Mindfulness
05:42Najpierw znalazłam ogłoszenie o internetowy kursie.
Kiedy je znalazłam, leżałam właśnie na brzegu Morza Śródziemnego
i stan mojego ducha był bardzo dobry. Pasowało mi miejsce, temperatura,
wypełnienie żołądka, towarzystwo. Byłam w zgodzie ze światem i sobą. (Tak, tak!
Też uważam, że to jakieś wyjątkowe uczucie.) Ponieważ w treści ogłoszenia znalazłam
informację, że kurs prowadzi Wojciech Eichelberger, a po kursie będzie mi w
życiu jeszcze łatwiej i lepiej, no to postanowiłam się zapisać. Bo kto by nie
chciał utrzymać takiego stanu pogodzenia ze światem, który najłatwiej uzyskać nad ciepłym morzem? Za kurs zapłaciłam cenę
przyzwoitą, a potem była obniżka, więc jeszcze poleciłam przyjaciółkom. Niech
mają dziewczyny dobre życie.
W kursie, który w nazwie ma to obce słowo, chodzi głównie o
to (ujmując rzecz w ogromnym uproszczeniu) jakimi sposobami wycofać się z wszechobecnego pędu. Inaczej mówiąc, co
zrobić, żeby nie lecieć, tylko ŻYĆ. A żyć to mi się chce bardzo, za to lecieć już
niekoniecznie. Niech lecą młodsi. A ja sobie spokojnie, w swoim rytmie. Może pójdę,
może pojadę, a może posiedzę?
Ale to wcale nie jest takie łatwe.
Po powrocie znad ciepłego morza rozpoczęłam swoją rozwojową przygodę
z Wojciechem Eichelbergerem. On do mnie mówił, a ja myślałam. Potem zawołałam
męża, bo uznałam, że i on powinien posłuchać mądrego człowieka. Generalnie mój
guru zachęcał, by być tu i teraz, a nie w przyszłości lub przeszłości. W
zgodzie ze swoim ciałem. Nie popędzać siebie, nie katować cierpkimi uwagami
wypowiadanymi pod własnym adresem. Spać , jeść i kochać. I jeszcze zachwycać
się przyrodą i pięknem świata.
Boże! Jakie to proste! - pomyślałam sobie. Tak zrobię!
Następnie poddałam się biegowi zdarzeń i pojechałam do
przyjaciółki, by omówić nasze plany na kolejną aktywność. Mąż natomiast udał się
na drugi koniec Polski, by pozałatwiać ważne sprawy, aby i on mógł już tylko
spać, jeść i kochać. Generalnie uznaliśmy, że kierunek słuszny i tak chcemy
żyć. Znaczy jeść, spać i kochać – nie jeździć, by załatwiać. W tym celu musimy
jednak jeszcze trochę pobiegać, zanim
sobie usiądziemy i będziemy mindfulness.
czerwonymi drzewami, schowanym jeziorem. Mogłabym tak zachwycać się przez cały dzień, ale usiadłyśmy przy stole i 17 godzin z małą przerwą na sen knułyśmy. Na spacer był czas wieczorem, za to jak już poszłyśmy, to tak się nazachwycałam, że potem spać nie mogłam, bo widoki faktycznie cudne, że ojejku. Jak to na polskiej wsi, gdzie nawet sklepu nie ma. Tylko szkoła!
Potem, nadal w zgodzie z sugestią mojego guru i przesłaniem kursu, pojechałam na konferencję w sprawie właściwego dbania o swoje ciało. Bo guru powiedział „jeśli chcesz o siebie właściwie zadbać, to musisz rozumieć, jak działa twoje ciało”.
Wróciłam przekonana, że idę w dobry kierunku i z nową energią do działania. Spotkania z kobietami i edukacja (w każdej postaci!) to moje źródło energii odnawialnej.
Po drodze wpadliśmy na rocznicową lemoniadę.
Wieczorem zgodnie zbieraliśmy ślimaki, które zżarły nam nasze wszystkie surfinie i nie powiem jakich wyrazów używał Małżonek, reagując na kolejne wyłażące z krzaków brązowe potwory. Ale zbiory były bardzo udane i naprawdę byliśmy bliżej przyrody.
Wakacje to stan umysłu.
0 komentarze