Rodzinny biznes

01:43


Dwa dni temu odbyłam wycieczkę do N. w poszukiwaniu miejsca na zorganizowanie wyjazdowego szkolenia dla kobiet. Miejsce musi spełniać cały szereg oczekiwań: dogodna lokalizacja, porządny hotel, strefa SPA no i odpowiednie ceny. Wszystko (cel i oczekiwania) opisałyśmy w zapytaniu wysłanym do różnych potencjalnych partnerów. Otrzymałyśmy kilka odpowiedzi i do wybranych – najbardziej rokujących, pojechałyśmy z koleżanką na rozmowy biznesowe. W N. byłyśmy umówione z Panią Prezes i Panem Prezesem, co odebrałyśmy, jako wyraz szacunku dla potencjalnych klientek.
Hotel na pierwszy rzut oka, nie robił dobrego wrażenia z powodu otoczenia, przebudowy i mało atrakcyjnej bryły budynku. Weszłyśmy. W środku przywitał nas Pan Prezes – młody mężczyzna w dżinsach i kraciastej koszuli. Po chwili dotarła Pani Prezes – kobieta w wieku dojrzałym. Jak się po chwili okazało, mama Pana Prezesa. Zaproszono nas do restauracji i posadzono na sofach przygotowanych chyba do  obcowania cielesnego i to w seksie grupowym, bo siedzieć się na tym nie dało, a o prowadzeniu rzeczowej rozmowy w tych warunkach nawet nie należy wspominać. Poczęstowano  kawą. Mimo trudnych warunków wyjaśniłyśmy  raz jeszcze czego szukamy podkreślając, że uczestniczkami naszych szkoleń są kobiety aktywne zawodowo, raczej w wieku dojrzałym, zainteresowane własnym rozwojem i pielęgnacją dobrej kondycji (fizycznej i psychicznej). Pani Prezes wyraźnie ucieszyła się, że może nam przedstawić wiele ciekawych propozycji i z ochotą zaczęła opowiadać, z czego mogłyby nasze uczestniczki skorzystać. Pan Prezes – wyraźnie znudzony, rozwalony na sofie w pozycji półleżącej konsekwentnie poprawiał Panią Prezes (np. nie 1000 a 959, nie 7 a 8 osób, nie 190 tylko 185 i pół, itp.). Przypominał małego chłopca, bardzo mocno przekonanego, że wie lepiej. A Pani Prezes - Mama – z cierpliwością korygowała swoje mało znaczące błędy i z zapałem prezentowała mocne strony ich oferty. Oboje zwracali się do siebie używając formuły Pani Prezes, Panie Prezesie.  

A potem poszliśmy zobaczyć to, o czym rozmawialiśmy. I tu pałeczkę przejął Pan Prezes. Pokazał nam wszystko – miejsce na ognisko, własną strzelnicę, drink bar, piekiełko, bar w strefie spa, wyeksponowane trofea sportowe swoich dzieci. Po drodze opowiedział o imprezach, które zorganizował – wyścigach quadów, paintballu, grillach podczas wieczorów piwnych i rewelacyjnej imprezie dla kobiet z udziałem chippendalesów  („Pani pamięta – koniecznie Murzyni muszą być!”). Wyobraziłam sobie moje ulubione przyjaciółki korzystające z jego pomysłów i lekko mnie zmroziło. Nie zareagowałam, tylko grzecznie słuchałam tych opowieści. Pomyślałam natomiast, że po raz kolejny przeżywam skutki tego, co  takie bardzo swojskie w naszym kraju. Niby kobiety i mężczyźni mają równe prawa, ale jak przychodzi co do czego, to propozycje dla kobiet okazują się tymi, które de facto spełniają oczekiwania mężczyzn. Nie pojechałam tam, by naprawiać relacje rodzinne,  by uczyć młodego człowieka, że nie zawsze tylko to, co jego bawi jest atrakcyjne dla innych. Szukałam partnera dla mojego pomysłu. Nie znalazłam, mimo wielokrotnie wyrażanej nadziei przez Panią Prezes, że skorzystamy z ich oferty. Nie chcę konfrontacji z Panem Prezesem i problemem rodziny przeniesionym na biznes. Nie mam ochoty być drugą Magdą Gessler, która wywaliłaby  między oczy prawdę widoczną gołym okiem – Pan Prezes  musi się jeszcze wiele nauczyć, a to co uchodzi kilkulatkowi, nie uchodzi Prezesom.
Przy okazji! Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział mi, że zostanę wielbicielką programu z  Magdą Gessler wymownie stukałabym się w czoło. A jednak. Człowiek to z natury niedowiarek, przekonany że wszystko jest mu dane raz na zawsze i nie podlega zmianie. Szczególnie jeśli chodzi o przekonania i upodobania. Kiedy startował program „Kuchenne rewolucje” migawki z szalejącą w kuchni Panią Magdą skutecznie zniechęcały do oglądania. Irytowała bezczelność prowadzącej. Oburzał sposób traktowania ludzi, który odbierałam jako  poniżanie ich. Aż do chwili, kiedy  obejrzałam odcinek którego główną bohaterką była nauczycielka przekształcona w restauratorkę. Z nauczycielki wylazło wszystko to, co jest przyczyną bylejakości wielu polskich szkół. Przede wszystkim jednak brak zaangażowania, pozorowanie pracy i zwalanie odpowiedzialności za swoje błędy na wszystkich i wszystko wokół. I nagle uświadomiłam sobie, że brutalne metody pani Gessler to czasem za mało, by dotarło. Od tamtej chwili staram się oglądać regularnie, nie ze względu na rewolucje w kuchni, ale na możliwość obserwacji bohaterów i procesu przemiany. W większości przypadków Magda Gessler zastępuje psychoterapeutę. Obnaża problemy pojedynczych ludzi, związków, całych rodzin. Tylko w gabinecie odbywa się to w powolnym procesie, a w jej programie rzecz załatwia się siekierą i rąbaniem prosto w oczy z wrażliwością drwala.
Taka nasza narodowa terapeutka. Jak się okazuje wielce potrzebna. Szczególnie w rodzinnych biznesach.
 
A partnera do naszych wyjazdów nadal szukam. Aż znajdę.!

0 komentarze