Aklimatyzacja

12:53


- A klimatyzacja? – zapytałam nieśmiało swojego lekarza, wyraźnie zniesmaczonego moim niedouczeniem.
- Klimatyzacja też! Oczywiście! – nieznacznie ożywił się po tym pytaniu, wskazującym, że jako mało rozsądna, chcę się jednak czegoś więcej dowiedzieć.
A to zawsze rodzi nadzieję, że jak się dowiem, to zapamiętam. A jak zapamiętam, to może wprowadzę w życie i nie będę w przyszłości sama sobie fundować kłopotów, a lekarzowi zawracać głowę. Tym bardziej, że upał jest niemiłosierny, a jemu właśnie zmarł pacjent na wyjeździe. To znaczy pacjent wyjechał i zmarł. I teraz – on, czyli mój lekarz, musi wysłać jakiegoś innego lekarza ze swojej poradni, a NFZ nie przewiduje takiej sytuacji. Tak naprawdę już samo chorowanie pacjenta jest trudne dla systemu opieki zdrowotnej, a co dopiero umieranie nie w swoim łóżku lub szpitalu. Nie ma nikogo, kto by wystawił akt zgonu i trzeba jechać kilkadziesiąt kilometrów. Bo pogotowie do zmarłego nie przyjedzie, a lokalna przychodnia zmarłego nie zarejestruje. Kto pracował w instytucji publicznej, wie, że niespodziewane wyjazdowe świadczenie usługi zawsze jest kłopotliwe. Wiąże się z kosztami i brakiem chętnych do jazdy. W dodatku w taki upał. Nie dziwota, że doktor jest zmarnowany nie gorzej ode mnie i patrzy na mnie – ofiarę podróży podniebnych na własną prośbę – z politowaniem.
- Zresztą! – dodaje po chwili - w naszym wieku, to jednak najmniej kłopotliwe są podróże do Kiekrza. – kończy swoją długą wypowiedź na temat tego, co mi zaszkodziło i co jest przyczyną stanu kompletnej demolki mojego organizmu.
O wieku z kolegą Doktorem nie będą dyskutować, bo to medyk kształcony, ceniony i w dodatku świetnie zna mój pesel oraz mnie, od ponad czterdziestu lat. Kiedyś, sto lat temu w szkole, mogłam podważać jego wymądrzania. Teraz przyjmuję tę mądrość z pokorą i staram się stosować. Naprawdę się staram. Tyle, że mi to nie wychodzi.
Bo jak tak w zimne, lutowe poranki kuszą człowieka obrazkami rajskiego wypoczynku, to w mojej głowie dzieją się takie rzeczy, o jakich się filozofom….
Oni – znaczy filozofowie, nawet nie zdążyliby się zastanowić nad moimi decyzjami, a ja już mam wykupione toto, co człowieka potem tak zmitręży. I piszę to wszystko tylko po to, by powiedzieć, że wakacje wakacjami – udają się lepiej lub gorzej. Ale przygotowanie do wyjazdu i aklimatyzacja po powrocie, trwa coraz dłużej. Gdyby mi to ktoś powiedział, że tak będzie, dziesięć, nawet pięć lat temu wyśmiałabym gościa i spuściła na drzewo.
Niemożliwe! Nie ja.
Każdy, ale nie ja!
A tymczasem proszę bardzo. Od tygodnia jestem w Poznaniu i od tygodnia liżę rany. Negocjuję z jelitami, bo tam miliony bakterii odmawiają współpracy, ponieważ nie lubią podróży. Przekonuję głowę, że już jesteśmy i może nie boleć. Poszukuję wewnętrznej energii, by się zebrać i ruszyć do boju o lepsze jutro, ale zdaje się, że w tureckich krzakach wyciszyłam się ostatecznie.
Nawet rower mi zdechł i nie mogę na nim jeździć.
Lekarz twierdzi, że przyczyną jest prawie wszystko – woda, klimat, inne temperatury (czytaj niższe niż u nas chyba, ale nie dopytywałam, bo bałam się odpowiedzi) jedzenie (nota bene bardzo mi służyło w Turcji), ruch lub brak ruchu i nawet klimatyzacja ( ta na pewno – w Turcji przy 27 stopniach mrozili człowieka w autobusie! Co by zrobili przy 37?). Do tego wiem, że przyczyniłam się do emisji CO2, ponieważ leciałam samolotem i teraz mam jeszcze wyrzuty sumienia. Bo efekt cieplarniany i temu podobne historie.

I tak sobie myślę, ile to człowiek musi zapłacić, żeby wypocząć.
Kiedyś jednak było łatwiej.
Może dlatego, że bliżej?

0 komentarze