Zawał

02:42

Przyszedł znienacka. Dopadł wśród ludzi, ale zanim dopadł, uruchomił się odruch ćwiczony przez wszystkie lata, by nie robić innym kłopotu. By intymność niedyspozycji schować, ukryć. Przecież nie wypada. Na szczęście udało nam się zauważyć niepokojące zmiany, na szczęście karetka przyjechała szybko, na szczęście nikt z personelu medycznego nie kwestionował konieczności udzielenia pomocy. Na szczęście mieszkamy w dużym mieście i na szczęście….. mieliśmy szczęście.


Mama wraca do zdrowia.
Od tygodnia żyję w cieniu śmierci. Od tygodnia mierzę się z kruchością życia. Od tygodnia patrzę na służbę zdrowia. Od tygodnia, codziennie myślę, jak to będzie z leczeniem za kilka lat. Bo jak jest teraz, to widać gołym okiem.

Rodzinnie przećwiczyliśmy działanie systemu opieki medycznej. Na wszystko, co w tym minionym tygodniu spotkało nas, starałam się patrzeć bez emocji. Dzięki Bogu rzadko chorujemy i w szpitalu bywam sporadycznie. Tym bardziej przyglądałam się z ciekawością ludziom, których spotykałam na szpitalnych korytarzach. Bo dla mnie to nowy świat, który pokazują co prawda w telewizji, ale co własne doświadczenie, to własne. A odkrywanie go, jest pewną przygodą, o ile w tej sytuacji można użyć tego słowa.
Mama od początku była pod dobrą opieką i to jako osoba anonimowa, przywieziona prosto z ulicy. Lekarze w sposób niezwykle ostrożny komunikowali się z nami, starając się usłyszeć i od nas, i od Mamy opinie o proponowanych sposobach diagnozowania i leczenia. Wszystkie procedury przebiegały sprawnie i mimo skromnych warunków szpitala (stary, brzydki i ciasny!) pobyt w szpitalu nie był traumatyczny. Nawet jedzenie było podobno dobre.
Ale – mam takie wrażenie – polskie szpitale kompletnie nie są przygotowane na starych ludzi, czyli na specyficzne połączenie ciężkiego stanu zdrowia ze starością.  A jest to połączenie wysokiego ryzyka, wymagające obecności, cierpliwości, kompetencji  i siły. Nikt z personelu nie stanął na wysokości zadania, choć myślę sobie, że poprzeczka jest w takich przypadkach naprawdę wysoka.

Byłyśmy koło Mamy i pełniłyśmy rolę bufora, chroniącego jej potrzeby. Inne starsze osoby, leżące obok nie miały tego komfortu.  I wtedy pobyt w szpitalu staje się traumą. Leżysz bez świadomości gdzie jesteś, co z tobą robią i dlaczego. Lekarz na wizycie, w otoczeniu grupy studentów coś mówi, ale bardziej do studentów, niż pacjenta. A pacjent w tym wieku zazwyczaj nic nie słyszy. I trzeba kilka razy powtórzyć, a najlepiej pochylić się i do ucha i wyraźnie powtórzyć. Z uśmiechem. Wtedy dociera.
Pielęgniarka (tylko trochę młodsza od pacjentki!) ma kilkadziesiąt łóżek do obsługi. Tempo z jakim lata po oddziale jest godne podziwu. Ale też nie pogada dłużej niż trwa podanie leku, czy podłączenie kroplówki.
Pozostały personel pomocniczy wykonuje swoje zadania z miną cierpiętniczą i złowieszczym błyskiem w oku. Człowiek tylko patrzy, jak miotła, którą macha personel, stanie się orężem walki z przeciwnościami losu.
Nikt się nie uśmiecha, nie zagadnie, nie powie nic miłego - bo tego nie ma w procedurze. Nie mówiąc już o tym, że nie zapyta, czy w czymś pomóc choremu. Na przykład pomóc się podnieść lub zmienić pozycję. Ile to wymaga sił, wie tylko ten, kto już tego doświadczył. Ale on ma zazwyczaj kilkadziesiąt lat i pomaga najbliższym. Personel nie nawiązuje ze starszym pacjentem żadnej relacji.

Od tego jest rodzina.

O ile jest. Bo jak jej nie ma, to kicha.
Nie mam ambicji odkrywania w swoich postach Ameryki. Ale mam zamiar dzielić się doświadczeniem, bo to jedyne, co możemy dla siebie nawzajem zrobić.

Kiedy byłam młoda, kobiety opowiadały sobie swoje przejścia z porodówek. I rosła kobieca społeczna niezgoda na traktowanie aktu narodzin, rodzących i noworodków, w sposób przedmiotowy. Z tego buntu powstał program „Rodzić po ludzku” i bardzo wiele zmienił.

Dziś jestem dużo starsza i już wiem na pewno, że ja też się zestarzeję. Pewnie też kiedyś będę miała zawał, bo wszystkie niedomagania mojej Mamy, są również moim udziałem. Różnię się od niej tylko tym, że nie mam córek, które są istotnym filarem polskiego systemu opieki zdrowotnej.
Często nie mają  córek, synów, sióstr moje koleżanki i koledzy. Nie mają wcale, lub co jeszcze bardziej popularne – nie mają koło siebie, bo dzieci od dawna mieszkają w innych miastach lub krajach.
Co z nami będzie?
Jakimi procedurami zastąpić rodzinę?

0 komentarze