Upał

12:18


Tak gorąco nie było nawet w Grecji. Byłam, to wiem na pewno. Podkreślam osobiste doświadczenie, bo jak człowiek poczyta o klimacie, to może się pogubić. Na przykład u nas jest podobno umiarkowany. Ja pytam w czym niby to umiarkowanie się przejawia? Bo te skoki, te różnice to jakaś aberracja klimatyczna, chwiejność, dualizm a nawet dwubiegunowość (żeby się trzymać tylko skrajności) nic z umiarem nie mające wspólnego. No, ale może ja słowa umiar także już nie rozumiem i muszę przyjąć, że dobra zmiana podstępnie zmieniła znaczenia słów niby powszechnie znanych i używanych.
W każdym razie pogoda sprawia, że ostatnio częściej przebywam na dworze, gdzie szukam miejsc zacienionych. Przełamałam nawet swoje utarte przyzwyczajenia i czasem udaję się w zupełnie nieznany kąt ogrodu. W tym miejscu muszę się przyznać, że miłość do ogrodu odziedziczyłam po mieczu, nie po kądzieli. Czyli mój stosunek do ogrodu jest taki, jak mojego Taty – ogród to miejsce, gdzie można w spokoju poczytać lub posiedzieć z przyjaciółmi przy kawie.
Nie przeszkadzają mi żadne chwasty, niedopilnowane roślinki i nie mam szału tworzenia nowej jakości ogrodowej, polegającej na podglądaniu roślin, ich gromadzeniu i pielęgnacji. Roślinność powinna sobie jakoś dawać radę, a konkursy, kto więcej plonów zebrał, to nie moja dyscyplina. Ja mogę ewentualnie skosić trawę. Ale też nie za często. W moim ogrodzie najbardziej lubię jego niezależność, choć ta ostatnio zaczyna być niepokojąca, bo wszystko u nas rośnie i zrobiło się niezwykle ciasno, gęsto. Dzięki temu w dni upalne nad wyraz przyjemnie. Otwarta przestrzeń jest tylko na skromnym tarasiku. Reszta dzika i żywiołowa. Z tego powodu naszą działkę lubią różne zwierzątka.

Pisałam o ogrodowych tajemnicach, ale czas tej wakacyjnej bliskości przyniósł kolejne nowe doświadczenia. Otóż w poszukiwaniu cienia i chłodu zawędrowałam ostatnio z leżakiem na tył domu, czyli tam, gdzie normalnie wcale nie chodzę. Odwiedzam to miejsce mniej więcej dwa, trzy razy do roku. Latem, kiedy trzeba zebrać jeżyny, bo już nawet ptaki na drucie drą się, że ja jestem leń i plonów nie zbieram. W tym roku weszłam wcześniej z przyczyn upału i nagle przed moimi oczami pojawiła się dorodna śliwka obsypana dojrzewającymi owocami.
Głowę bym dała, że w tym miejscu nigdy żadnej śliwki nie było. Tym bardziej tak obficie obsypanej. Długo stałam przed tym drzewem i nie mogłam się nadziwić, skąd ono tu?
Mąż zapytany o przyczynę przypatrzył mi się z uwagą.  
- No jak to skąd? Wsadziliśmy.
- My? Znaczy, ja też? – drążyłam, bo nic nie pamiętam, bym jakąś śliwkę z tyłu domu wsadzała.
Mężczyźni w pewnym wieku potrafią tak spojrzeć na kobietę, że odechciewa się wszystkiego. Mój właśnie tak spojrzał. I nie wiem, czy było w tym więcej politowania, czy troski o stan mojego przegrzanego umysłu.
Stałam skonfundowana, bo drzewo jak byk, „śliwków jak mrówków”, a w mojej głowie samo zdziwienie. I zero wspomnień z faktu wsadzania. Tyle samo z pielęgnacji. Kilka razy w życiu przeżyłam już podobne chwile i takie totalne zadziwienie. Zazwyczaj wtedy przede mną stawała piękna dziewczyna lub dorodny młodzian, o których nie tak dawno mówiło się na ucho, że wkrótce ma się narodzić. A teraz właśnie zdawała/ł maturę lub szukała/ł pracy. Dlatego wiem, że trzeba przeczekać i ochłonąć. Pomaga.
Chyba za mało interesuję się życiem doczesnym, pomyślałam sobie stojąc dalej przed znienacka objawioną śliwką. Pewnie mnie jakiś projekt wciągnął - odpędziłam czarne myśli kołaczące pod kopułą, że demencja i inne takie mnie właśnie dopadły.
- Ty się lepiej obejrzyj i zobacz to! – powiedział mój małżonek i wskazał na niski murek za mną.
Obróciłam się i zobaczyłam kamienny murek oddzielający fragmenty ogrodu, a na nim kilkanaście pestek od śliwek i jedna śliwka lekka nadgryziona.

- To one już są dobre? Tyle zjadłeś? – zapytałam nie bardzo rozumiejąc, co w tych pestkach interesującego.
- Twarde jak diabli. To nie ja je zjadłem.
- No to kto? – zapytałam całkiem skołowana, bo mało, że mi znienacka drzewo wyrosło, obrodziło bez umiaru (znowu robota z zaprawianiem!), to jeszcze ktoś sobie balangę urządził i nie posprzątał.
- No właśnie. – odparł Małżonek i staliśmy tak oboje nad murkiem, a przed nami, jak kręgi w zbożu w Wylatowie, leżały dokładnie obżarte pesteczki  i jedna śliwka nadgryziona.
- Zobacz, gdzie one leżą. Ułożone na murku, a nie objedzone pod drzewem. Kto jest taki wymagający? Ktoś przeniósł je spod drzewa, by tu je zjeść. To ponad dwa metry. - Mąż mój wyraźnie bardziej błyskotliwy, wyciągał wnioski z obserwacji. Stałam, jak urzeczona, tym ogrodowym ucztowaniem i jego dedukcją.
- Zupełnie, jakby człowiek sobie przysiadł. Tylko, że śliwki na razie za twarde dla człowieka. – podzieliłam się spostrzeżeniem.

- I teraz już wiesz, dlaczego Belka się tak irytowała wieczorami. A my myśleliśmy, że to psia ściema, by jeszcze raz wyjść do ogrodu. – powiedział Mąż i z miłością spojrzał w czarne ślepia Belki, która zawsze jest w gotowości do pilnowania swojego terytorium i do przyjmowania dowodów uwielbienia.
Faktycznie noce ostatnio mieliśmy niespokojne, bo okno w sypialni otwarte, a Belka, która jest stale w pozycji czuwającej, każdy ruch w okolicy anonsuje. Kilka wieczorów z rzędu z okropnym skowytem rzucała się do biegu z sypialni do wyjścia, by interweniować i zaprowadzić porządek w ogrodzie. Musiała widzieć tego bezczelnego ktosia, bo z naszego okna murek widać, jak na dłoni. My oczywiście nie reagowaliśmy z należytym zaangażowaniem i proszę. Oto skutki. Obżarte pesteczki są dowodem naszej niefrasobliwości. Z psiego punktu widzenia oczywiście.
- No dobra! Ale kto to może być? Jakie zwierzę? Kuna z dachu? Kot zabijaka? Króliki uciekinierzy? Wiewiórki? Kto jeszcze lubi niedojrzałe śliwki?
- Ty Belki pytaj. Albo dzwoń do Hanki! – powiedział Mąż, u którego wiara w możliwości Belki i szacunek dla wiedzy ekspertów są równoznaczne.

Dobrze, że jest upał i że wakacje.
A swoją drogą, ogród mnie uczy odpuszczania. Sobie i innym.
I całkiem nieźle mi to wychodzi.

0 komentarze