W chmurze

12:05


Zaczęło się od tego, że rano wysiadł aparat. Mimo wielu prób uchwycenia szaroburego nieba nad stalowym Morzem Śródziemnym telefon nie wydawał znajomego dźwięku kliknięcia i w żaden sposób nie mogłam zrobić zdjęcia tego niecodziennego widoku. A był to wtorek – ostatni dzień przed powrotem do kraju. W nocy wiało jak diabli i przywiało  ciemne chmury, deszcz i zimno. Z plaży  gwałtownie zabrano leżaki, a Grecy bezradnie rozkładali ręce, mówiąc „winter”. Poprzedniego dnia było 27 stopni i lazurowe niebo.
Zajęłam się pakowaniem. Bez żalu.
W południe smartfon poinformował mnie, że nie mogę się połączyć z Facebookiem. Bo coś tam. Trudno! Widać zimno mu nie służy – pomyślałam sobie.
Późnym wieczorem nie mogłam ustawić budzika. Ekran stał się nieczuły na mój dotyk. Już nie miałam żadnych wątpliwości, że z moim telefonem dzieje się coś niedobrego. Na wszelki wypadek podłączyłam mu ładowanie i poprosiłam anioła stróża, żeby mnie obudził, skoro smartfon nie współpracuje. Anioł stróż przejął się bardzo i budził mnie co godzinę. Obudzona zawsze brałam do ręki telefon, by sprawdzić godzinę. O trzeciej ostatni raz błysnął mi niebieskim światłem. Potem ekran był już tylko czarny i nieczynny.
Po prostu zdechł, umarł, odszedł zostawiając po sobie lekki niepokój. Bo to jednak jest coś więcej, niż tylko urządzenie. To jest moja końcówka do łączności ze światem. I nagle się okazało, że jak nie ma tej końcówki, to świat staje się niedostępny.
Z lotniska do domu jechałam z pilną potrzebą odzyskania sprawnej końcówki.
W tym celu oboje z mężem wyszukaliśmy wszystkie stare aparaty (mamy kilka, bo przecież wszystko zawsze może się przydać) i rozpoczął się festiwal prób i błędów oraz konsultacji  z osobami lepiej zorientowanymi w kwestii smartfonów. Nie będę opisywała rozczarowań, których doświadczyłam, bo mam wielki szacunek dla cierpliwości czytelniczek i czytelników. W każdym razie, gdy już nam się udało zgrać jakieś jedno urządzenie z jakąś jedną ładowarką i naszą siecią, oraz ożywić je, minęło 24 godziny od przylotu i był to czwartek wieczorem , a ja ciągle byłam bez sprawnej końcówki.
W dodatku w wielkim stresie, bo między innymi nie pasowała mi zaplanowana przed wyjazdem godzina wizyty u kosmetyczki, co jak wiadomo po powrocie jest fundamentalnym zadaniem. Z tego wszystkiego zapomniałam, że kosmetyczka mieszka dwa domy dalej i mogłabym pójść do niej i załatwić sprawę. Nie! Ja walczyłam o końcówkę, przekonana, że po znalezieniu nowego-starego smartfona wszystko wróci do ładu. Bo przecież włożę kartę i po kłopocie.
Końcówka mnie znowu połączy ze światem.
Późnym wieczorem dostałam urządzenie, które mrugało do mnie życzliwie, miało godzinę i aparat. Tylko nie miało moich kontaktów. To znaczy miało maile. Żadnego numeru telefonu. W dodatku było innym typem i wszystko miało odwrotnie.
O matko!
Rano zdeterminowana wsiadłam na rower i pognałam do galerii handlowej, gdzie jest stoisko mojej sieci i gdzie, jak sądziłam, spotkam fachowca, który uratuje mi życie towarzyskie, zawodowe i przywróci pion w rozwalonym świecie bez końcówki.
Fachowa siła była kobietą. Dodajmy – bardzo młodą, zasmarkaną, z obfitym biustem wyzierającym z głębokiego dekoltu. Nad biustem falowały długie rzęsy wymodelowane pracowicie od wczesnych godzin rannych. Fachowa siła charknęła w chusteczkę na powitanie, następnie oczyściwszy nos spojrzała na mnie mało przyjaźnie.
Zaczęłam więc bardzo grzecznie:
- Czy pani by mi mogła pomóc odzyskać moje numery telefonu, bo… - i tu w kilku zdaniach opowiedziałam w jakiej to ja jestem matni od kilku dni. A moje całe ciało mówiło tym rzęsom, że matnia jest okrutna i właściwie to już nie matnia, tylko otchłań czarna, by nie nazwać rzeczy po imieniu.
- A pani jest pewna, że pani ma te numery telefonów na karcie sim?
- No, a gdzie je mam mieć, jeśli ja mam ten sam numer od początku istnienia telefonii komórkowej? Ja je tam skrupulatnie sobie zbieram proszę pani od ..od..- i tu uświadomiłam sobie, że gdy ja zaczynałam zbierać te numery, to właścicielka rzęs była wielkim nieśmiałym marzeniem jakiejś dzieweczki chcącej, kiedyś zostać mamą – od chyba dwudziestu pięciu lat - dokończyłam na wydechu.
Długie rzęsy smarknęły sążniście. I popatrzały litościwie, acz z pewną pogardą
- I nikt pani tej karty nie wymieniał?         
- Nie! Nigdy! – odpowiedziałam natychmiast i dokładnie w tym momencie dotarło do tej mojej skołowaciałej brakiem końcówki łepetyny, że przecież ta sieć, której fachowa siła próbuje mnie obsłużyć nie osmarkawszy uprzednio, istnieje dopiero kilka lat. I że kartę wymienili, i że moje numery są w tym padłym ustrojstwie,  i że ja ich mogę nigdy nie odzyskać….
Długie rzęsy patrzały z politowaniem.
- Ożesztywmorde! zaklęłam pod nosem. I co teraz?
- Trzeba się dostać do softu – odpowiedziało dziewczę z dekoltem, rzęsami i bezdusznym peselem bezradnie rozkładając ręce.
- Dostać to ja się mogę proszę pani do tramwaju. Soft jest dla mnie nieosiągalny. To chyba widać!
- No właśnie! odpowiedziała fachowa siła. Dlatego najlepiej kopiować adresy w chmurze.

Matko! Kto jej pozwolił tu stać? Z tymi rzęsami, dekoltem i smarkami. A żeby ci się małpo jedna przemądrzała rzęsy posklejały! Pęknę chyba!
- W chmurze, proszę pani, to moje pokolenie ma skopiowane marzenia. Poza tym to taka sama mądra rada, jaką mógłby dać współczesny człowiek neandertalczykowi –żeby żywność najlepiej trzymał w lodówce.

Ulżyło!

- A musi pani mieć te telefony? Nie lepiej pozbierać od nowa? Pani ma jakąś firmę? – długie rzęsy przyglądały mi się podejrzliwie.
- Nie mam firmy, ale jestem bardzo publiczna. A tu, w tym ustrojstwie schowało mi się całe życie. A przynajmniej jego spora część.
No nic! muszę do softu  – dodałam zrezygnowana.

Wróciłam do domu i natychmiast udałam się do męża z informacją, że kicha. I z pretensją, bo przecież to on zmienił sieć naszych telefonów. I teraz, przez niego,  muszę do softu, zamiast po prostu przenieść z karty.
A mój mąż – człowiek starej daty, który już w życiu widział niejedno, powiedział:

- to ja tego trupka spróbuję naładować!
I naładował!
I działa!

To się w głowie nie mieści!

0 komentarze