#metoo

13:27

Nie wiem, kto wpadł na ten pomysł. Nie wiem, kto, kogo i do czego przekonywał. Nie zdążyłam dopytać, ale to zrobię. Dowiem się na pewno. Wszystko potoczyło się tak szybko, że nawet moja wrodzona ciekawość świata, ludzi i mechanizmów nie zdążyła się włączyć. I teraz jest już po wszystkim, a ja nie wiem komu właściwie to zawdzięczam. I trochę jest ze mną tak, jak z bohaterką starego dowcipu, która wchodzi do pociągu i siada na miejscu dla matki z dzieckiem i kobiet w ciąży. Ktoś życzliwy dopytuje, czy jest w ciąży, bo przecież nie ma dziecka.
Na co ona:
- Właśnie zaszłam. Jeszcze nie mogę się otrząsnąć.
No i właśnie w takim jestem stanie. Ciągle nie mogę się otrząsnąć. W dodatku wszystko kojarzy mi się z seksem. Nic dziwnego. Po takim maratonie?

 
Od piątku do środy uczestniczyłam w przygotowaniu czytania performatywnego  „#metoo ze sceny” w Teatrze Polskim w Poznaniu. Zaprosiła mnie do udziału Ula Kijak – reżyserka (mniej zorientowanych informuję, że reżyserka, to kobieta reżyser, a nie pomieszczenie, w którym siedzi pan reżyser! To wcale nie jest żart, nawet ludzie wykształceni tak myślą – słyszałam na własne uszy!). Byłam jedną z sześciu kobiet występujących w tym wydarzeniu. Zgodziłam się  bardziej ze względu na przygodę teatralną, niż z powodów ideologicznych. A dziś, po tych kilku intensywnych dniach, mam przewrócone w głowie. I spowodowały to teksty, które czytałyśmy, atmosfera kobiecego zespołu i znakomitej współpracy, uważność i profesjonalizm moich nowych koleżanek, serdeczność, przyjaźń i poczucie wspólnoty. Po wczorajszym spektaklu, po dyskusji z udziałem Moniki Płatek i Joanny Krakowskiej oraz wysłuchaniu mądrych uwagach publiczności,  po reakcjach moich znajomych, doszło jeszcze poczucie misji. Więc chyba nic dziwnego, że nie mogę się otrząsnąć?
Akcja #metoo przewalająca się przez Internet nie była dla mnie szczególnie istotnym wydarzeniem. I to wcale nie dlatego, że  ja sama nigdy nie przeżyłam traumy związanej z molestowaniem, nagabywaniem, czy przemocą o podłożu seksualnym. Tak się stało, ponieważ wszystkie akcje na FB są dla mnie jednak mniej angażujące, niż inne, te na „żywo”. To różnica pokoleniowa i tyle. Wiem, że trzeba być na Facebooku, bo inaczej się nie żyje. Ale żyć wolę w realu. Więc o akcji słyszałam, ale nie śledziłam postów,  a moje bogate osobiste życie przyniosło mi w tym czasie kilka innych wzruszeń i wkurzeń. #metto zostało gdzieś w tle.
I dopiero Ula spowodowała, że ocknęłam się z letargu i dotarło. Dopiero spotkania, próby, rozmowy, czytanie kolejnych wpisów, wybranych z internetowego morza, przez Ulę, własne przeżycia te - wypowiedziane na forum i te, które skutecznie wyparte siedzą przyczajone w każdej kobiecej głowie, zwielokrotnione o miliony doświadczeń i przeżyć, pokazały, na co przymknęłam oko i co mi umknęło.
Czasu pracy nad tym czytaniem i samego wydarzenia nigdy nie zapomnę. To jedno z ciekawszych życiowych doświadczeń. Praca z Ulą i obserwacja tego, jak powstaje spektakl. Świetnie przygotowane aktorki, szukające w swoich zasobach odpowiednich środków wyrazu, pomysłów na interpretację. Wrażliwość i skupienie. A do tego temat – bardzo osobisty, trudny i niestety  znajomy. Dla mnie to było niezwykle inspirujące przeżycie.
Nie wiem, jak to wypadło, bo nie widziałam. Ale „#metto ze sceny”, powinno być oceniane nie tylko jako wydarzenie kulturalne, ale także jako wydarzenie społeczne. W końcu cały nasz wysiłek, to głos w ważnej sprawie. Zaprosiłam na czytanie i dyskusję kilka moich znajomych koleżanek – dojrzałych kobiet. Każda z nich podkreślała wielkie znaczenie tego wydarzenia. Każda mówiła o tym, co sama wyniosła. Poczuły się silniejsze, upewniły w tym, co robią i jak myślą, uświadomiły sobie. „małe ustępstwa”, które prowadzą do wielkich problemów, zajrzały pod swój dywan i zrozumiały, że trzeba się sprzeciwiać, a przynajmniej reagować. Jedna z nich, regularnie chodząca do teatru, powiedziała, że podczas „#metto ze sceny” wreszcie poczuła się we właściwym miejscu i czasie. Kilka poprzednich wizyt w teatrze było dla niej przyczyną głębokich rozterek i wątpliwości, czy warto kupować bilety i chodzić na spektakle. Bardzo ważne i budujące były dla nich wypowiedzi Moniki Płatek i Joanny Krakowskiej. Dla mnie też. To bardzo mądre kobiety.
Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku i wielką satysfakcją wracałam wczoraj wieczorem do domu. Jako przećwiczona w czytaniu performatywnym, zapowiedziałam najbliższej rodzinie zbiorowe odczytanie „umowy o dzieło”, którą spisał ze mną Dyrektor Teatru Polskiego oraz przećwiczenie aktu strzelistego gratulacji, które złożył nam osobiście Pan Maciej Nowak, jak w prawdziwym teatrze przystało– w garderobie. Dla mnie było to bardzo ważne, bo w końcu w moim przypadku debiut spóźniony, ale debiut. Umowa zostanie oprawiona w ramki i powieszona w miejscu rzucającym się w oczy. Żeby nikt nie miał wątpliwości, że w wieku dojrzałym też można. A nawet trzeba.
Do każdego zdarzenia życie dopisuje puentę. Wracam ja sobie dzisiaj z Urzędu Miasta, gdzie miałam przyjemność dyskutować w gronie ekspertów o polityce oświatowej miasta i oto na Starym Rynku , przed jednym z lokali widzę potykacz – tablicę, która ma zachęcić do wejścia i skorzystania z oferty gastronomicznej.
Ponieważ czytam wszystko po drodze, więc przeczytałam i to:
„Zabierz go na piwo, zanim inna zabierze go na loda”.
Wmurowało mnie. Co za świnia to napisała? I dlaczego ja mam to czytać?
My naprawdę potrzebujemy edukacji seksualnej, lekcji o seksizmie, mizoginii, przemocy. Także słownej.

Dobrze, że to zobaczyłam.
#metto

0 komentarze