Ma też lwie serce i kruchość porcelany. Wszystko to razem powoduje, że na dłuższą metę trzeba z nią postępować niezwykle ostrożnie i …..ciągle. Nie ma możliwości odroczenia zobowiązań. Dokładnie tak samo jak  z małym dzieckiem, tylko dużo, dużo trudniej. Mam taką luksusową sytuację, że kiedy jestem z nią przechodzę na program „uważność” i wtedy dopiero dostrzegam naprawdę jej problemy i potrzeby. Wtedy także zaczynam dostrzegać swoje – trochę odroczone w czasie. No i wtedy właśnie pojawiają się wątpliwości – kto zajmie się mną za pewien czas. Kiedy ja z moim lwim sercem, uporem, poglądami i przyzwyczajeniami stanę się krucha jak filiżanka. Kiedy będę potrzebowała bliskich ludzi, ich serdeczności i życzliwości, by żyć?
Zwracam uwagę „by żyć” – a nie wegetować.  
Nie muszę chyba pisać, że odpowiedź nie jest łatwa. Pociesza mnie trochę fakt, że będzie nas – seniorów – bardzo dużo. Ale myślę, że ciągle za mało robimy jako społeczeństwo, by zadbać o SIEBIE na starość. Nie widzę żadnych „inwestycji” w wiek dojrzały, poza próbą skrócenia okresu pobierania emerytury. Ale to chyba trochę mało. Starość to przede wszystkim samotność i wykluczenie. I bez względu na to, jak głośno temu zaprzeczamy, to właśnie tak jest. No i co z tym zrobić? Jak przeciwdziałać?

No właśnie! Dzisiaj posłucham Laskowika na koncercie. On też już w wieku dojrzałym. Może wskaże jakiś kierunek, podpowie coś. 
Czytaj więcej »

Skutki zamiatania pod dywan

09:18
Dziś odrywam się od spraw politycznych i na boku zostawiam emocje związane z nowym ładem w naszym kraju. Trudno – biorę swoją lekcję pokory z pokorą. Przynajmniej się staram. Wydaje mi się jednak, że od pewnego czasu słyszę same straszne historie. Może to tylko wrażenie, może natłok przygnębiających zdarzeń sprawia, że szybciej i mocniej docierają do mnie sprawy trudne, każą pomyśleć, a potem napisać? Oby tak było, że to tylko wrażenie!
Zainspirował mnie przejmujący artykuł w „Wysokich obcasach” „Psychiatryk zamiast rozwodu” (na FB patrz post poniżej). W ciągu ostatnich kilku tygodni spotkałam kilka osób, które opowiadały mi historie swojego związku i jego rozpadu. Słucham uważnie, bo sama doświadczyłam traumy rozwodu. Wiem jak trudno podjąć najtrudniejszą z decyzji – o konieczności ratowania siebie i odejścia od partnera. Wiem dobrze, jaką cenę za taką decyzję się płaci. Wiem także, że cena za nieudany związek jest bardzo wysoka, bardzo niekorzystnie oprocentowana, a w wielu przypadkach spłata rozłożona jest do śmierci i trwa często dłużej, niż spłata kredytu hipotecznego we frankach. I każdy przypadek jest inny, jeden od drugiego bardziej poruszający.
Wśród moich licznych i coraz liczniejszych rozwiedzionych koleżanek jest jedna, której mąż – ojciec dwóch synów, odszedł do kochanka. To ona wyrzuciła go z domu, mimo, że on był gotów zostać z nią i tylko czasem wyskoczyć do kolegi. Jego matka uznała, że wszystko przez nią. Dziewczyna zbiera się po traumie od kilku lat samotnie wychowując dzieci i walcząc każdego dnia o normalne życie. Została z domem, kredytem który sama spłaca i zarobkami budżetówki.
Albo inna. Oboje po prawie, świetnie wykształceni. Bardzo dobre zarobki, intratny kontrakt za granicą, dwoje dzieci. Sielanka. I nagle z dobrze ustawionego w życiu młodego ojca rodziny zaczęły wyłazić demony. Luksus i przepych w którym żył, spowodowały nieodwracalne zmiany. Już nie wystarczały miłosne przygody, kolejne kochanki, striptizerki. Rodzina przestała się liczyć. Przygód szukał w światowych miejscach uciech, gotów jechać na drugi koniec świata, by pobalować z kolegami. Jakie czasy, taka rozpusta.  Ona wniosła o rozwód z orzekaniem o winie i kilka długich lat udowadniała w sądzie swoje racje. W międzyczasie on całe swoje świetne wykształcenie, spryt  i znajomości wykorzystał, by uniknąć zobowiązań. Nie płaci alimentów, choć dzieci rosną, a z nimi ich potrzeby. Ona mieszka w ich domu (na razie), ale nie ma na chleb. Ale jest już rozwiedziona. To sukces.
Takich opowieści mogłabym przywołać kilkadziesiąt. Dotyczą młodych i starych małżeństw lub par. Kiedy jadę przez osiedla nowych pięknych domów, zawsze myślę sobie, co ukrywają te nowoczesne dachy. Ile szczęścia, a ile tragedii, przemocy, obojętności i bezradności? Jak bardzo się te relacje zmieniają? Kilkadziesiąt lat temu powodem rozpadu związku najczęściej był alkohol lub  prymitywna siła. Dziś kiedy jesteśmy lepiej wykształceni powody bezpośrednie są bardziej zróżnicowane, za to  skutki jeszcze gorsze niż kiedyś. I metody dochodzenia swoich racji są bardzie skuteczne i niestety bardziej okrutne. Chyba łatwiej było się rozejść 30 lat temu i potem zachować twarz, bo rzadko kto miał jakiś majątek. Pary walczyły ze sobą tak długo, jak długo mieszkali pod jednym spółdzielczym dachem.
A może mi się tylko tak wydaje?
Jedno nie zmieniło się na pewno! Naiwność kobiet, które podejmują życiowe decyzje, które nie reagują na pierwsze sygnały zbliżającego się kryzysu, umiejętnie zakopując symptomy pod dywan. Najtrudniejsze lekcje w życiu ćwiczymy na własnym żywym organizmie, bo o sprawach istotnych, problemach i wątpliwościach nie rozmawiamy, zostawiając je w zależności od przekonań - Panu Bogu lub losowi. A tu jednak czas na dojrzewanie do samostanowienia. I na obronę własnych praw. Im wcześniej tym lepiej. Nie łudźmy się! Nieudane małżeństwo na starość nie będzie lepsze. Będzie tak samo nieudane, tylko starsze.

No i na koniec wyraźnie i prosto z mostu! Nie namawiam do rozwodu! NIKOGO! Namawiam do spojrzenia pod dywan. 
Czytaj więcej »

Zakaz wstępu

07:34
Odzyskałam komputer i tym samym dostęp do świata.
Czułam, że będzie się działo, ale nie myślałam, że aż tak. I teraz nie wyleje się ze mnie stek inwektyw na postępowanie Pana Dudy i innych współtwórców tej awantury o Trybunał. Przez te kilka dni niepisania naczytałam się dość i sama jestem zmęczona tym (zasłużonym skądinąd) wszechobecnym atakiem. Ale nie mogę przecież nie zapisać swoich myśli na ten temat.
Pierwsza, którą mam od chwili komunikatu, że Pan Prezydent przyjął ślubowanie nad ranem – jak mu nie wstyd? Nigdy nie uwierzę, że już mu zniszczono poczucie przyzwoitości, nie umiem uwierzyć, że nigdy go nie miał. O najgorszym bandycie myślę zawsze, że gdzieś tam musi mieć ludzkie odruchy. No to i Dudowie mają. W końcu to dziecko inteligencji, wychowany (tak myślę!) jednak na tych samych wartościach, co ja i moi liczni znajomi. Co się robi, by człowiek dobrowolnie zrobił z siebie takiego błazna i nieudacznika. Publicznie. Przed całym narodem.
Druga refleksja, która mnie męczy, to jak czuje się człowiek, któremu jego własne środowisko mówi, że postępuje źle, głupio. Umarłabym ze wstydu. Spraw Panie, by mnie to nigdy nie spotkało. By na mojej drodze nie stanął żaden Prezes ze swoją wojenką, nie porwał i nie omamił.  Chowam się w tym zaciszu przyzwoitości, stanu ulubionego przez wszystkich moich bliskich i pojąć tego mechanizmu takiej (w pewnym sensie) autodestrukcji nie mogę. Już prędzej zrozumiem zbrodnię w afekcie, albo porzucenie dziecka czy kradzież. Jakież to musi być upokorzenie dla bliskich – dla żony, córki, rodziców.  Nie bronię Prezydenta, bo to nie mój prezydent, nie mój wybór. Staram się jedynie zrozumieć mechanizmy władzy i postępowanie człowieka.
I trzecia myśl. Nie wierzę, że Prezydent jest aż tak głupi, żeby nie widzieć manipulacji. On to akceptuje. Ta determinacja, te nocne podchody czemuś służą. Przecież logicznie myślący człowiek tak nie postępuje, nikt nie płaci takiej ceny bez jakichś odroczonych korzyści. W takim razie – o co tu chodzi? W głowę zachodzę i jak byłam głupia i przerażona, tak jestem.
To wszystko mnie bardzo martwi i rozwala od środka. W naszym kraju widziałam już niejedno i mogę śmiało powiedzieć, że kryzysy to nasza specjalność,  a bez konfliktu umieramy, jak ryby bez wody. Ale kryzys z taki przebiegiem to jak dla mnie trochę za dużo. I chciałabym wreszcie móc z "uważnością" skupić się na życiu kobiety dojrzałej, na smakowaniu i opisywaniu jego uroków, a nie żeby mnie nieustannie stawiano do pionu, straszono i niszczono moje życie.
Mam serdecznie dość. Wszystkich, którzy głosowali na Pana Dudę, Pana Kukiza, PIS i Kukiz 15 bardzo proszę , by teraz nie próbowali mi tłumaczyć, że wszystko jest ok, że tak trzeba, że to tylko chwilowa zawierucha, że poprzednia władza też nie była święta. Wielu moich znajomych próbuje ze mną dyskutować używając tych sformułowań. Darujcie sobie! Jeśli już wiecie, że was nabrano - uczcie się pilnie tej lekcji i zapamiętajcie na przyszłość, jak się wykorzystuje ciemnotę. Jeśli nadal wierzycie, to wyobraźcie sobie, że na czole macie napis „głupek narodowy” a na mojej furtce wisi kartka – „Głupkom wstęp wzbroniony”.
Nie zgadzam się na łamanie demokracji, na dyktaturę, na okłamywanie ludzi, na zabieranie praw obywatelskich, na wszystkie świństwa, które na razie oglądam w telewizji, ale które za chwilę będą bliżej nas – zwyczajnych ludzi.



I co z tego?
Czytaj więcej »