Opłaciło się!

14:02


A co jest nagrodą? – zapytała mnie  kilka tygodni temu moja koleżanka, kiedy zwierzyłam się, że postanowiłam wziąć udział w konkursie literackim „Maszyny do pisania” na opowiadanie z Powstaniem Wielkopolskim w tle.
To jest takie pytanie, po którym wtedy i kilka razy później,  zawsze milkłam skonfundowana. Bo właściwie z góry wiedziałam, że każda odpowiedź jest do bani.
Jeśli się przyznam i powiem prawdę – że nagrodą są w przypadku tego konkursu trzydniowe warsztaty pisarskie z Sylwią Chutnik , pisarką, którą lubię i bardzo chciałabym poznać - to upadną moje notowania u tej koleżanki, bo ona Sylwii Chutnik nie zna. Koleżanka raczej z tych, których drukowane męczy. A nawet jeśli gdzieś jej przeleciało przed oczyma lub obiło się o uszy (uwielbiam te dwa określenia, bo mówią prawdę o związku Polaków z literaturą w szczególe i kulturą w ogólności), to słowo warsztaty spowoduje u niej wszystkie możliwe odruchy obronne i obniży moje notowania na pewno. Co więcej! Wzbudzi podejrzenie, że zdrowy rozsądek straciłam razem z dziewictwem – czyli dawno. Trzeba bowiem być srogo poturbowanym na umyśle, by w majowy weekend spędzić  w nagrodę trzy dni na rozmowach o pisaniu, napisanym tekście, nienapisanym tekście, wymarzonym tekście, bogini PROKRASTRYNACJI i innych przeszkodach w tworzeniu. Obiektywnych oczywiście.  
To przecież święty czas przyjęć komunijnych, grillów i leżakowania.

Jeśli się nie przyznam i zmyślę nagrodę, to po pierwsze koleżanka może sprawdzić, bo w Internetach jest cała prawda o wszystkim. A wtedy nie tylko będę na umyśle poturbowana, ale jeszcze niewiarygodna. Po drugie brakuje mi wyobraźni, bo właściwie nie wiem ile musiałoby by być tej nagrody, by koleżanka zrozumiała i doceniła odpowiednio moje zaangażowanie.

Ale trudno! Niech wie, z kim się koleguje. Raz kozie śmierć.
- Warsztaty pisarskie z Sylwią Chutnik – mówię stanowczo. Trzydniowe. – dodałam, by nie było żadnych wątpliwości.
Koleżanka popatrzała z politowaniem i zapytała:
- I tobie się to opłaci?

No cóż. To jest kolejne pytanie, na które nie wiem jak odpowiedzieć, więc milczę stosownie do swej trudnej sytuacji. Na szczęście nie drążyła dalej i pytanie zawisło między nami bez jasnego stanowiska w kwestii opłacalności.
Widać mamy różne priorytety, bo dla mnie ta nagroda była bardzo nęcąca. Na tyle, że bogini prokrastynacji przegrała wojnę z moją determinacją. Na tyle, że nie ugrzęzłam na etapie zbierania materiałów i czytania tekstów źródłowych. Na tyle, że tekst wyjęłam z głowy, czyli z niczego i przelałam do pliku, mimo hiszpańskich pokus. Bo wyciągałam i przelewałam w zimnej Hiszpanii. Na tyle, że mimo braku Internetu wysłałam to jakimś cudem, zanim minął termin. Poszło. I zostało ocenione i docenione.
A ja dzięki temu, kilka tygodni później  znalazłam się w miejscu, gdzie w odległości metra ode mnie siedziała Sylwia Chutnik – prawdziwa i doceniona pisarka, która przez trzy dni występowała jako nauczycielka mojej grupy. A obok mnie siedziało pięcioro innych śmiałków, dla których ta nagroda również była nęcąca.
Wczoraj wieczorem zadzwoniła do mnie inna koleżanka w ważnej sprawie. Ta z kolei czyta wszystko i wszędzie. Wiedziałam, że w końcu padnie to pytanie  
„No i  jaka jest ta Sylwia Chutnik?”
W tym wypadku nie miałam kłopotów z odpowiedzią. Bo Sylwia Chutnik jako nauczycielka ma same zalety. I to mogłam powiedzieć z czystym sumieniem. W końcu na niczym innym nie znam się tak dobrze, jak na nauczaniu i na pracy z grupą. A jako człowiek jest bardzo skromna i sympatyczna. W dodatku kompetentna i z poczuciem humoru. Czysta przyjemność takie warsztaty. Faktycznie w nagrodę – dodałam, by nie pozostawiać żadnych wątpliwości.
- A takie warsztaty, to coś dają? – drążyła
-Ano dają! Solidnego kopa! – odpowiedziałam głosem osoby doświadczonej i wielokrotnie skopanej
- Ale jak się daje takiego kopa – dopytywała zagorzała czytelniczka
- Na przykład używając cytatu „Jak się chce napisać, to trzeba pisać”. Nie ma zmiłuj. I gdy to mówi Sylwia Chutnik, to się przyjmuje i wdraża. Bo ona wie, co mówi. Koniec miętolenia, sprzątania pawlaczy i czekania na wenę. Siadasz na zadzie i śmigasz po klawiaturze.
- No to świetnie. Ty to masz szczęście! – zakończyła rozmowę.
No i tu jest pewien problem, bo czy ten kop to szczęście, tego nie wiem. Ale że nagroda świetna, to jestem pewna.  No i jeszcze perspektywa, że wkrótce moje opowiadanie ukaże się w jednym tomie z opowiadaniem Sylwii Chutnik,  jest także bardzo przyjemna.

Opłaciło się!

0 komentarze