Ty lepiej nic nie mów….

11:58


….bo ta małpa to wszystko opisze! - powiedziała moja serdeczna przyjaciółka do drugiej serdecznej przyjaciółki. I wszystkie zarżałyśmy radośnie. Ja na pewno rżałam z uciechy, bo los blogerów to podglądać i opisywać. I rżeć, jak się uda podejrzeć coś fajnego! A one – nie wiem! Ale też rżały. Może dlatego, że dzień był cudny i pogodnie nastawiał nawet do podglądaczy i opisywaczy, a może okoliczności przyrody sprawiły, że moje podglądanie i opisywanie wydawało się mniej irytujące. W każdym razie dyskusja nad tym, jak to ja sobie używam na blogu, obszczekując przyjaciół, zdominowała jesienno-letnie niedzielne przedpołudnie przy kawie. Zanim obszczekam po raz kolejny, chciałam zwrócić uwagę, że współczesny bloger piszący o swoim życiu właściwie ma obrzydliwie trudno, bo albo musi doświadczać jakiejś strasznej traumy i pisać o swojej walce, albo może pisać tylko o swoich zwierzętach, bo jedynie w tych dwóch przypadkach nikt mu nie zarzuci, że obszczekuje przyjaciół. Ja na szczęście doświadczam życia bez walki, za to mam wokół siebie ludzi niezwykłych, których bardzo lubię i życie moje jest bogate dzięki nim. No to się dzielę tym bogactwem obserwacji, jak czynił Kochanowski (np. fraszki dworskie) czy Mickiewicz (np. Pan Tadeusz). To tak dla przypomnienia!. Z pokorą stwierdzam, że z mniejszym talentem, ale z równym zacięciem korzystam z tego bogactwa przeżyć, którego mi KOCHANI i KOCHANE dostarczacie.
Więc do roboty.
W miniony weekend świętowaliśmy ważne rodzinne święto. Bardzo okrągłą rocznicę urodzin mojego męża. Kolejna zmiana prefiksu nie dodaje skrzydeł i wcale nie nastraja pozytywnie. Tym bardziej, trzeba było wymyślić coś, by nie tylko przeżyć ten dzień, ale jeszcze wzmocnić siebie na nowy etap życia.  
Postanowiliśmy spędzić ten dzień w gronie najbardziej bliskich przyjaciół i zafundować wspólny pobyt w atrakcyjnym, odległym od domu miejscu, posiadającym różne atrakcje oraz kucharzy i kelnerów. Polecam ten sposób, jako sprawdzony. Po raz pierwszy świetnie bawiłam się na imprezie, której byłam pomysłodawczynią i organizatorką. I żeby nie było wątpliwości – pieniądze, które wydaliśmy były dwukrotnie mniejsze, niż te, które wydałam 10 lat temu na imprezę z okazji okrągłych urodzin. Wtedy umordowałam się przed i po tak okrutnie, że, jak widać, tę lekcję od życia zapamiętałam na długo. I dzięki tamtemu doświadczeniu, szukałam innej formuły świętowania.
Zamiast urodzinowego obiadu z kawą, czy suto zakrapianej kolacji, płonących deserów i tortów ze świeczkami, szpilek i garniturów, był dobry hotel  w ładnym miejscu, smaczne jedzenie, wspólne uciechy w strefie SPA, ognisko, spacery po lesie, gra w kręgle i radość z bycia razem. Średnia wieku w naszej grupie była zbliżona do obchodzonego jubileuszu, więc wszyscy wyrośliśmy w tych samych klimatach. Śmieszyły nas te same dowcipy i bawiły podobne sytuacje. Sposób poprawiania nastroju także mieliśmy wspólny, ale wszystko z umiarem, bo średnia wieku nie tyle zobowiązuje, ile już nie pozwala na wyskoki i chwileczki zapomnienia. Choć muszę przyznać, że determinacja męskiej części zgromadzenia do pilnowania ognia rzuciła mnie na kolana. Wysiedzieć osiem godzin przy ognisku, to mi się nawet w najbardziej szaleńczych studenckich wyjazdach nie udało. A tu proszę jaka determinacja - nasi panowie umieli. I gdyby nie deszcz, to pewnie siedzieliby tam do końca świata. W wyniku tego wspólnego pilnowania ognia przeżyłam chwilę niezwykłą i bardzo inspirującą. Oto jeden z naszych gości, serdeczny przyjaciel, podszedł do mnie, mocno przytulił, zbliżył usta  do mojego ucha i wyszeptał – Masz fantastycznego męża! Jak dotąd mężczyźni w wyniku takiego zbliżenia gloryfikowali moje przymioty. A to kształty, a to talenty, czasem całokształt! I nagle -  masz babo placek!
Znak czasu? Czy tylko mąż nieprzeciętnie fantastyczny?
W tych zaskoczeniach nie byłam sama, bo po kres dni swoich zapamiętam minę mojej przyjaciółki, do której podszedł nagle jeden z biesiadników (nieznany jej wcześniej), przysiadł się bardzo blisko, objął ramieniem i zajrzawszy głęboko w oczy zapytał „No i jak kochanie? Jak się bawisz?” Kiedy zorientował się, że stan usztywnienia obejmowanego ciała jest co najmniej zastanawiający, odsunął się, przyjrzał z uwagą i bez najmniejszej konfuzji stwierdził „Ale grzywkę, to masz taką samą, jak moja żona”. No ale noc była późna, ognisko płonęło już wiele godzin,  a kolega ma kłopoty ze wzrokiem. Zresztą przyjaciółka szybko doszła do siebie i uznałyśmy zgodnie, że jednak lepiej kiedy pomylą cię z własną żoną, niż dowiedzieć się, że z fantastycznych rzeczy został mi już tylko mąż.

Jako formę wspólnej rozrywki polecam także grę w kręgle. Grałam po raz pierwszy w życiu i niby proste to ćwiczenie, a jednak najczęściej zaliczałam rynnę. Zaskoczyła mnie jednak inna przyjaciółka, która chyba wzmocniona wypitą metaxą, biła rekordy życiowe i wyczyniała cuda na torze. Pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że we wszystkich sportach, które dotychczas razem uprawiałyśmy, miała zawsze kłopoty z koordynacją ruchów. A tu proszę! Chwilami miałam wrażenie, że gdyby nie siła przyciągania, to by poleciała nad torem, z takim  zapałem, wdziękiem i zaangażowaniem rzucała kulą. A zachwyt na jej twarzy – niezapomniany widok.
Były także chwile pełne nostalgii i zadumy, jak to na dostojny jubileusz przystało. Jeden z naszych gości z troską przyjmujący fakt, że jubilat nie pije, przejął inicjatywę i natchnionym głosem zarządził: Panowie! Wypijmy zdrowie Witka! Chłop już nie pije! Trzeba wypić za niego i za jego zdrowie!

I takie to były naonczas gry i zabawy ludu polskiego!
I ja tam byłam!
I jadłam, i piłam!
A com widziała i podsłuchała,
Tom opisała!

 Bo takie prawo małp.

 

0 komentarze