Dobry magazynier to podstawa

12:31


Za oknem gabinetu wrześniowe późne popołudnie. W oddali słychać szum miasta. Cisza i spokój. Po drugiej stronie biurka siedzi dojrzały mężczyzna, który wykonuje badania neuro-psychologiczne pozwalające określić przyczyny zaburzeń pamięci i problemów z uczeniem się. Badanie jest powszechnie znane i niezbędne wielu osobom w różnym wieku i różnych sytuacjach zdrowotnych i życiowych. W naszym wielkim mieście na NFZ nie można go zrobić. Wypadło z oferty, bo za drogie. Trzeba prywatnie. Przymuszeni sytuacją życiową korzystamy z oferty Pana Doktora. Bo to psycholog i lekarz w jednym. Nie, żeby jakieś tam pospieszne kursy i udawany doktorat, tylko porządne studia na jednym i drugim kierunku, na porządnych uniwersytetach i w czasach, kiedy nie wszyscy musieli skończyć podjęte studia. Dlatego siedzę spokojna i ufna. Choć diagnoza nie dotyczy mnie bezpośrednio, to absolutnie wpłynie na moje życie. Więc odczuwam pewien niepokój, ale dużo mniejszy niż małżonek, który był podmiotem bacznych obserwacji i testów podczas kilku sesji. Właściwie najbardziej się niepokoję o sposób, w jaki Pan Doktor przekaże trudne prawdy, bo dobrze wiem, że komunikacja z pacjentem  naszej służbie zdrowia nie wychodzi. Podobnie zresztą jak wielu innym reprezentantom pozostałych zawodów.
Na biurku leżą kartki zapisanych testów, opinia Doktora i blok czystych kartek. Przystępujemy do omówienia wyników badań, które sprawdzały funkcje pamięci. W zapisanej opinii aż roi się od –izmów. Tekst nic nam nie mówi. Jest najeżony trudnymi słowami i nawet jakbym to sobie głośno przeczytała, to raczej trudno byłoby ogarnąć i wyciągać wnioski, co dalej z tym fantem zrobić.
Pan Doktor jednak wie do kogo mówi. Bierze pierwszą kartkę.
- to badanie sprawdzało, jaki jest zasób Pana pamięci, czyli pamięć długoterminowa. Mówiąc tak obrazowo, jaki Pan ma magazyn – tu Doktor odchyla się na krześle i z uwagą spogląda na mojego małżonka.
- Panie kochany – mówi taki odchylony patrząc z podziwem – KGB, CIA, GRU i ABW mogą się przy Panu schować! Pan to masz magazyn! Naprawdę pogratulować! Szpica w populacji badanych! – dorzuca. I patrzy oczami pełnymi uwielbienia i szacunku.
Mąż rośnie w sobie, jako właściciel magazynu, a ja z nim. No proszę!
Dumna jestem niesłychanie.
Szpica! – no!no!no!
- A teraz niech pan sobie wyobrazi, że do tego magazynu zatrudnił pan magazyniera. I tym testem badaliśmy, jak ten magazynier się sprawuje (pokazuje kolejną kartkę z przeprowadzonych badań). I tu proszę pana wychodzi niezbicie, że ten Pana magazynier, to jest taki lekko wczorajszy. Jakby był po imprezie. Już się ubrał w garnitur i umył zęby proszę pana, ale jak tylko chce coś zrobić, to mu tak jakoś zdecydowanie gorzej wychodzi. I on w tej robocie jest, ale pracuje na pół gwizdka. Sam Pan wie, jak to jest na kacu. I z tym magazynierem musimy zrobić porządek. To znaczy z pamięcią operacyjną.
Opowieść Doktora wywołuje wesołość u mnie i małżonka. Sedno wypowiedzi nie przeraża.
- A proszę mi powiedzieć dlaczego ostatnio często idę gdzieś po coś, dochodzę w to miejsce i zapominam, po co szedłem  – pyta mój małżonek oświecony właściciel magazynu i magazyniera. A ja, mimo rozbawienia, nadstawiam ucha, bo moja turystyka piesza ostatnio także wyraźnie się nasiliła.
- To jest proszę Pana kwestia latarki, jaką ma Pana magazynier. Bo  w tym magazynie nie ma żadnego okna, czy innego źródła światła. On jest lekko wczorajszy, a latarka ma luzy na przegubach, czyli może źle świecić. Latarka to uwaga.
Ale to są proszę Pana sprawy do wyćwiczenia. Potem nastąpił długi wykład, na temat funkcjonowania mózgu i zależności naszej kondycji od wielu banalnych rzeczy – poziomu stresu, diety, higieny życia  prowadzony na podobnym poziomie przystępności.
Wychodzimy lżejsi finansowo, ale przekonani, że wiele spraw nam się wyjaśniło. Prosto z gabinetu biegnę na basen, gdzie od lat ćwiczymy z przyjaciółką. Ona przyjeżdża zawsze na ostatnią chwilę, bo to strasznie zapracowana i zestresowana kobieta jest. Przebieram się w kabinie i myślę o wizycie u Doktora. Kiedy wyszłam z kabiny, widzę moją przyjaciółkę, która chichocze wychodząc ze swojej.
- Co jest? – pytam zaciekawiona niespodziewanym atakiem wesołości
- Pamiętaj! Jakbyś mnie tutaj nagle zobaczyła paradującą na goluśko, to mnie cofnij proszę, bo mogę tak wparować na basen. Przed chwilą w pośpiechu rozebrałam się, spakowałam metodycznie wszystkie rzeczy do torby, w kolejności gotowej do wyciągania i już zadowolona wychodziłam z kabiny. Jeszcze tylko odwróciłam się kontrolnie, by zobaczyć, czy nic nie zostało na ławce. I co ! A tam mój kostium kąpielowy leży na ławce, a ja goła i w klapkach gotowa do wyjścia, z ręką na klamce!
-  To twój magazynier. Widać też się wczoraj nawalił, jak stodoła i dziś jest wczorajszy. I też ma słabą latarkę – mówię spokojnie. Nie martw się, o ile się dogadam z moim, to Cię zatrzymam. Gorzej, jak mój też się zbiesi! To wtedy ty lecisz goła, a ja za Tobą. Z przyzwyczajenia – dodaję, a oczy mojej koleżanki robią się coraz bardziej okrągłe.
A ja odwracam się spokojnie i idę na basen poćwiczyć. Z nadzieją, że i mój, i jej  magazynier po zajęciach poświecą latarką w tym kierunku. I że potem wszystko jej wyjaśnię mądrze i naukowo.
Ale pewności nie ma! Bo u mnie też magazynier lekko wczorajszy, a latarka z luzami.
I co z nim zrobić?

0 komentarze