Święto Ognia

02:28



Hiszpania kojarzy mi się z wiatrem, chłodem i ulewnym deszczem oraz głośnym śpiewem niemieckich emerytów. Pewnie dość nietypowo, ale poprzednie wizyty w tym kraju pozostawiły właśnie takie wspomnienia. Silne i niezatarte niczym. Kolejna wizyta przyniesie pewną odmianę, bo trafiłam właśnie na walencjańskie Falla - Święto Ognia – najważniejsze w roku święto dla miejscowej ludności.   Przyjechaliśmy tutaj w innym celu, ale jak ktoś ma szczęście, to na całego. Trafiliśmy na cztery świąteczne dni, karnawał na ulicach, wszechobecne petardy i łomot jak w powstaniu oraz wielką obietnicę zbiorowego palenia ogromnych figur, symbolizujących całe zło.
Mieszkańcy prowincji Walencja najpierw przez pół roku tworzą te wielkie figury, potem je ustawiają w głównych punktach miasta, by w poniedziałek wieczorem jej podpalić.
Angażują się w ten proces wszyscy, uczestnicząc w nim na różnych etapach mniej lub bardziej czynnie. Dzisiaj figury już stoją, są skończone, naprawdę pięknie zrobione, kolorowe i przyciągają wzrok. Niektóre mają kilkanaście metrów wysokości. Po ulicach biegają młodzieńcy i odpalają petardy, chodzą orkiestry dęte i pochody przebierańców.
Ludzie tańczą i świetnie się bawią. Acha! I jeszcze jedno.
W tym roku w Gandii figury mają twarze lokalnych polityków.
I jak nam powiedział pośrednik nieruchomości, to jest symboliczne, bo polityków nikt tutaj nie lubi. Nie wchodziłam w dyskusję, gdzie ich bardziej nie lubią. Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
Od teraz będę kojarzyła Hiszpanię z wybuchami.
WIELKIM zrozumieniem.
Tym razem już sama podróż do Hiszpanii także była dla mnie wyzwaniem. Pierwszy raz leciałam Ryanairem. Tak się starałam, tak obczytywałam co można włożyć, a co nie do bagażu, który w całości jest podręcznym, że w efekcie wylądowałam, co prawda o czasie i w całości, ale kompletnie bez potrzebnych kosmetyków. Najpierw z obłędem w oku szukałam toreb na wymiar tej linii. Walizka w potrzebnym wymiarze w domu była jedna, torebki w wymiarach 35x20x20 nie mieliśmy żadnej. Przez ostatnie dziesięć lat nie spędziliśmy łącznie razem z mężem tyle czasu w galeriach handlowych, co teraz, na poszukiwaniach toreb, żeby spełnić to żądanie. Torebki owszem były w zbliżonych wymiarach. Najczęściej dwóch. Trzeci nigdy nie pasował. W końcu podjęłam decyzję, że jadę z tym co mam. Najwyżej mnie cofną. Z tego przejęcia zapakowaną kosmetyczkę z akcesoriami do makijażu zostawiłam  w łazience, w której skrupulatnie pakowałam w pojemniczki stumililitrowe potrzebne szampon, balsamy i inne takie. Napakowałam pełną kosmetyczkę o wymiarach zbliżonych do podanych. A na lotnisku wściekła kobieta w mundurze kazała mi to wszystko wyrzucić, bo wziąć można tylko tyle pojemniczków ile się zmieści w specjalnym  woreczku. Kobieta miała mundur, śmierć w oczach, broń przy pasie więc nie dyskutowałam.  Próba upchania w woreczek wszystkiego wzbudziła wielkie zainteresowanie stojących w kolejce do wyrzucania. W efekcie upchałam odżywkę do włosów, płyn do demakijażu (kosmetyki, które miałabym ewentualnie zmywać zostały w Poznaniu) oraz pastę do zębów. Naprawdę uwielbiam te momenty, a najbardziej swoją głupotę, że dałam się wciągnąć w grę „lecimy tanimi liniami.
I teraz taka niewymalowana chodzę po Gandii i odwiedzam Hiszpanów. Bo my zwiedzamy. Tym razem nie zabytki, tylko mieszkania. Teoretycznie szukamy swego miejsca na starość, bo  Mąż postanowił, że trzeba takie miejsce mieć. Wybór ofert jest bogaty. Oglądamy wszystko, bo jesteśmy po prostu ciekawi. Na razie w Gandii, która jest ulubionym kierunkiem wypoczynkowym mieszkańców Madrytu, potem w Allicante i Walencji. A potem będziemy myśleć. Jakoś nie mogę trafić w Hiszpanii na upały i dość trudno mi wyobrazić sobie lato, kiedy odziana w zimową kurtkę łapię skąpe promienie słońca. W wynajętym przez nas mieszkaniu nie ma oczywiście kaloryferów, za to są małe okna z cieniutkimi pojedynczymi szybami. Są dużo mniejsze niż u nas, bo generalnie buduje się tu tak, by słońca nie dopuszczać. Zimą i wczesną wiosną w mieszkaniach  jest po prostu zimno. W naszym wynajętym mieszkaniu temperatura niebezpiecznie zbliża się do tej, przy której ja zaczynam chorować. Więc otwieram okna, by wpuścić to wczesno wiosenne słonce, ale i to niewiele daje.
Ale o ofertach nieruchomości w Hiszpanii mogę powiedzieć bardzo dużo i chętnie służę pomocą, doświadczeniem i kontaktami.
Za to psów ci tutaj dostatek. Są w prawie każdym domu i większość to prawdziwe miksery. Czasem widać, kto był protoplastą, ale w większości przypadków trudno byłoby zgadnąć. Siedzą w barach, spacerują po eleganckim deptaku, jeżdżą rowerem, a na starość czasem są wożone na wózku. Czyli tak, jak powinno być. Nie wiem, jak one radzą sobie ze Świętem Ognia, bo to kilkanaście dni (przygotowanie do świąt, święta właściwe i podzwonne) pełne wystrzałów i okrutnego hałasu. Ale może hiszpańskie psy są przyzwyczajone i bardziej odporne?

W końcu hiszpańskie.  

0 komentarze