Poświątecznie

09:46


Jak na neofitkę przystało, wpis będzie o jedzeniu. A właściwie o niejedzeniu. A mówiąc jeszcze dokładniej, o uważnym jedzeniu, a co za tym idzie i z tym się wiąże - o uważnym życiu. Zmiana w moim myśleniu następowała powoli. Żadne tam rewolucje, gwałtowne erupcje i kaskady. Raczej kropla, która drąży skałę. Ale jak już wydrąży, to nie ma powrotu do tego, co było.
W okresie przed świętami spotykałam się z różnymi osobami, które znając moje obecne zapatrywania na sposób odżywiania i wypływające z niego skutki, z troską zadawały mi pytanie „no i jak ty teraz przeżyjesz te święta”. Przy kolejnej osobie przyglądającej mi się z politowaniem, byłam gotowa nawet  uwierzyć, że czeka mnie cierpienie wielkie. I być może to będą najgorsze święta w moim życiu, bo jak wiadomo, wyrzeczenie się glutenu, cukru i chemicznych polepszaczy, to jest prawdziwy horror.
NIEDOPRZEŻYCIA !
Zmiana, którą wprowadziłam kilkanaście tygodni temu zagościła u nas na dobre. Najpierw stopniowo zmienialiśmy nasze postępowanie w kwestii żywienia. Stałam się tropicielką glutenu, cukru i chemicznych świństw dokładanych do produktów spożywczych.  Pół roku temu, nie uwierzyłabym, że to możliwe. A jednak!
Koleżanka moja, zapytała mnie „Ale co zrobisz, jak ja ciebie poczęstuję ciastem, które upiekłam dla ciebie”. Grzecznie podziękuję. Tak jak dziękuję tym, którzy mnie częstują papierosami lub alkoholem. Ja nie piję, nie palę, nie jem glutenu. I już. – odpowiedziałam.
No tak, no tak – usłyszałam, ale w jej słowach brzmiała ukryta wątpliwość, czy to na pewno ta sama kategoria. Bo jednak placek, to placek, a papierochy, to papierochy.
Inna z moich przyjaciółek, spotkana w szale przedświątecznych zakupów, zapytała, czy już wszystko mam zrobione. I w tej samej sekundzie dodała „No przecież! Zapomniałam! Wy teraz nic nie jecie! To nie musisz nic robić!”
Ależ my właśnie wszystko jemy! I ja w kuchni jestem częściej, bo moje gotowanie stało się dużo bardziej kreatywne i wymaga większej uwagi. Szukam fajnych i prostych przepisów i staram się mieć zawsze świeżo przygotowane potrawy. Wszystko musiałam sobie przeorganizować. Ale efekty są cudne i rekompensują wszystko. Ta odzyskana talia! Ten luz w opiętej niedawno sukience! Ten błysk w oku, energia i przekonanie, że konsekwentnie dbam o nasze zdrowie. Nie do przecenienia.
Potem zmieniły się nawyki związane z kupowaniem. I tu sukces wielki, bo nawet mój Małżon – miłośnik zakupów wszelkich, przyjął tę strategię – nie jesz=nie kupuj. Przez markety przelatujemy jak przeciąg, uzupełniając głównie jedynie zapasy warzyw.
I każdy dzień przynosi niespodzianki, związane z codziennym z życiem. Oto Małżonek w piątek przytargał dwa potężne korzenie chrzanu. A na co mi to? Rzekłam sceptycznie przyglądając się okazałym chrzanom, z których każdy mógłby służyć, jako atrapa kija bejsbolowego. Ja utrę – rzekł Pan Mąż. Nie będziemy kupować z konserwantami! Oj! Żebyś tylko nie zapomniał – odparłam nieufnie, nauczona wcześniejszym doświadczeniem odstępowania od zaplanowanych prac kuchennych. Pomyślałam, że niechybnie porzucony chrzan, łącznie z ideą ścierania go, wsadzę po świętach do ziemi i będzie wreszcie własny w ogródku. A co tam!
A tu proszę! Pan mąż wyszukał przepis, jak to się ściera chrzan i osobiście utarł.
Płakał przy tym rzewnymi łzami i kichał, a w trakcie tarcia wielokrotnie potwierdził, że roboty kuchenne wymagają siły i to jest naprawdę trudne zadanie. Ale chrzan mieliśmy całkiem własny – bez polepszaczy, octu i innego badziewia. Tym samym mój mąż dołączył do grona tych, którzy rozumieją, że współczesny prawdziwy mężczyzna musi samodzielnie zakisić kapustę, utrzeć chrzan i nastawić buraki na zakwas. Inaczej zgiń przepadnij! Nie przeżyje!

Moje kuchenne rewolucje sprawiły także, że odkryłam siebie, jako kreatorkę wypieków. Rozzuchwaliłam się i bezczelnie piekę chleb gryczany. Lekarz, który oglądał nas oboje w ubiegłym tygodniu wyraził pełne uznanie, dla naszych poczynań, tym bardziej, że nas ubyło i to sporo (razem 14 kg) , co jak wiadomo człowiekowi służy. A jak służy człowiekowi, to i służba zdrowia jest bardzo zadowolona. Ale spadek wagi zrobił na nim mniejsze wrażenie, niż fakt, że żyjemy bez kupowania chleba i bez ziemniaków, makaronów, ryżu i kasz. Patrzał na mnie z podziwem i powtarzał „brawo, brawo!”
Uniesiona tym podziwem, poszłam dalej. Po raz pierwszy w życiu upiekłam mazurka.
Był prawie taki, jak na zdjęciu. Zmodyfikowałam ździebko przepis z Internetu i upiekłam mazurka z pijaną śliwką. Czegoś tak pysznego to jeszcze nie jadłam. Śliwka mi się upiła wyjątkowo porządnie i mazurek wyszedł pierwsza klasa. Może w kategorii estetycznej nie wygrałabym pierwszego miejsca, bo muszę dopracować modyfikacje ingrediencji ciasta i wałkowania (którego nie znoszę!). Ale walory smakowe były przednie. Były! Bo to wszystko już zniknęło i mogę tylko opowiedzieć, że bez glutenu, cukru i polepszaczy żyje się całkiem dobrze.
Zostało tylko świetne samopoczucie! I misja, by przekonywać innych do zmiany.

Acha! i jeszcze nowe słowo – prozelita. To nowo pozyskany, zwykle gorliwy wyznawca i krzewiciel jakiejś religii lub ideologii.
Czyli synonim neofity.
 

 

2 komentarze

  1. "wisienką na torcie", a może powinnam napisać "pijaną śliwką na mazurku" byłby przepis :) - czekam z nieukrywaną ciekawością :) ja tez mogę podzielić się smacznym przepisem na Brownie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przepis tak zmodyfikowałam, że obawiam się iż jest nieodtwarzalny. Oryginał znalazłam w Internecie i nawet nie pamiętam gdzie. Pijana śliwka mnie uwiodła i poszłam za ciosem. Makę zastąpiłam owsianą,cukier miodem, a potem z okrzykiem niech się dzieje wola nieba zagniotłam i upiekłam. Tylko wódki wzięłam tyle ile się należy 350 gr. śliwek i 150 gramów wódeczki. Plus całonocna balanga suszonych śliwek w tej wódczanej kąpieli. Upiły się sakramencko. Takie upite pokroiłam, wyłożyłam na upieczone ciasto i posmarowane gorzką czekoladą. Z góry też potraktowałam gorzką czekoladą roztopionej i wymieszanej w kąpieli wodnej ze śmietaną 30 i olejem kokosowym. Matko! Jak to pachniało! Święconki nie mogłam zjeść spokojnie. Nie mogę podawać przepisów robionych na oko. Moja kuchnia jest kreatywna. BARDZO! Serdeczności :)))

      Usuń