Bez pierniczków

13:17


Pisanie bloga jest bardzo niebezpieczne, bo gołym okiem i publicznie widać zaniedbania. Niby człowiek pisze dla przyjemności, bo mu się słowa same cisną i głowa nie zasypia. A potem nagle z listy postów widać, że może i głowa nie zasypia, ale połączenia z tyłkiem, na którym trzeba usiąść i rączkami, którymi trzeba po klawiaturze poprzebierać, to już od dawna nie było. I tylko sromota jakaś i deprecha nieobecnej blogerki, jakby jej (czyli deprechy) było wokół mało.
Więc dziś tylko dla odprężenia przedświątecznie.

Może zacznę od tego, że najważniejsze polskie święta znalazły się moim zdaniem w najmniej pożądanym okresie roku i coś by tu trzeba zmienić. To taki mój postulat właściwie nie wiem do kogo. Ale pomyślę. Bo ustanowienie świąt na koniec roku (albo końca roku zaraz po świętach!) jest naprawdę nieprzemyślane. Po pierwsze jest koniec roku i wszyscy muszą coś załatwić. WSZYSCY! Nie ma zmiłuj! I do tego czegoś dokładają te obowiązkowe zakupy, prezenty i inne takie. No i robi się zamieszanie nakręcane skutecznie przez wszystkie przedświąteczne reklamy i obietnice, że okazja, że najtaniej, że jak kupisz trzy, to będziesz do przodu, a jak kupisz dziesięć, to jedenasty gratis i pełnia szczęścia. A potem leci muzyczka, co roku ta sama i człowiekowi robią papkę z mózgu. Ckliwą miazgę. Ja mam dużą odporność i nie ulegam, ale żyje mi się trudniej, bo wszyscy wokół latają w amoku, a ja przecież z nimi muszę wszystko załatwić. No i jak tu żyć i załatwiać w takim stanie?
W dodatku na drodze do skuteczności stają przedświąteczne spotkania zwane różnie: śledzikami, opłatkami, wigiliami. W tym tygodniu wycałowałam się z tyloma osobami, że normę przyszłoroczną mam już wykorzystaną. Wczoraj uczestniczyłam w kilku spotkaniach, w tym jednym w bardzo szacownym gronie. Ponieważ była to grupa osób decyzyjnych w naszym mieście, na sali było ciemno od garniturów. Kobiety stanowiły maleńka grupkę – czyli dokładnie tak samo, jak w naszym życiu społecznym. W trakcie składania osobistych życzeń, jeden z panów życzył mi „i żeby było was więcej”! Muszę przyznać, że mnie zaskoczył, bo wyłamał się chłopak z przyjętej konwencji „zdrowia szczęścia i wszelkiego powodzenia”.
Obejrzałam się za siebie nerwowo i pytam „kogo nas?” – bo może ja czegoś nie wiem i nastąpiło cudowne „mnie rozmnożenie”?
Ale pan mnie uspokoił twierdzeniem, że chodzi mu o… kobiety!

Żeby było więcej WAS -  kobiet w polityce! – powiedział chłopina dumny z konceptu i wetknął mi opłatek w dłoń. Zanim zdążyłam pozbierać myśli i podziękować oraz odwdzięczyć się równie zgrabnymi życzeniami, tudzież myślą, że może jednak niekoniecznie tylko więcej, bo więcej jak widać wcale nie znaczy mądrzej i lepiej, to on się oddalił, a ja pozostałam wytrącona z równowagi. Po nim nadciągali następni, więc musiałam zebrać się w sobie, bo stanowiłam mniejszość i większość chciała mnie wyściskać. Udało im się.

Na szczęście mam Facebooka i tam zaglądam przemieszczając się tramwajem między kolejnymi spotkaniami. Na FB znajduję wsparcie głównie w postach innych kobiet, które podobnie jak, ja nie zrobią pierniczków z dziećmi, nie wkleją na FB zdjęć polukrowanych makowców i nie mają ambicji, by ich stół był najpiękniejszy. Uwielbiam te dowody antyświątecznej solidarności.  Jeden z takich postów doprowadził mnie do łez - w tramwaju miejscu publicznym. Napisała go moja sąsiadka, właścicielka pięknego psa o wdzięcznym imieniu Gałgan, który jest suką rasy wodołaz. Sunia jest najbardziej zżartą bestią na świecie i świetnie sobie radzi z ograniczeniami. Jest wielka, czarna jak smoła i działa cichcem. W domu stanęła już choinka, bo jest dwoje maleńkich dzieci, więc wszystko trzeba robić z wyprzedzeniem.
I kiedy znalazłam wpis  „Gałgan pod osłoną nocy zżarł 3 z 5 pierników na choince #czarnamenda” to humor mi wrócił natychmiast.

A potem doczytałam inne wpisy i przy „To i tak lepiej niż nasz Fred, który lata temu był tak uradowany z choinki w domu, że siusiał na nią regularnie” rżałam jak koń.
W tramwaju.  
Dzisiaj podniosła mnie na duchu przyjaciółka z Krakowa, deklarując, że na święta jako zapracowana weganka, ma nieumyte okna, zapas marchewki i psiej karmy.  Nie jestem sama – pomyślałam i zrobiło mi się lżej na duchu, a wpojone przez babki i matki ( w tym teściowe!) przekonania, że święta trzeba zacząć od umycia okien, zarzuciłam postami innych niewyrobionych koleżanek.
No więc w tym duchu kobiecej solidarności, życzę Wszystkim Moim Czytelniczkom, żeby złapały dystans i przed Świętami, a także podczas, zrobiły tylko to, na co naprawdę mają ochotę.
Moim Czytelnikom życzę, żeby sobie z tym jakoś poradzili.

I żeby uśmiech nie schodził z Waszych twarzy.
No i żeby było nas więcej.

0 komentarze