Biznes

00:54


Sklep. Osiedlowy, żeby nie było żadnych wątpliwości, jaki jest cel mojej wizyty. Przyjechałam po jakiś drobiazg, którego brak uniemożliwiał mi przygotowanie posiłku. Myszkuję, gdzie to znowu przestawili i zapatrzona w regały, nagle wpadam na Pana. Znamy się, bo kiedyś (lata świetlne temu!) współpracowaliśmy. To znaczy ja korzystałam z usług, a Pan był z tego zadowolony. Bo płaciłam regularnie. I dużo. Pan się posunął w leciech, ale trzyma się dobrze. Ja pewnie też, ale siebie nie widzę. Kłaniamy się i ja dalej w te regały. Znalazłam. Śmigam do kasy.
Kiedy uregulowałam i skierowałam ku wyjściu, słyszę za plecami:
- Pani to mi się tu przytrafiła, jak nie przymierzając w korcu maku. – rzecze mój znajomy. I dodaje:
- Biznes mam do Pani. Kasę można zarobić i Pani by mi się nadała!

O – mówię! To się dobrze składa, bo ja potrzeby mam coraz większe. A do jakiegoż to biznesu, bym się mogła przydać? Pytam  z ciekawością, bo z każdym dniem upada moja wiara we własne możliwości i kompetencje.  A tu proszę! Rynek mnie jeszcze pożąda. O tym, że upada również moja gotowość, by z ewentualnych umiejętności skorzystać nie napomknęłam. Bo i po co? Za mało się znamy, by tak od razu mówić prawdę w oczy starszemu ode mnie biznesmenowi z propozycją.
I jemu, i mnie zapaliły się ognie w oczach, a w podświadomości pojawił się szelest gotówki. Żadne tam bilony. Elegancki i dyskretny SZELEST!

- Powiem krótko! Chodzi o symbole narodowe! Ja zadzwonię, pani przyjdzie na kawę i pogadamy! – mówi mój znajomy. I dodaje: Gdybym ja wiedział to, co wiem teraz, dwa lata temu, to ja bym był gość! Ale lepiej późno, niż wcale. Ot co! Zadzwonię – mówi i oddala się w kierunku swojego auta.
A mnie w szelest gotówki wkradło się coś, ale było na tyle nieuchwytne, że zamknęłam śluzy ochronne i pojechałam rowerem dokończyć posiłek. Na tym etapie sam fakt, że ktoś myśli o mnie, jak o cennym nabytku do biznesu zupełnie mi wystarczył. Dwa dni myślałam, co ja bym mogła robić  z symbolami narodowymi. Poza opisywaniem orła, nic nie wymyśliłam, więc na umówioną kawę pojechałam z ciekawością. Tym większą, że znajomego kojarzyłam jako zatwardziałego lewaka o ugruntowanych poglądach przeciwnych kościołowi i czarnym.

- Dzień dobry! Jestem, skoro mnie Pan w tym korcu wygrzebał – rzekłam na wejściu, czym poderwałam znajomego zza biurka. Wyskoczył jak młodzieniaszek i dawaj mnie po rękach całować.
- kawy - pyta?
 - A z ekspresu?
- Niestety nie mam. I natychmiast posmutniał, a mnie zrobiło się przykro, że ja taka wymagająca.
- Zostawmy kawę! Zajmijmy się biznesem – mówię. Tak będzie prościej. Co to za biznes?
- Już pokazuję! Mówi mój znajomy i rzuciwszy się z powrotem za biurko wyjmuje  kalendarz ścienny. I pokazał.
- O MATKO! jęknęłam gwałtownie, a oczom swym nie wierzyłam. PAN TO ROBI?
- Pani Kochana! Ja za piniondze wszystko zrobię, odpowiedział starszy Pan i z dumą pokazał mi swoje dzieło. Kartka po kartce. Na początku orzeł biały, potem żołnierze wyklęci, potem JP2, potem, biało-czerwona, potem Powstanie Warszawskie, potem…. Dwanaście kart, dwanaście miesięcy ozdobionych symbolami narodowymi. Ścienny kalendarz. Najbardziej żałosny i straszny, jaki w życiu widziałam.  Zawiesiłam się wpatrzona. Zgrozą powiało.
- I co pan z tym chce zrobić? Wydusiłam w końcu, nie bardzo rozumiejąc swoją rolę.
- Jak to co? sprzedać tym głupkom narodowcom - odparł znajomy bardzo zadowolony ze swego konceptu.
- I pan się nie wstydzi? Wspiera Pan największe zło. Faszystom też pan wyprodukuje materiały? - wydusiłam wreszcie to, co tłukło mi się po głowie.
- Pani! Biznes to jest biznes! Ja piniondze umiem liczyć i wiem, jak je robić. Patrz pani. Żadnej informacji, że to ja wydaję, tu nie ma. Czysty interes. Nikt się nie dowie. No i co?
- No właśnie. Co ja niby mam robić w tym biznesie Pana zdaniem. – zapytałam przez ściśnięte zęby.
- Pani zna się na tych internetach i mi to sprzeda. Ja wyprodukuję każdą ilość. Dogadamy się, co do prowizji.

Pan obracał kartki kalendarza i po oczach mi śmigały symbole narodowe. Brzydota grafiki dorównywała subtelności treści i przekazu.
Co trzeba mieć we łbie, żeby coś takiego wymyślić? Jakie pokłady cynizmu? W głowie miałam mętlik. Zawsze mam,  kiedy ktoś znienacka kompletnie zmienia moje społeczne odczucia. I jeszcze - co on myśli o mnie, skoro mi to zaproponował. Musiałam to mieć na twarzy wypisane, bo zapał Pana stygł z każdą chwilą. Przestał machać kalendarzem i zaczął opowiadać kogo zna, z kim rozmawiał albo o kim słyszał z dobrze poinformowanych źródeł. Wymienił wszystkich polityków i część biskupów. Mówił głównie o ich dwulicowości i zakłamaniu. Tuszował swoje. Piniondze dominowały w tym przekazie.
Miałam wrażenie, że się uduszę.
Nie dożyję końca.
Umrę za symbole narodowe.
- Wie Pan – przerwałam potok słów, jak tylko wyrównałam oddech. Piniondze to nie wszystko. Trzeba jeszcze się znać na tych internetach. A ja umiem tam tylko napisać.

Uciekłam do domu. Uśmiechnęłam się do wiszącego przy wejściu zdjęcia Bartoszewskiego i jego myśli, że warto być przyzwoitym.
Gotówka już nie szeleści.

Ale uwierzyć nadal nie mogę.

3 komentarze

  1. Teraz ogromną popularnością cieszą się biznesy online i właśnie w tym kierunku warto pójść. Ja niedawno nawiązałam współpracę z https://bluemedia.pl/oferta/platnosci/platnosci-online, mają na uwadze mój sklep internetowy. Polecam zapoznać się z ofertą tej firmy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak mówi mój znajomy, "każdy pomysł na biznes jest dobry jeśli ma szansę wypalić", a nie każdy będzie miał sumienie żeby niektórymi biznesami sie zająć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak na razie to chyba tylko zamówienia online jakoś funkcjonują...
    Chociaż małe sklepiki ciągle mają klientó

    OdpowiedzUsuń