Po przerwie
13:38
Takiej długiej jeszcze nie miałam od czasu, gdy piszę bloga.
Prawie dwa tygodnie milczenia. Nikogo nie będę przepraszać. Nie dlatego, że
jestem niegrzeczna i lekceważę moich stałych i niestałych czytelników. Nie będę,
bo FB ostatnio mi wyliczył, że słowem którego
najczęściej używam jest dziękuje i przepraszam.
No to teraz postanowiłam popracować nad sobą i koniec z
przepraszaniem.
Mogę najwyżej wyjaśnić, że zagubiłam się w dwudziestoleciu
międzywojennym, poddałam twórczemu szałowi i spłodziłam (na zamówienie!) pięć odcinków słuchowiska o pewnym niezwykle przedsiębiorczym
panu. O kim – to na razie sza! Bo po co psuć niespodziankę? Wszystko w swoim
czasie. Ważne natomiast jest, że po raz pierwszy w życiu wykonywałam takie
zadanie. Wszystkim, którzy mi w jakikolwiek sposób pomogli, bardzo dziękuję. Musiałam
zebrać mnóstwo informacji źródłowych, poczytać o człowieku, innych ludziach i
epoce. Musiałam zrozumieć, jak się pisze słuchowisko radiowe.
Pewnie gdybym
wiedziała, co mnie czeka, nigdy bym się nie zgodziła. Ze strachu, że nie
podołam. A ponieważ nie wiedziałam, to mam za sobą niezwykłą przygodę.
Podwójnie ciekawą! Po pierwsze dowiedziałam się bardzo interesujących rzeczy o
historii, ludziach z mojego kawałka świata. Po drugie odkryłam siebie, jako
człowieka w procesie twórczym. I to jest
jeszcze ciekawsze, bo nagle po kilkudziesięciu latach znalazłam w sobie
nieuświadomiony potencjał, zapał i poczułam wielką radość tworzenia. Brzmi
banalnie, jak się o tym mówi lub pisze. Jak się to przeżywa, to jest to coś
cudnego. Dotychczas czytałam i słyszałam tylko o męce tworzenia. Zawsze wtedy sobie
myślałam, że coś tu nie gra! Jak się tak męczy, to po co to robi? – tłukło mi
się z tyłu głowy. Dla kasy? Podobno jej
nie ma i nikt dla kasy nie tworzy. Albo jak tworzy dla kasy, to mu wychodzą gnioty,
a nie wielka sztuka. Toż to nielogiczne i nieracjonalne. I teraz już wiem na
pewno, że to jest ściema artystów różnej maści i kondycji.
Następnie poszłam do apteki, w której funkcjonuje bezbłędnie system zamawiania w hurtowni nieobecnych na półce leków. Pani przyjęła receptę i poprosiła bym przyszła odebrać za dwie godziny, czyli po meczu. Wróciłam do domu i na czas meczu oddaliłam się od telewizora, by być jak najdalej od szaleństwa. Bo ja generalnie wolę ciszę i spokój. Przez moje osiedle, na którym zapadła grobowa cisza, tylko czasem przelatywał zbiorowy syk i smutne „O k…”. Poza tym śmigały jaskółki, słońce zachodziło, trawa schła. Mecz się zakończył wiadomo jak. Przez FB przelała się fala komentarzy znawców futbolu. A ja poszłam do apteki odebrać leki.
I tekst „Polacy nic się nie stało” znów brzmiał swojsko.
I nie można tak było od rana?
0 komentarze