Urwanie głowy….
05:59... z powodu zerwanej ręki. Życie lubi zaskakiwać. Ręka na szczęście
nie moja, ale Małżonka. Okoliczności zerwania tajemnicze, ale jako kobieta
oćwiczona przez mężczyzn nie dopytuję. A nuż musiałabym się wściec, zareagować,
by dotarło i potem naprawiać to, co sama bym zepsuła własnym dociekaniem? Wtedy
zamiast urwania głowy, miałabym jeszcze koniec świata. A ponieważ lubię spokój,
to już pozostanę przy urwaniu.
Rękę lewą zepsuł sobie Pan Mąż we wrześniu. W październiku
dowiedział się, że czeka go operacja. „Trzeba doczepić klamrami oderwane od główki
ścięgna, bo jak nie to ręka zwiotczeje, zrobi się żółta i zwiśnie sobie” – to mniej
więcej powiedział uczony doktor, pokazując jednocześnie esy floresy na ekranie
monitora. Już sama myśl, że ręka zrobi się żółta i zwiśnie sobie zrobiła na
mnie wrażenie. Klamry pobudziły wyobraźnię mojego Męża. Cena za tę przyjemność
powaliła nas oboje. NFZ wykazał zrozumienie dla tej sytuacji i wpisano Małżonka
i jego rękę na zabieg operacyjny na rok 2021. W tym czasie ręka zdążyłaby zwisnąć
kilkakrotnie i nieodwracalnie, bo proces chorobowy zupełnie nie rozumie list i
terminów NFZ. No to cóż było robić? Trzeba było podjąć decyzję, by ratować lewą
rękę, bo brak sprawnej lewicy mści się okrutnie.
Termin operacji był przekładany wielokrotnie, bo ciągle było
coś. A to wyjazd wcześniej zaplanowany, a to międzynarodowa konferencja i brak
zespołu lekarzy, a to grypa i wiruchy, na końcu wyniki nie takie. Zdążyłam się już
przyzwyczaić do stanu oczekiwania. Oswoiliśmy sobie tę operację, tak jakby to
miał być faktycznie drobny zabieg. I nagle po półrocznym oczekiwaniu bach – do
szpitala, na stół i po kilkunastogodzinnym pobycie w szpitalu wypad do domu.
Czyli
– pod opiekę żony.
I teraz mogę napisać dlaczego postanowiłam o tym
opowiedzieć. Bo tak naprawdę ten post nie jest wcale o ręce, tylko o roli
kobiet w życiu. I jest o doświadczeniu wielu z nas, kiedy w tych wszystkich
rolach, do których nikt nas nie przygotowuje, musimy się jakoś odnaleźć.
W zakresie opieki zdrowotnej nad pacjentem poszpitalnym to ja najlepiej wypadam w roli
tej , która dzwoni po pogotowie. Mam opanowane do bólu. Jeszcze dolatywanie do
apteki mi wychodzi i przynoszenie zapisanych leków. Smarowanie jakoś
opanowałam, ścielenie łóżek i terapeutyczne rozmowy z chorym też. Ale już nadzór
nad ćwiczeniami rehabilitacyjnymi, ubieranie jednorękich i pomoc przy toalecie
sprawia mi pewien kłopot. A przecież to tylko lewa ręka.
Iniekcje wywołują u mnie stan miękkości nóg i ogólną niemoc. A lęk przed ewentualnymi
powikłaniami ściska mi trzewia. W pierwszą noc po operacji ręka wysunęła się z ortezy i mąż… nie mógł jej znaleźć.
Opowiedział mi o tej przygodzie, gdy przyszłam po niego do szpitala. Umarłam w
środku ze strachu i wydusiłam z siebie
tylko „wolałabym, żeby ją przyszyli na stałe”
Ponieważ okrągła rocznica urodzin za pasem, mogę o sobie powiedzieć, używając popularnego zwrotu - jestem w mainstream-ie.
0 komentarze