Byłam w teatrze

11:00


Wczoraj poszłam do teatru. Dobrowolnie i z własnej inicjatywy. Poszłam z koleżankami, bo małżonek po ostatnim spektaklu, skruszon wielce poprosił, bym go więcej do teatru nie zabierała. „Tego się nie da wytrzymać” – powiedział i musiałam mu przyznać rację. Łatwo nie było. Ale ja jestem bardzo odporna na ciosy, więc poszłam po raz kolejny i jeszcze namówiłam zawsze gotowe na wszystko moje koleżanki. Gdybym miała szukać winnych, to musiałabym uderzyć się w pierś własną  i przyznać, że nie poświęciłam czasu, by sprawdzić, na co idę i po prostu poszłam. No ale to w końcu nie jest żadne przestępstwo. Spodziewam się, że wiele osób tak robi. Ja od zawsze lubię teatr i to, co się w nim dzieje.
Spektakl zatytułowany „27 grudnia” w Teatrze Polskim intrygował mnie tym bardziej, że w okresie premiery nie było mnie w kraju i jakoś umknęły mojej uwadze wszelkie opinie na ten temat. No to poszłam.
No i tak w wielkim skrócie rzecz ujmując wyjścia są dwa. Albo ja się już do niczego nie nadaję i koniecznie muszę do rezerwatu, albo mamy jakiś taki stan schizofrenii społecznej, jakiś rozkład kulturowych międzypokoleniowych więzi, że młodzi mówią a starzy kompletnie nie rozumieją, o co im chodzi. I po co oni właściwe to mówią, robią?
To był spektakl o Powstaniu Wielkopolskim, w którym występują główni bohaterowie powstania, czyli Ignacy Paderewski, Franciszek Ratajczak i mieszkańcy Poznania, ale..
27 grudnia to spektakl, w którym zatarte zostają granice między przeszłością a teraźniejszością, życiem a śmiercią. W oswobodzonym z ograniczających zasad logiki świecie, prawdziwe postaci historyczne lądują w brzuchu bardzo głodnego skauta, Helena Paderewska staje się sufrażystką, a zawieszony między epokami książę Konrad przełamuje stereotypy rasowe. Równając fikcję z faktami, twórcy wyraźnie podkreślają swój dystans do inscenizowanego tematu.
Rozkładanie powstania na czynniki pierwsze idzie tu w parze z wiwisekcją sposobów teatralnej wypowiedzi. Z pomocą dzieci poszczególne sytuacje sceniczne stale zostają rozbrajane z powagi lub patosu. Młodzi aktorzy notorycznie wytykają fałsz, nadużycia i przekłamania. Próbują wprowadzić własne sposoby interpretowania historii poprzez dodatek absurdu, żartu i braku linearnej ciągłości.”
Korzystam z tego fragmentu recenzji pani Julii Niedziejko http://kultura.poznan.pl, bo ja sama nie umiałabym chyba opowiedzieć, o czym właściwie jest ten spektakl. Moje koleżanki i ja chodzimy do teatru co najmniej kilkanaście razy w roku. Czytamy, uczestniczymy w życiu kulturalnym, więc nie jesteśmy jakimiś niedouczonymi tumanami,  a raczej tumankami. Ale wczoraj byłyśmy zgodne, że to co zobaczyłyśmy, to jakieś nieporozumienie.
Pierwsza z moich przyjaciółek jest kobietą po przejściach. Mianowicie 14 lutego 2018r., w czasie pobytu w Gdańsku wykupiła bilety do Teatru Szekspirowskiego i tam obejrzała „Przebudzenie” – w reżyserii Marty Malinowskiej, spektakl gościnny Teatru Collegium Nobilium w Warszawie na podstawie "Bachantek" Eurypidesa. Na biletach był dopisek  „Spektakl dla widzów dorosłych - w spektaklu występują sceny nagości”. Po powrocie z Gdańska koleżanka długo nie mogła się otrząsnąć. Chyba jeszcze nie jest dość dorosła, ale długo opowiadała o koncepcji spektaklu, w którym aktorki, w kompletnej ciemności, ale za to na golasa, wykonywały bardzo udatnie ruchy kopulacyjne, a widzowie wyposażeni w latarki mogli oświecać to, co chcieli zobaczyć. Koleżanka do dzisiaj nie może się pozbierać po tym kontakcie ze sztuką. A właściwie do wczoraj, bo w połowie poznańskiego spektaklu, powiedziała „No i proszę, jak ja się myliłam! Myślałam, że gorzej być nie może, a jednak.”  
Druga z przyjaciółek, siedziała w sąsiedztwie kilku starszych pań, które przez cały czas głośno komentowały, to co działo się na scenie. Komentarze były na poziomie przedszkola. Na przykład  „ O Jezu! Widzisz go! Idzie tu!” albo „Tej! To jakiś twój kolega, że się tak na ciebie gapi?” Trochę, jak w cyrku.
Nie uwierzyłabym opowieści – ale osobiście przeżyłam.
Mnie spektakl po prostu znudził. Wysiedziałyśmy do końca, bo jeszcze nigdy żadna z nas nie wyszła w czasie spektaklu. Z szacunku dla pracy aktorów. Potem poszłyśmy na kawę, by się pozbierać po tym doświadczeniu. Wszystkie współczułyśmy aktorom! Naprawdę mają ciężko!
Mniej więcej po godzinie, odzyskałyśmy stan stabilny. I wtedy jedna  z nich wypaliła – a może ty nas specjalnie tam zaciągnęłaś, bo na scenie grzebanie w jelitach i wymioty? A ciebie ostatnio tematyka jelit mocno zainteresowała?
O matko!
Naprawdę!
A swoją drogą, gdyby ktoś mi powiedział, że na scenie będę oglądała grzebanie we flakach Franciszka Ratajczaka, poszłabym niechybnie na ten spektakl, by zobaczyć, po co tam grzebią.
Byłam, zobaczyłam i nie wiem.
A ja zawsze myślałam, że najbardziej lubię groteskę i grę z konwencją.
Chyba jednak muszę do rezerwatu!

1 komentarze

  1. W Teatrze Polskim baśń o powstaniu jak disneyowskie widowisko :)
    http://poznan.wyborcza.pl/poznan/7,36000,24328705,paderewski-nie-pojawia-sie-tu-na-balkonie-a-ratajczak-nie-ginie.html
    Pozdrawiam
    KK

    OdpowiedzUsuń