Sztuka podcinania skrzydeł

04:48
W głowie mam wiosenny mętlik. Wystarczyły dwa świąteczne dni i włączone na pełen regulator ptasie radio, by myśl zgubiła jasną drogę, by zagościł chaos i rozgardiasz. O tylu ważnych sprawach miałam tu napisać. Spotkania z ludźmi, składanie życzeń, rozmowy – to dla mnie najciekawsze inspiracje do obserwacji świata, refleksji i dzielenia się nimi.

Wśród wielu życzeń świątecznych jedne zwróciły moją szczególną uwagę. Napisała je moja była uczennica. Poznałyśmy się ponad 30 lat temu. Wierzyć się nie chce, ale to prawda. Mimo upływu czasu mam ją ciągle w pamięci. Była (i jest!) wyjątkowa. Miała wielkie brązowe oczy i w grupie dzieciaków z kiepskiej dzielnicy, w dość marnej szkole wyróżniała się niezwykłą wrażliwością i talentami. Bardzo chciała sprostać wszystkim oczekiwaniom, a to łatwe nie jest. Szczególnie, jeśli uprawia się sport. Miała trudniej niż inne dzieci, tym bardziej, że w sporcie także osiągała sukcesy. Więc oczekiwania rosły. Uczyłam ją kilka lat i bardzo się lubiłyśmy. O ile pamiętam, to swoją drogę życiową wiązała ze sportem. Dzisiaj mam wyrzuty sumienia, bo sama byłam wtedy zbyt mało rozgarnięta, by o tę dziewczynkę zawalczyć. A należało, bo miała tzw „lekkie pióro”, wielką wrażliwość i bardzo lubiła pisać. Może nawet bardziej, niż uprawiać sport wyczynowy. Na pewno miała dar pisania i obserwacji, którego inni nie mieli.
Potem się rozstałyśmy na kilkanaście lat. Spotkałyśmy się po latach na jakimś – leciu szkoły, jako dwie doświadczone kobiety. Ona zachowała wrażliwość i piękne brązowe oczy, mimo gehenny którą przeszła w drodze do dorosłości. Ja dojrzałam dzięki trudnym doświadczeniom, które mnie zbudowały. Dzisiaj, po wielu latach, o życiu wiemy mniej więcej to samo. Tylko ja jestem pewna, że wszystko (póki żyję!) zależy ode mnie i to ja wybieram, jakie role w życiu gram. Ona natomiast ma przekonanie, że wszystko przegrała i nie ma już szans na realizację marzeń. Także tych o pisaniu.

W życzeniach nadesłanych z okazji Świąt dziękowała mi również za moją książkę i wyrażała swoje uznanie dla niej. Cieszy mnie, kiedy różni ludzie mówią, że przeczytali „Dwugłos  z życia wzięty” i bardzo im się podobało. W tym przypadku jednak bardziej zwróciło moją uwagę, to co pisała o sobie i o swoich odłożonych na bok marzeniach i aspiracjach (także tych o pisaniu!). I pomyślałam sobie – ile się trzeba w życiu napocić, natrudzić, by tak komuś podciąć skrzydła, jak tej mojej byłej uczennicy? Co trzeba zrobić, by człowiek uwierzył, że jest do niczego, mając w sobie tyle talentów? Dlaczego kobiety tak szybko się poddają? Dlaczego rezygnują z tego, co jest warunkiem dobrego życia –  z szansy na rozwój?

Na kursie pisarskim poznałam wielu fantastycznych ludzi. Zaczęłam czytać różne teksty o pisaniu, szukać tych, którzy mają podobne zainteresowania. Nie wszystko, czego się dowiedziałam zaakceptuję i przyjmę jako wskazówkę.  Ale na pewno wiem, że w sprawie pisania nie ma znaczenia wykształcenie poświadczone świadectwem ukończenia czegoś tam. To może dodaje pewności, może ułatwia funkcjonowanie w świecie. Ale nie ma żadnego wpływu na to, czy ktoś pisze, czy nie. Czy się rozwija, szuka, tworzy, czy też powoli wycofuje ze wszystkiego. W pewnym sensie...systematycznie umiera.
Udział w kursie uświadomił mi, że  każdy człowiek nosi w sobie opowieść. Przekonałam się także, że nie ma mowy o dobrym pisaniu, bez doświadczenia, bez przeżyć, emocji i uczuć. I to, co moja była uczennica widzi jako barierę, może być jej wielką szansą. POTENCJAŁEM!

Rozpisałam się o tym liście świątecznym, bo bardzo mnie poruszył. Chyba dlatego, że jest uniwersalny. Koło mnie pełno kobiet, które wycofują się, rezygnują, poświęcają. A ja każdą namawiam – zadbaj o siebie! O własny komfort psychiczny! Nie rezygnuj! Nie daj sobie podciąć skrzydeł.

Przynajmniej spróbuj.
Wiosna sprzyja zmianie!
Czytaj więcej »

Sporty ekstremalne

02:12

Poczyniłam przedwczoraj całą serię spostrzeżeń na temat sportu i mężczyzn. Może bardziej konkretnie: mężczyzn uprawiających sport. Pewnie te same refleksje znalazłabym w publikacjach naukowych, ale na wszelki wypadek nie szukam. Mam swoje. Sprawdzone i na poznańskich Termach Maltańskich poczynione. Czynię takowe od kilkudziesięciu tygodni regularnie we wtorek wieczorem. W tym czasie razem z przyjaciółką wykonujemy szereg przedziwnych ruchów mających usprawnić nasze niezwykle powabne sylwetki i spowodować wydzielanie hormonu szczęścia. Wykonujemy te ruchy w towarzystwie kilkudziesięciu innych niewiast, podobnie jak my miotających się przez 45 minut w wodzie na głębokości 5 m. Ta głębokość ma ogromne znaczenie, bo PODOBNO już sam ruch na tej głębokości rzeźbi sylwetkę. Pewnie dlatego jesteśmy takie powabne i na pewno dlatego czasem możemy sobie bardziej popatrzeć i pomyśleć, niż skupiać się na intensywnym wykonywaniu rozpaczliwych wyrzutów kończyn dolnych i spazmatycznych ruchów kończyn górnych. Woda i tak nas wyrzeźbi.
No więc w ostatni wtorek też bardziej sobie patrzałam, niż naśladowałam ruchy prowadzącej - specjalistki od zumby w wodzie. I z rosnącym zainteresowaniem przyglądałam się grupie mężczyzn, którzy w tym samym czasie także ćwiczą na naszym basenie, na sąsiednim torze. Ćwiczy tam grupa w różnym wieku, za to wszyscy mają wiosła i ogromne torby na kółkach. Nie mogę dojść jaka to dyscyplina, ale na pewno jakaś bardzo męska. Najpierw wszyscy się schodzą z tymi wielkimi torbami. Żeby było ciekawiej  przychodzą na basen ubrani. To znaczy mają spodnie i bluzy, co wśród tej armii golasów skąpo odzianych, latających w te i nazad po brzegach basenów zdecydowanie wyróżnia tę grupę. Potem się długo naradzają. A potem pływają w takich małych kajaczkach. Żeby było jasne,  słowo pływają to lekkie nadużycie, bo oni raczej tkwią w jednym miejscu jeden za drugim, bo tor mają jeden i jak wszyscy wejdą w te kajaczki, to szczelnie wypełniają przeznaczoną przestrzeń i o ruchu nie ma mowy. Może oni ćwiczą korki wodne? A może to jakaś sekta wodniaków? Przyglądam się temu zjawisku już na tyle długo, że korci mnie, by podejść i zapytać, co oni za jedni. Myślę sobie jednak, że na pewno to są amatorzy sportów ekstremalnych.
Tylko ekstremum im się zmniejszyło.
Jednak przedwczorajszy basen zapewnił mi o wiele więcej przeżyć niż normalnie. Wyjątkowo towarzyszył mi mąż i tym razem jechałam na basen  z nim,  nie z koleżanką. To istotne, bo mój mąż, jak każdy prawdziwy mężczyzna też lubi przeżycia ekstremalne i pewnie dlatego nie staje na parkingu, tylko szuka różnych innych miejsc. Jechaliśmy samochodem zastępczym na numerach z innego województwa. Kiedy wróciliśmy do auta, okazało się, że zostało okradzione. Szeroko otwarte drzwi nie zostawiały żadnej wątpliwości. Tego typu zdarzenia powodują u mnie gwałtowne skrócenie wszystkiego w środku. No i uruchamia się wyobraźnia. W samochodzie nie mieliśmy nic prócz kluczy do domu i trójkąta odblaskowego. Złodziej to zabrał. A moja wyobraźnia podsunęła wszystkie możliwe rozwiązania i komplikacje. W ciągu kilku minut nadawałam się do rekonstrukcji psychicznej i z nerwów bolało wszystko – cała moja wyrzeźbiona sylwetka. Przebiegły Mąż  kluczył potem po mieście, by zgubić ewentualnego złodzieja, bo ten  mógł jechać za nami, by zlokalizować dom. To wydłużało niemiłosiernie proces produkowania okrutnych obrazów w mojej głowie. Z tymi wszystkimi obrazami w głowie,  wróciwszy bardzo późno do domu, poszłam do łóżka po to, by spokojnie móc je do czwartej rano przemyśleć. O czwartej nad ranem byłam gotowa dać sobie łeb uciąć i wypatroszyć wyobraźnię. Naczyta się człowiek kryminałów i potem zwyczajny złodziej obrabiający samochody przed basenem grozi mu zejściem śmiertelnym na zawał z powodu wyobrażonych strachów.

Rano wstałam, jak pijana i w tym stanie swoistej nietrzeźwości myśl mi przyszła taka, że ekstremalne sporty też są szyte na miarę.
Ja mam miarkę.
A ta się przebrała!
Czytaj więcej »

Potęga sztuki filmowej

11:20

Uff! Zobaczyłam światełko w tunelu. Wszyscy moi bliscy i dalsi znajomi wiedzą, że siedzę po uszy w pewnym projekcie. Celowo nie podam nazwy projektu, bo wkrótce po podpisaniu ze mną umowy na opracowanie koncepcji działań edukacyjnych, w kraju odbyły się wybory i bardzo szybko projekt z racjonalnego stał się politycznym. Bo w naszym kraju każde działanie – a szczególnie sensowne! natychmiast staje się  polityczne. Nie jest dobre albo złe, mądre albo głupie, potrzebne lub nie – ono jest albo za, albo przeciw! Nawet jeśli chodzi o edukację podnoszącą świadomość społeczeństwa w kwestiach ogólnych. No ale proszę:  sami posłuchajcie, jak to brzmi – podnoszenie świadomości społeczeństwa! Musi być politycznie!
W tym projekcie też tak się zadziało. Nowa władza natychmiast zabroniła wszystkiego. Bo tak! I już! W dodatku zagroziła różnymi możliwymi sankcjami i wszystkim opadły skrzydła. I tylko mnie pozostał zaszczyt wykonania dzieła, na które wcześniej podpisałam umowę. Uwielbiam robić coś, o czym wiem, że trafi do kosza. Motywacja rośnie mi tak, że zerwałabym stalowe liny uciekając od biurka. Ostatni tydzień skupiałam się na opracowaniu dokumentu dla tego zawieszonego projektu. Pracowałam w pocie czoła, niekiedy tylko nasłuchując, co w świecie słychać.
Po pierwsze dotarły do mnie wyniki badania dotyczące zebrania danych w sprawie czytelnictwa w Polsce. Spadło nam , podobnie jak wszystko inne ostatnio. 37%, o ile dobrze pamiętam, sięga po książkę. Trochę to nie zgadza się z moimi odczuciami, bo ja wokół siebie mam czytających i zainteresowanych. Ale myślę sobie, że obracam się w grupie jakiejś mniejszości i w związku z tym mogę mieć złudne wrażenia. No i w tym świecie ułudy wolałabym pozostać. Przynajmniej przez jakiś czas, do czasu sukcesu literackiego, bo inaczej to po co pisać?
Potem był Międzynarodowy Dzień Mózgu i z radia dotarła wstrząsająca dla mnie informacja podana przez Jacka Santorskiego, że wg badań Japończyków tylko 4% populacji używa mózgu do kreacji. Pozostali odtwarzają schematy. Powiem szczerze -  wynik zadziwiająco niski. I  naprawdę przygnębiający, bo zachwiało się moje poczucie bezpieczeństwa. Zawsze wierzyłam w mądrość ludzi, a tu tylko odtwórcze działanie? Duch mi opadł.
Nie lubię żyć z takim upadłym duchem, dlatego namówiłam przyjaciółkę na kino. Na kursie pisarskim dostałam zadanie, by obejrzeć „Planetę singli”. W końcu komedia romantyczna ducha podnosi,  a dla mnie rodowitej poznanianki, wykonanie polecenia to rzecz prawie święta i uzasadnia każdą fanaberię. No to poszłyśmy. Bardzo byłam ciekawa, jaki będzie scenariusz pisany przez kilku scenarzystów (dokładnie pięć osób). Składankę widać gołym okiem, ale film oglądało się sympatycznie. Niektóre sceny irytująco głupie, inne naprawdę zabawne. Po filmie mam taką refleksję, że jak się chce w polskim kinie lub w literaturze pokazać dziewczynę niezaradną życiowo, nieatrakcyjną i pogubioną, to ona na pewno będzie nauczycielką. No cóż. Trzeba przyjąć i przemyśleć.
Jednak z kina wyszłam z duchem nie tylko upadłym ale wręcz bez ducha. I to wcale nie z powodu kulturowych schematów  pokutujących w głowach Polaków na temat nauczycielek. Obejrzałam zwiastun filmu „Smoleńsk”. I myślę, że dopiero po premierze tego filmu rozpocznie się  w Polsce prawdziwa wojna, a to  co mieliśmy dotychczas, to były tylko wielkie manewry. Przesłanie zwiastuna jest jednoznaczne – Smoleńsk to był zbiorowy mord, a wszyscy , którzy myślą inaczej to oszukana ciemnota. Film obejrzymy tysiące razy, tyle ile trzeba, by nikt nie pomyślał inaczej.
Moje babcie, które przeżyły dwie wojny, pewnie poszłyby robić zapasy na ciężkie czasy.
A ja siedzę bez ducha i marzę, by w wyniku jakiegoś cudu wzrosła populacja osób korzystających z mózgu.
Bo inaczej – klęska.
Czytaj więcej »

Czego można się dowiedzieć na kursach pisarskich?

13:21

Biję się w pierś swą obfitą i przyznaję…. nie pisałam. Ale zaraz dopowiadam – nie pisałam, bo …pisałam. A wszystko z powodu ciągot. Pisarskich oczywiście.
Rozpisałam się ostatnio i czując potrzebę rozwoju w tym kierunku, zgłosiłam się na kurs z podstaw pisania, czyli takie warsztaty dla tych, co im po głowie chodzą różne pomysły związane z pisaniem. Najpierw zapisałam się na jeden kurs, ale ja wszystkiego lubię mieć więcej, więc zapisałam się i na drugi, który także dotyczy pisania, tyle że program zajęć był trochę inny. Jak to mówią – KTO BOGATEMU ZABRONI? W tym przypadku nikt się nie odważył.

Rzecz nie była tania, bo jak coś jest elitarne, to cena zawsze wydaje się być z kosmosu. No ale w końcu – rozwój musi boleć, dlatego na wejściu zapewniono uczestnikom  ból finansowy. Potem były męki twórcze, ból głowy z niewyspania, ból wątroby z nadmiaru kawy, ból serca z okazji krytycznych opinii i na koniec (za to zostanie na dłużej!) ból w odcinku lędźwiowym od ciągłego siedzenia przy komputerze lub stole. I pisania. No i to by było tak w skrócie podsumowanie ubiegłego tygodnia. I wyjaśnienie mojego milczenia na blogu.
Sadząc po ilości bólu i jego zróżnicowaniu rozwinęłam się. Nie wiem, czy literacko. Tego na razie nie umiem ocenić. Na pewno było to niezwykłe doświadczenie społeczne i bardzo inspirujące do dalszego rozwoju. Po pierwsze poznałam ludzi, którzy mają podobne zainteresowania. Byłam bardzo ciekawa, kto ma tyle determinacji, by z takiej oferty skorzystać? Oczywiście w obu grupach były same kobiety. Niestety zawyżałam średnią wieku w sposób zdecydowany.  Pod tym względem kurs przyniósł mi cały szereg przykrych doświadczeń, bo kilka razy miałam wrażenie, że w sposobie odbioru zjawisk, w sposobie opowiadania o nich w tworzonych tekstach między mną i moimi koleżankami była przepaść nie do pokonania. Na dodatek w omawianym na zajęciach opowiadaniu  Edgara Poe przeczytałam o „sześćdziesięciopięcioletnim starcu steranym życiem stojącym nad grobem” , co nie dodało mi otuchy. Obnażyłam także swoje luki kulturowe, bo okazało się , że ja po prostu należę do grona wykluczonych z racji tej, iż nie oglądam kultowych seriali i nie chodzę do kina. To znaczy chodzę, ale nie tak często jak powinnam, by być na bieżąco i rozumieć, o czym mówią uczestnicy zajęć. W kwestii seriali, to ja nawet nie wiedziałam,  że takie są. A tu bach. Ludzie wiedzą. Mało tego! Mam teraz przeświadczenie, że bez spojrzenia filmowego nie da się dziś rozmawiać o literaturze. Że już o pisaniu nie wspomnę.
No i w związku z tym postanowiłam szybko nadrobić i zachęcona przez koleżankę z kursu obejrzałam dwa odcinki podobnego bijącego rekordy popularności serialu „Dziewczyny”. Koleżanka (ok. 30 lat) uprzejmie zapytała czy widziałam „Seks w wielkim mieście”. Kiedy potwierdziłam, ostrzegła uczciwie, że „Dziewczyny” są podobne, tylko gorsze. I jeszcze  poprosiła, bym przeczekała dwa odcinki, bo od trzeciego już się da to oglądać.
Obejrzałam dwa. Nie wierzę, że się da oglądać. Ale się nie poddam.
Poza tym dowiedziałam się wielu informacji o „kuchni pisarskiej”, trudzie poszukiwania wydawcy, o sztuczkach wydawców wobec debiutantów oraz  o sztuce marketingu. Wszystko to było bardzo przydatne i odpowiadało na potrzeby odbiorców, którzy chcą zaprojektować swój sukces. I w tym miejscu rodzi się pewna wątpliwość, czy na pewno moje oczekiwania zostały spełnione. Bo nie wiem, czy w mym przypadku sukces to dobre słowo. Chyba potrzebuję trochę czasu, by móc to ogarnąć.
W każdym razie uczciwie pisałam różne wprawki, słuchałam opinii o moich tekstach i doświadczałam życia adeptów pisania.
Na szczęście w minionym tygodniu byłam także na wieczorze Andrzeja Poniedzielskiego, za którym przepadam. Zawsze podnosi moje upadające ego. Poniedzielski ma w sobie wszystko to, co kocham w dojrzałych mężczyznach. Spokój, finezję językową i dar widzenia zjawisk takimi, jakimi są. No i dystans oczywiście. Na zakończenie wieczoru wyjawił obecnym swoje rozumienie różnicy między optymistą, a pesymistą. Otóż optymista jest przekonany, że świat stoi przed nami otworem a pesymista w zasadzie myśli podobnie.

Tyle tylko, że wie, o który otwór chodzi.
Czytaj więcej »

Międzynarodowy Dzień Pisarzy

08:05

Z okazji tego ważnego dla ludzkości dnia, chciałabym złożyć PISARZOM życzenia. Żeby wytrzymali i żeby było im choć trochę łatwiej. Bo łatwo nie mają, a szczególnie Ci , którzy przechodzą przez proces twórczy, a nie tylko marketingowy.
To zawężenie wiąże się z nowym (na pewno dla mnie nowym) zjawiskiem, że pisać mogą wszyscy. I w tej sytuacji pojawia się pytanie, kiedy osoba pisząca staje się pisarzem? Mam z tym poważny problem od pewnego czasu. Kilka miesięcy temu pewna moja znajoma, z którą utrzymywałam raczej luźne kontakty, korzystając z FB zaprosiła mnie na swój wieczór autorski, ponieważ napisała i wydała książkę. Zaproszeń na wydarzenia dostaję wiele, ale to mnie zaintrygowało, bowiem każdy , kto ma podobne do moich ciągoty (a mnie pisanie intryguje)  wydaje mi się interesujący, a kontakt z nim bardzo pożyteczny i pouczający. Moja znajoma systematycznie od wielu lat wprawiała mnie w osłupienie nagłymi zwrotami akcji w swoim życiu, śmiałością podejmowanych decyzji i niezwykłą determinacją w ich realizacji. Była handlowcem. Podobno świetnym. Miałam jednak wrażenie, że jej życiowa brawura nie przekładała się na lepsze życie. Do tego stopnia, że wrodzona poznańska natura i wpisane w nią umiłowanie uporządkowanego życia bez nadmiaru życiowych zakrętów coraz częściej hamowało moje buńczuczne zapędy, by spotykać się z tymi, którzy przez całe życie latają z siekierą i tak nią wywijają, że nawet nie widzą, iż szkodzą sami sobie i swoim najbliższym. Ale kiedy dostałam informację, że napisała książkę postanowiłam koniecznie przeczytać i bardzo zaintrygowana poszłam na wieczór autorski, bowiem pisarzy cenię, podobnie jak innych artystów.
I powiem szczerze – było to przeżycie niezapomniane.
Wieczór autorskim był głównie z nazwy. Tak naprawdę to uczciwiej byłoby go nazwać wieczorem sprzedaży wszystkiego. Oczywiście autorką wieczoru była moja znajoma, ale też tak nie do końca, bo właściwe nie wiadomo o kim mówiono więcej i kto był bohaterem wieczoru – nowy tytuł pisma wchodzący przebojem na rynek, facet od ubezpieczeń reklamujący swoje biuro, brafitterka zachęcając do skorzystania z usług, biuro turystyczne umożliwiające „podróż marzeń do wymarzonego SPA”, rzeczona autorka, czy kilkanaście innych osób uczestniczących w tym wieczorze autorskiego marketingu i reklamy. Poszłam z nadzieją na rozmowę o pisaniu, procesie twórczym, akcie tworzenia, wątpliwościach pisarza, inspiracjach i problemach świata, o których trzeba mówić, bo inaczej nas rozsadzi.  O bólu istnienia, a nawet w końcu o bólu kręgosłupa od nieustannej pozycji siedzącej.
A tu HOP! HOP! Kupujcie, bierzcie, wygrywajcie, bo dzisiaj taniej. O ja głupia! – myślałam.

Postanowiłam jednak mimo wszystko kupić książkę i ją przeczytać. Znaleźć w niej myśl, przesłanie, klimat, intrygę – coś , czego szukamy w książkach. I nie było tam nic. NIC! co odcisnęłoby się w mojej głowie po przeczytaniu. No to uznałam, że podejmę jeszcze jedną próbę. Poproszę moje wierne przyjaciółki, żeby przeczytały i oceniły – w czym problem. W książce? Czy może we mnie, w mojej dajmy na to  zawiści, że ktoś inny zrobił coś ważnego. Książkę wzięły i…. szybko oddały. Z prośba, bym ich jednak nie ćwiczyła takimi przeżyciami, bo może to naruszyć nasze dobre stosunki.
W ten sposób zrozumiałam i teraz głęboko w to wierzę, że książkę może napisać każdy, choć nie każdy powinien. Nawet wydać można wszystko, jak się człowiek koło tego zgrabnie zakręci. Dla dobra ludzkości nie powinniśmy z tego korzystać zbyt chętnie, bo może to przynieść opłakane skutki. Ale i to ciągle jeszcze nie jest strasznie groźne. Martwi mnie co innego. Że jak człowiek powtarza uporczywie pewne prawdy, to w końcu uzna je za prawdziwe. Obserwujemy to zjawisko u większości polityków, częste jest u zarządzających. Przekonanie o własnym talencie, skuteczności  rośnie i staje się niekwestionowalnym pewnikiem tym szybciej, im częściej i mocniej je artykułujemy.  Okazuje się, że teraz w ten sposób można zostać także pisarzem. Moja znajoma na odchodne dała mi wizytówkę. Pod nazwiskiem napisano tłustym drukiem „pisarka”.
No to pytam – kiedy człowiek zostaje pisarzem?
I komu dzisiaj złożyć życzenia?

Na wszelki wypadek składam wszystkim, którzy tak o sobie myślą. Blogerom też!
Czytaj więcej »