Kulturalne sznytki jednej emerytki

12:19


W najnowszym numerze mojego ulubionego „Coachingu” wyczytałam takie zdanie: „Aby uniknąć wypalenia, trzeba dbać o swój organizm przynajmniej tak, jak dba się o średnio lubianego psa: regularnie karmić, wyprowadzać na spacer i czasem pogłaskać”.

Autorem tego celnego spostrzeżenia jest podobno Wojciech Eichelberger, którego cenię za rzetelną robotę wykonywaną na rzecz upowszechniania zrozumienia człowieka w człowieku. Wszystkie jego artykuły pozwalały mi odkryć w sobie samej pokłady tajemne i często skutecznie wypierane. Nie dziwota, że myśl mi do serca przypadła. I została na dłużej. Tym bardziej, że jako zadeklarowana miłośniczka psów wyznaję zasadę, że nic, co psie, nie jest mi obce.
Po pierwszym zachwycie dla trafności tego spostrzeżenia przyszły jednak refleksje. No dobrze! Regularne karmienie rozumiem. Spacery także. W odniesieniu do człowieka myślę, że chodzi o zdrową dietę dostosowaną do potrzeb, a wyprowadzanie na spacer, to nic innego jak aktywność fizyczna. Rozumiem, stosuję i popieram. Nawet bym rzekła, że gotowość mojego organizmu do regularnego karmienia potrafi mnie zadziwić,  a umiłowanie aktywności fizycznej wyssałam z mlekiem matki i tak mi zostało. A więc nie ma żadnego konfliktu interesów.
A co z głaskaniem?
Tu jest kłopot. Szefa już nie mam, więc na uznanie w robocie nie ma co liczyć.  ZUS jest w kwestii głaskania mocno powściągliwy i jak czasem pogłaszcze, to się człowiekowi słabo może zrobić. Na męża (swojego!) też nie liczę, bo on już mi wszystko powiedział i nie będzie powtarzał. Poza tym mamy psa i w kwestii głaskania terierka mnie wygryzła! A głaskanie przez cudzego męża, niezależnie od wieku,  jest niebezpieczne. Zresztą - jestem już w okresie życia „wyglądasz dobrze” i nikt się do głaskania specjalnie nie pali. Z tych powodów trzeba to sobie jakoś samemu organizować.  I oczywiście myślę tu o głaskaniu, jako o doświadczaniu uczuć przyjemnych, wcale niekoniecznie dosłownie związanych z dotykiem.
W tej sytuacji najbardziej dostępna formą jest  samogłaskanie, czyli udział w kulturze i powrót do sprawdzonych z dzieciństwa sposobów doświadczania przyjemności – lektury i teatru. I tu zaczyna się problem, bo albo mam pecha, albo w kulturze dzieje się coś, co mnie wkrótce wykluczy z odbioru i pozbawi możliwości przeżywania przyjemności płynących z obcowania z kulturą. A już na pewno do cna wypali mój zapał.
Najpierw był cios czytelniczy. W ulubionym Radio Pogoda rozdawali książki. Zgłosiłam gotowość przyjęcia i w paczce przyszły dwie. Jedna z nich wydała mi się interesująca. Gruba powieść współczesnej autorki Marty Masady „Święto Trąbek”, zapowiadana jako „brawurowy debiut”  to historia trzydziestoparoletniej bohaterki, która miała być „mocną powieścią opisującą kondycję współczesnej kobiety”. Coś dla mnie! pomyślałam i dawaj, jak to dziecko naiwne, zaczęłam czytać. A potem z każdą stroną było gorzej. Jeśli to ma być prawda o współczesnej kobiecie, to znaczy, że żyję jednak na innej planecie,  bez żadnego związku z tym, co tutaj. Przeczytałam sto stron i nie zdarzyło się nic, co by uzasadniało dalsze czytanie. Za to miałam nieodparte wrażenie, że autorka postanowiła na język literacki przełożyć filmy pornograficzne (co jak wiadomo trudne bardzo, bo tam nawet dialogu nie ma) z drobiazgowym opisem wszystkiego, ubarwiając rozmyślaniami histerycznej bohaterki. PRZYJEMNOŚCI w czytaniu absolutnie ŻADNEJ! Chłam jakich mało! Po co to drukować?
No cóż wpadki się zdarzają, a darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda! pomyślałam sobie i z przyjemnością pchnęłam nieprzeczytany egzemplarz dalej.
Ale w poszukiwaniu przyjemności czytania nie ustawałam. Nabyłam amerykańską powieść (znowu gruba  tak, jak lubię) „Małe życie”. Wyboru dokonałam po rekomendacji znajomej, która nie mogła się oderwać i przez kilkadziesiąt godzin czytała bez przerwy. Też chciałam się zapaść w książkę, więc kupiłam tę „Wyśmienitą, niepokojącą powieść, która z portretu pokolenia zmienia się w mroczną, choć przepełnioną czułością historię. To poruszające studium ludzkiego okrucieństwa ma bowiem kontrapunkt: pokrzepiającą moc przyjaźni”(opis chyba z okładki).  Teraz widzę, że w tych moich poszukiwaniach jest jakaś potrzeba znalezienia wspólnego języka ze współczesnym pokoleniem i zrozumienia go. Męczę się z tą książką, podobnie jak z poprzednią. Główny bohater, zamożny nowojorczyk się samookalecza. Opisów cięcia, blizn, ropiejących sznytów przeczytałam już tyle, że teraz boję się wziąć tę podobno obyczajową powieść do ręki. Mam wrażenie, że krew, ropa, wymiociny pochlapią mi pościel. Jestem w połowie i ciągle jeszcze mam nadzieję, że kiedyś dotrę do tego, co w tej powieści miało być poruszające. Na razie nie ma nic. Ale liczę się z tym, że jeśli nie zrezygnuję, to zamiast przyjemności czytania i rozumienia świata, zostaną mi trwałe sznyty i sznytki  wydziergane na mojej psychice.  
Po wpadkach czytelniczych przeżyłam także traumę teatralną.  Poszłam na spektakl „Sceny myśliwskie z Dolnej Bawarii” w Teatrze Polskim w Poznaniu. Wyszłam tak przygnębiona i przybita, że kilka dni dochodziłam do siebie. Spektakl nie zostawia złudzeń – wszyscy ludzie są podli, źli i obrzydliwi. I kat, i ofiara są tak samo okrutni i okropni. Wśród trzynastu bohaterów same szuje i szubrawcy, a na scenie okrucieństwa i obsceny tyle, że wrażliwszym może się zrobić słabo.  Właściwie, to na okładkach książek lub plakatach teatralnych powinno być ostrzeżenie o możliwości wystąpienia trwałych szkód psychicznych u osób o mniejszej odporności. I może należałoby podawać jeszcze adres do sprawdzonego psychoterapeuty, który potem człowieka poskleja.
Jeden z moich przyjaciół napisał mi ostatnio o  wyrwie psychicznej, której doświadcza obecnie w związku ze zmianami w naszym kraju. Wszystkimi – politycznymi, społecznymi i kulturowymi, bo one się kumulują i wzmacniają nawzajem powodując rozpad człowieka. Myślę, że takich rozbitych, z wyrwą jest obecnie bardzo wielu. Dotychczas chroniłam swoją kondycję psychiczną dobrą zmianą literaturą i teatrem. Ale teraz tam jest strasznie i ….. byle jak.
No to jak się głaskać?
Z psami jednak łatwiej.

3 komentarze

  1. Ech westchnąć tylko sobie można i przytaknąć...

    OdpowiedzUsuń
  2. Szukaj dalej literatury innej - niekoniecznie najnowszej i polecanej:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wyjęłam już listę lektur z 1976. Teraz przeczytam wszystko raz jeszcze i ze zrozumieniem.:)

    OdpowiedzUsuń