Jak to działa?

13:42

Co najmniej trzy razy w minionym tygodniu usłyszałam pytanie „no co ty z tą starością?”.
Kiedy pytają mnie o to osoby młodsze, widzę na ich twarzy autentyczne zdziwienie i malujący się cień podejrzenia, że mówiąc o tych problemach lub przypisując się do grona osób dojrzałych wiekiem, jestem jakaś mniej wiarygodna, na pewno nieprawdziwa. A może nawet kokietuję, oczekując zaprzeczeń, że gdzie tam mnie do starości, że wcale nie wyglądam i podobne temu elegancko brzmiące frazesy.
Starsze natomiast podważają moje prawo do bycia starszą, bo przecież…. one są starsze.  i czuję, że tak naprawdę to według nich nie mam prawa nic wiedzieć o tym, do czego się nieprawnie przypisuję. Coraz częściej mam w związku z tym poważny dylemat, czy tłumaczyć swoje przekonania, czy też sprawy zostawić bez komentarza. Wydaje mi się, że to oczywiste, że człowiek się starzeje, że wiele spraw widzi inaczej i musi w tej nowej dla siebie sytuacji, jakoś się urządzić. Co więcej, nie opuszcza mnie przekonanie, że podobnie myśli większość ludzi. No i potem zderzam się z tym pytaniem, i już sama nie wiem co mi wolno, a kiedy uzurpuję sobie jakieś prawa.

Ostatnio moim guru stał się Jerzy Dziewulski – specjalista antyterrorysta. Po kolejnym zamachu powiedział w jednej ze stacji telewizyjnych, że aby przeciwdziałać zamachom terrorystów, trzeba się wcześniej dobrze do nich przygotować. Nikt nie odmówi słuszności temu stwierdzeniu, a mnie ono bardzo przypadło do gustu. Bo generalnie lubię być przygotowana, a w szczególności na  nieuchronne. A starzenie postrzegam jednak jako proces nieuchronny, mimo wysiłków kosmetyczki, fryzjerki i dietetyków (ci występują  w liczbie mnogiej, bo mimo nieustannych wysiłków ciągle nie mogę trafić na swojego – czytaj z dietą skuteczną i dobraną do moich ciasteczkowych potrzeb). Idąc dalej tropem pana Jerzego, chodzi o to, żeby się przygotować zawczasu, z wyprzedzeniem. W przypadku starości takie przygotowanie następuje wtedy, kiedy człowiek antycypuje (znaczy się wyprzedza myślą!) i umie przewidzieć, co się stanie, jak nie przewidzi lub nie dopilnuje. Nie wiem ile czasu trzeba  wyprzedzać zdarzenia w przypadku terroryzmu,  ale w przypadku starości działać trzeba natychmiast, jak tylko się zrozumie, że dzieli nas od niej niewiele, ale za to będzie trwała dłużej.
I to niestety wcale nie musi być pocieszające. 
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ludzie nie tylko nie chcą o starości rozmawiać. Oni nawet boją się o niej myśleć. Zamiast refleksji, włącza się chyba pobożne życzenie „a może jednak mnie się uda ominąć”? Tymczasem odkryłam ostatnio pewien mechanizm postępowania, który odważnie obnażam, bo wroga i jego sprzymierzeńców trzeba poznać. A poznawszy, zwalczać.

Jako przewidująca i zapobiegliwa, szukam i pielęgnuję wszelkie możliwości bycia aktywną, bo wiem, że to przedłuży moje życie i podniesie jego jakość. Stąd propozycję współpracy z pewnym wydawnictwem, polegającą na pisaniu  felietonów do jednego z periodyków, przyjęłam z radością. Celowo nie podaję żadnej nazwy, bo chodzi tylko o mechanizm, który chcę pokazać. Pisać miałam o sprawach seniorów i miało to być pisanie całkowicie bezpłatne, co obu stronom odpowiadało.

Wyznaczono mi datę oddania pierwszego tekstu. Napisałam i wysłałam do reaktora - seniora podobnie jak ja, wolontariusza. Przeczytał, pochwalił. Za kilka dni napisał maila z prośbą, bym swój tekst skróciła o 2/3, bo jest za długi. Każdy, kto kiedyś skracał wie, że to właściwie pisanie na nowo. Ale trudno. Wykończona grypą i zimą, usiadłam i skróciłam. Wysłałam w terminie teraz już do redaktora właściwego, który z ramienia wydawnictwa miał zebrać materiały od piszących wolontariuszy i zredagować całość.
I cisza.
Zorientowałam się po kilku dniach, że nie mam żadnego sygnału, że tekst dotarł tam, gdzie powinien. Wystraszyłam się, że coś pokręciłam, więc dzwonię do redakcji.

Pan Redaktor (młody głos) odebrał mój telefon i zapytany, czy tekst dotarł, odparł, że owszem. Ale jest pewien problem. I nawet ktoś miał do mnie w tej sprawie dzwonić, ale jakoś nie wyszło!

- W czym rzecz – pytam  z życzliwością, jako chętna do pracy wolontariuszka zainteresowana aktywnością społeczną i umysłową. Własną rzecz jasna.
- Bo Pani napisała felieton – słyszę w słuchawce
- …ale… na taki się umawialiśmy – odpowiadam nieśmiało
- no tak! Ale wie Pani, myśmy postanowili, że ten dodatek będzie miał jednak charakter informacyjny.
-? – zamurowało mnie. To miała być wkładka o sprawach seniorów, pisana przez nich samych. Jak oni chcą zrobić wydawnictwo informacyjne z czegoś, co wychodzi raz na dwa miesiące i jest małą wkładką? Tu moja wyobraźnia odmówiła współpracy, mózg się zlasował i utknęłam w myślowym niebycie i z rozdziawioną gębą!

Pan wyraźnie wyczuł moje osłupienie, bo zaczął mówić szybciej i głośniej, jakby sam siebie chciał przekonać do słuszności swoich racji. Niewiele pamiętam z tych wyjaśnień, bo wkurzenie odebrało mi rozum. Dotarło dopiero ostatnie zdanie:
- …. i podjęliśmy decyzję, że jednak nasi redaktorzy będą pisali tę wkładkę.
- tę wkładkę o sprawach seniorów? – dopytałam starając się za wszelką cenę ukryć wkurzenie.
- Tak, tę samą.
- ? - po raz drugi odjęło mi mowę. Potem przez moment miałam ochotę wywalić, co o tym myślę, ale obycie społeczne mi nie pozwoliło. Przełknęłam! I wtedy usłyszałam najgorsze:

- ale żeby Pani nie było przykro, to my zrobimy z Panią wywiad, bo Pani miała tam jakiś sukces? Prawda?
Matko do Ciebie – jak ja się modliłam się w duchu, żeby duch Korby z „Lejdis” odsunął się od mojego mózgowego centrum odruchów naturalnych i natychmiastowych. W całym moim życiu zawodowym i społecznym nikt mnie tak nie upokorzył, nie „zseniorzył” i nie wykluczył. Cała w środku byłam jedną wielką furią.
Potem siłą woli powstrzymałam emocje, odmówiłam wywiadu, bo nie wiem o jakim moim sukcesie Pan myślał i odłożyłam słuchawkę. Następnie przez kilka minut wrzeszczałam głośno brzydkie wyrazy, których elegancka kobieta nie używa, kopałam biurko i na końcu poryczałam się ze złości i upokorzenia.
Senior i jego sprawy stają się towarem na naszym ekonomicznym rynku. A ja nie umiem i nie zamierzam być towarem, na którym inni budują swój zawodowy dorobek. Nie chcę być tylko wypełniaczem i odbiorcą cudzych działań. Potrzebuję aktywności, tak samo jak tysiące innych wykształconych ludzi, którzy mają swoje zdanie, kompetencje, ogromne doświadczenie i mają potrzebę bycia aktywnym.  A w polskim myśleniu o seniorach o tej fundamentalnej potrzebie po prostu się zapomina. W zamian seniorzy dostają mniej lub  bardziej starannie przygotowaną cudzą papkę, a sami mają ją jedynie skonsumować. I najlepiej okazać zadowolenie.  
Domyślam się, że w tym wypadku redaktorom chodziło o wierszówkę i szansę zarobienia kilkudziesięciu złotych.
Mnie natomiast  o aktywność umysłową, obowiązek wykonania pracy, przynależność, poczucie wpływu i parę innych równie dziwnych rzeczy, zupełnie niezrozumiałych dla ludzi młodszych, którzy marzą o emeryturze, jako okresie absolutnego nicnierobienia. Tyle, że to mija z momentem przejścia w stan wyciszenia zawodowego. I wtedy dopiero dociera do człowieka, że nicnierobienie i zjadanie cudzej papki prowadzi do śmierci. Ale wtedy już jest za późno na zmiany!

Dlatego walczę teraz o prawo do aktywności, o zmianę w myśleniu o seniorach i wreszcie o to, by traktować ich jak partnerów w społecznym dialogu. Samodzielnych, myślących i …potrzebnych.  
No i dlatego ja „ciągle z tą starością”. Bo mechanizm wykluczania jest prosty, skuteczny i powszechnie stosowany.

I należy z nim walczyć.
Zawczasu.

0 komentarze