Ktoś

03:11


Na osiedlu mamy sklepik. Taki mały spożywczo- warzywniczy ze wszystkim, co jest potrzebne w tradycyjnej polskiej kuchni. Uwielbiam to miejsce, bo ono jest centrum osiedlowego życia. Sklepik przetrwał wszystkie inne otwierane obok i wypracował pewien model koegzystencji z „Żabką”. W niej życie kwitnie po zmroku. W sklepiku od samego rana, bo to i bułki, i gazetka, i jeszcze pogadać można z sąsiadami. Sklepik ma  swój klimat. Wystrojem, aranżacją przestrzeni przypomina dawne czasy. Jest mało miejsca, niewygodnie  i jakoś tak po ludzku, intymnie. To ośmiela.
W tymże sklepiku szukam jajek. Półka z jajkami umieszczona jest w miejscu trudno dostępnym dla niewysokich, za lodówką. Wykonuję więc ekwilibrystykę powietrzną z wygięciem kręgosłupa, by do tych jaj się dostać i jeszcze wybrać właściwe, czyli zgodne z ideą poszanowania niosek. Nie mam okularów, światło beznadziejne i gdy tak wykonuję te swoje wygibasy, słyszę za sobą: „A pani to jest osoba publiczna i ja panią znam”. Głos jest kobiecy i raczej obcy. Zanim zdążyłam się ogarnąć z tymi jajkami i odwrócić do niej, kobieta wcisnęła się między półkę a lodówkę, by spojrzeć mi prosto w twarz i wypaliła - No! Wiedziałam, że to pani! Czy pani wie, że na Wiankowej zamykają przychodnię rehabilitacyjną? I co Pani na to?
Anioł bystrości przeleciał nade mną, więc nie odpowiedziałam natychmiast, że nie wiem i nie korzystam i że ja teraz jajka, a potem cebulę. Za to roztropnie zapytałam, co ona o tym sądzi. Wtedy dowiedziałam się, że powinnam natychmiast interweniować  w tej sprawie. Przecież tam było tak wygodnie i gdzie ona teraz pojedzie? Pani była mniej więcej w moim wieku i nie robiła wrażenia pozbawionej energii czy ułomnej. Udzieliła mi wszelkich instrukcji , co powinnam zrobić i z kim rozmawiać, a na koniec dodała „mnie też kiedyś wszyscy znali”. Wróciłam do domu poruszona skutkami rozpoznawalności i ogromem oczekiwań społecznych.  
Pewnie ta historia przepadłaby w natłoku innych zabawnych zdarzeń, ale kilka dni później przejeżdżałam ze koleżanką samochodem koło mojego osobistego płotu, na którym wisiał baner wyborczy Marcina Bosackiego. Koleżanka jest trochę młodsza, świetnie wykształcona i bardzo aktywna zawodowo. Świetnie sobie radzi w życiu i mamy podobne poglądy polityczne. Ale widok tego plakatu i fakt, że wisi na moim płocie, uruchomił w niej lawinę uwag, jak to teraz powinnam przekazać panu z plakatu, że on nic nie zrobił. Był kompletnie niewidoczny. Jego kampanii właściwie nie było. I ona na przykład w ogóle go nie zna. I jak to teraz on ma być naszym ambasadorem?
Słuchałam zdziwiona nie mniej, jak przy tych jajkach. Choć wymiar oczekiwań obu pań był zupełnie inny, to jednak  życiowa postawa wydaje mi się bardzo zbliżona. Zadałam pytanie, co jej zdaniem powinien zrobić startujący w wyborach w półmilionowym mieście, by dotrzeć do ludzi? No nie wiem, ale coś powinien. A ja nic o nim nie wiem  – padła odpowiedź. Mówi to wykształcona kobieta, perfekcyjnie posługująca się nowoczesnymi urządzeniami, bardzo aktywna we wszystkich dziedzinach życia. No może w tej jednej, wspólnej, jakby mniej.
Mam wrażenie, że mimo różnic wieku, statusu społecznego generalnie oczekujemy, że ma nam być dane. Ktoś ma nam dać, przynieść, powiedzieć, zrobić. I wszystko jedno, czy to jest informacja, interwencja czy namacalne dobro, którego potrzebujemy.
Upewniłam się w tej opinii wczoraj, podczas otwartej sesji Miejskiej Rady Seniorów, którą zorganizowaliśmy w Teatrze Polskim. Zaprosiliśmy wszystkich seniorów z Poznania, by porozmawiać z nimi o ich pomysłach na Poznań, pomysłach na projekty, potrzebach osób starszych. Przyszło kilkudziesięciu i chętnie dzielili się uwagami, pomysłami. Przeważały jednak opinie, czasem żale, że ludzie nie wiedzą, że na ich osiedlach nic się nie dzieje, nie docierają informacje a przecież seniorzy, chcieliby wiedzieć i skorzystać. I myśl wspólna się przewijała -  NIECH KTOŚ TO NAPRAWI!

I wtedy odezwała się ona – moja idolka.


W konkursie piękności w każdym wieku wygrałaby we wszystkich konkurencjach. Jest zgrabna, zawsze ładnie ubrana, elegancka i pięknie uśmiechnięta. Siwe włosy nie dodają lat. Taki żywy przykład kobiety bez pesela. Jak zawsze kulturalnie i elegancko, powiedziała prawdę, która ją chciałabym wykrzyczeć każdemu. Powiedziała, że jest od 10 lat wolontariuszką, włączyła się w pomoc pracownikom Centrum Inicjatyw Lokalnych, by informacja o wydarzeniach docierała do innych. Co miesiąc idzie, pakuje informacje do „Tytki Seniora” a następnie zabiera materiały informacyjne i niesie na swoje osiedle, by tam zostawić dla innych.  Zostawia w piekarni i w innych miejscach, do których przychodzą ludzie;
Sprawdziłam – korona jej z głowy nie spadła!
A ja zastanawiam się, co trzeba  zrobić, by powszechne dawania rad i wskazówek innym, zamienić na własną aktywność społeczną i zainteresowanie tym, co nasze wspólne?
By zamiast uruchamiania „ktosia”, uruchomić siebie?

0 komentarze